Fototapeta
Wchodzisz do pokoju w bloku, a tu palmy i słońce zamiast ściany. Fototapety w pokojach dziecięcych w końcowych latach 80. były szczytem marzeń. To był jeden z odprysków lepszego świata. W opowiadaniach Witkowskiego oglądamy fototapety, które wyświetlają się w głowach mieszkańców Psiego Pola, czyli podłej, krańcowej dzielnicy Wrocławia, albo w głowie bufetowej Beaty czy małomiasteczkowych paniuś. Skaczemy przez czas – lata 80., czyli PRL w pełnej krasie z przyjaźnią polsko-radziecką i „Telerankiem”, przeplatają się ze współczesnymi hipermarketami, lumpeksami, w których elegantki pachnące Sephorą szukają obłażących pasków z lat 80.
Wydaje się, że możemy gdzieś tu nawet znaleźć fototapetę literacką samego Witkowskiego – tandetną i kiczowatą, ale swojską. Fascynuje go podrobiona, teatralna rzeczywistość, która udaje coś lepszego. Wyrywa się ze swoich ram. Z tego pragnienia wyrośnie później „Lubiewo”, rzecz o wiele dojrzalsza literacko. Ale i tutaj znajdziemy drobne przyjemności, choć utopione w rozległym polu uciekających natychmiast z pamięci opowieści.
Największa przyjemność to opowiadanie „Mosina”, czyli nostalgiczny i „gadżeciarski” powrót do lat 80., a nawet 70. „Wspominanie dzieciństwa to jak rozdrapywanie strupka na dziecięcym kolanie. Lizanie krwi przez dziurę w rajtuzach” – pisze Witkowski. Właśnie wtedy, w czasie pobytu u babci w miasteczku Mosina, materia objawiła się chłopcu w najwspanialszym, barokowym wcieleniu. Chłopiec towarzyszy jej w zakupach, czyli w tajemnej wymianie peweksowskich dóbr na towary spod lady. W sobotę wkraczają do zakładu fryzjerskiego pachnącego lakierem, w którym panie sztywno siedzą pod metalowymi hełmami. Tu odbywa się misterium przemiany. Z cienkich szarych patyczków pod dotknięciem suszarki wybuchają nieposkromione kaskady włosów. Ale najwspanialsze są kabaretowe instrumenty: czepki, wałki, sreberka i papiloty. Powstają z nich elektryczne fryzury. – Tak powinny chodzić po ulicy – myśli chłopiec. Ale to dopiero preludium do wielkiego Objawienia i do celebrowania niedzieli. Wtedy kościół. Wielki teatr z primadonnami
– śpiewającymi babami, dzwonkami, dymem kadzideł i organami. Akurat trwa Wielki Post, więc wszystko opakowano w fioletową gazę: „ach jak mi się to podoba, jak mnie kusi, wstań, idź tam, dotknij tej fioletowej opery!”. Wiara jest wtedy cielesna, dosłowna i histeryczna. Jak z obrazów Boscha. „Dzieciństwo to moje prywatne średniowiecze”, pod grobami kryje się piekło, a opłatek (wtedy jeszcze niedostępny) ma z pewnością smak krwi i ciała. W kościele materia jest doskonała, podniosła i zmysłowa, potem w „Lubiewie” widzimy już tylko odpryski doskonałości, tandetę, którą Witkowski opisuje przecież z dużą czułością. Jedno bardzo dobre opowiadanie (i jedno dość ciekawe „Psie Pole”) na cały tom to niedużo, ale przez wzgląd na fryzjera i kościół, no i późniejsze „Lubiewo”, można mu wybaczyć.
23.01.2006 | aktual.: 30.06.2010 02:25
Justyna Sobolewska/ _Przekrój _
MichaŁ Witkowski „Fototapeta”, W.A.B., Warszawa 2006