GotowaniePrzepisyNasze seks-symbole powszechne

Nasze seks-symbole powszechne

Nasze seks-symbole powszechne
Źródło zdjęć: © Eastnews
02.03.2010 10:31, aktualizacja: 23.06.2010 09:45

Wszystko, czego chcielibyście się dowiedzieć o seksie, a o czym mówią popularne piosenki, czyli nasze seks-symbole powszechne.

Wszystko, czego chcielibyście się dowiedzieć o seksie, a o czym mówią popularne piosenki, czyli nasze seks-symbole powszechne.

Sukienka w kolorze landrynek

Do końca lat ‘70 seks był w Kalinie. I nawet jeśli trudno uznać Kalinę Jędrusik za ideał urody, to z pewnością jej zmysłowa gra i zachowanie potrafiły rozpalić męską widownię do czerwoności. Zamknięta w loży operowej z Danielem Olbrychskim w pamiętnej scenie z „Ziemi Obiecanej” była tak przekonująca, że Wajda postanowił tę sekwencję ocenzurować 30 lat po premierze filmu. Jędrusik nie była jednak jedynym seks-symbolem tamtego okresu. Dość przypomnieć Barbarę Brylską (zwłaszcza po roli w „Faraonie”), Polę Raksę czy wreszcie powściągliwą, ale jakże piękną, Beatę Tyszkiewicz.

A komu dzisiaj przysługuje miano seks-symbolu? Według sondaży główne kandydatki są dwie: Dorota Rabczewska oraz Anna Przybylska. Ze wskazaniem na tą drugą. To oczywiście uproszczenie, ale nie odbiegające daleko od rzeczywistości polskich fascynacji seksualnych. Doda i Przybylska nie tyle stanowią dwa modele urody (pomijając kolor ich włosów, mają dość podobne rysy), co raczej dwa modele osobowości. Z jednej strony agresywna blond-wamp, z drugiej - skromna i delikatna kobieta kochająca dzieci i rodzinę.

Obie wyrastają również z dwóch nurtów polskiej kultury popularnej: plebejsko-przaśnej (Doda) i mieszczańsko-konserwatywnej (Przybylska). Owe nurty nie muszą mimo to pokrywać się z podziałem na wieś i miasto. Stanowią raczej kategorie symboliczne albo genetyczne - odnoszą się do proweniencji danych wzorców kulturowych.

Sabrina i Franek Kimono

Kultura plebejska wyszła w Polsce spod ziemi dopiero pod koniec lat ‘80. Wcześniejsza polityka PRL-u patronowała wprawdzie kulturze ludowej, ale jednocześnie petryfikowała ją w postać skostniałych, klocowatych zespołów pieśni i tańca. Żywa kultura popularna polskiej wsi nie była w stanie się w nich odnaleźć i szukała dla siebie innych formuł.

Za sprawą stopniowego otwierania się rodzimych mediów na pewne wpływy zachodnie (docierały głównie ochłapy zachodniej kultury masowej), do Polski przyszło między innymi italo-disco. Gatunek zyskał natychmiastową popularność, o czym świadczą chociażby jego liczne parodie z początku lat ‘80 z Frankiem Kimono na czele. Italo-disco z czasem zniknęło z głównego nurtu kultury popularnej, ale zrodziło zupełnie nowe i szalenie żywotne zjawisko w kulturze plebejskiej, jakim do dziś pozostaje disco-polo. Należy jednak pamiętać, że italo-disco oferowało z początku coś więcej, niż tylko skoczną i beztroską muzykę do tańca: stanowiło propozycję obyczajową i estetyczną.

Nie ma chyba nikogo urodzonego przed latami ‘80, kto nie pamiętałby Sabriny i zsuwającego się z jej rubensowskich piersi mokrego stanika. W „Boys, boys, boys” Sabrina śpiewała, że oczekuje dobrej zabawy i przyjemności (tę samą piosenkę śpiewa teraz Doda na swoich koncertach). Tak, bo lata 80., to także lata seksu. W okresie tuż po stanie wojennym władze komunistyczne zaczęły świadomie rozluźniać cenzurę obyczajową. Jak zauważa Izabela Kalinowska, seks miał stać się antidotum na upolitycznioną kulturę okresu „sierpniowo-grudniowego”. W drugiej połowie lat ‘80 telewizja emitowała francuską „Różową serię”, a w polskich produkcjach filmowych coraz częściej i chętniej sięgano po ciało i seksualność. „Thais” (1983), „Seksmisja” (1984), „Och, Karol” (1985), „CK Dezerterzy” (1986), „Kingsajz” (1988), „Sztuka kochania” (1989) - to tylko niektóre z wielu obrazów tamtej dekady, w których erotyka odgrywa istotną rolę.

Na przełomie roku 1983 i 1984 Ilona Łepkowska ostrzegała na łamach „Filmu”, że „drastyczność, okrucieństwo, erotyzm odrzucający wszelkie tabu stają się na ekranie zjawiskiem powszednim”. W 1985 roku Maria Malatyńska pisała w „Życiu Literackim”: „na tegorocznym festiwalu [filmowym w Gdyni] można było na palcach jednej ręki policzyć filmy, które nie miały żadnej sceny rozbieranej. Nowa pornografia ma swoje własne gwiazdy […], własną dramaturgię i specyfikę plastyczną”.

W „Magnacie” (1986) scena erotyczna rozgrywa się w pałacowej kuchni, na stosach ciast (Szapołowska mówi do Lindy „cała jestem w maku”). Rozbierały się między innymi Dorota Kwiatkowska, Grażyna Trela, Maria Probosz, no i oczywiście Katarzyna Figura. W latach ‘80 zaczynają się także pokazywać pierwsze zdjęcia nagich modelek w pismach („Razem", „Perspektywy”) i na kalendarzach. Lew Starowicz staje się gwiazdą medialną.

Najlepsze ciało w businessie

W 1989 roku na ekrany weszła „Sztuka kochania” Jacka Bromskiego. Bohater filmu, seksuolog-impotent, w jednej ze scen mówi: „rewolucja seksualna doszła do nas i my staramy się znaleźć w tej nowej sytuacji. Będziemy musieli przejść przez okres wypaczeń i błędów”. Rewolucja seksualna istotnie doszła, ale ograniczyła się wyłącznie do sfery seksu. Właściwej rewolucji obyczajowej, wraz z przewartościowaniami moralnymi i kulturowymi, nigdy u nas nie było. Rewolucje i rewolty końca lat ‘60 i końca lat ‘80 ograniczyły się w zasadzie do polityki i ekonomii. Postawy wobec seksu i przede wszystkim wobec ról płciowych nie uległy zasadniczej zmianie.

Wspomniana „Sztuka kochania” ujawnia głęboko konserwatywną wizję społeczeństwa. Główny bohater narzeka, że nie ma kobiety, która by mu gotowała, sprzątała i robiła zakupy (potrzebuje też kogoś, kto stanie się przykrywką dla jego impotencji). Pomimo to, jest on autorytetem dla mężczyzn i decyduje o tym, co jest słuszne, a co nie. Kobiety są dla niego obiektami badań, ale również źródłem lęku.

Przez ostatnie 20 lat nie zmieniło się pod tym względem wiele, jeśli za papierek lakmusowy zmian uznać twory kultury popularnej. Owszem Doda jest wampem, podkreśla swoją niezależność i umiejętność manipulowania mężczyznami. Ale to pozorne. Jej siła wywierania presji ogranicza się w praktyce wyłącznie do atrakcyjności seksualnej (jest obiektem pożądania i w zasadzie niczym więcej). Prześledzenie szeregu jej wypowiedzi ujawnia, że wpisuje się w jak najbardziej standardowy model relacji między mężczyzną a kobietą. Wypowiedzi te zarazem irytują i drażnią, ponieważ częścią jej wizerunku jest skandalizowanie. „Ty jesteś Kuba, ja jestem najlepsze ciało w businessie” - powiedziała Kubie Wojewódzkiemu, albo „przyzwyczajona jestem, że wszystko sterczy, jak jestem w pobliżu”. Wzorowany w znacznym stopniu na Christinie Aguilerze wizerunek Dody ma jednoznacznie kojarzyć się z seksem („najważniejsze jest dobre bzykanie”). Jej stroje, charakteryzacja, wypowiedzi, zachowania sceniczne mają na celu stworzenie wizerunku
wcielenia namiętności, ale bez posądzenia o rozwiązłość. „Tylko z narzeczonym się bzykam” - podkreśla Rabczewska. Bowiem w patriarchalnym społeczeństwie kobieta może być lubieżna, może nawet prowokować, ale nie powinna budzić podejrzenia o niewierność. Natychmiast zyskałaby miano dziwki (co stało się jedną z przyczyn upadku kariery Agnieszki Frykowskiej vel. Frytki). Zdrada jest dopuszczalna co najwyżej, gdy kobieta zabawia się z innymi kobietami. Jednak, gdy Doda „przyznała” się do homoerotycznych inklinacji, jeden z serwisów plotkarskich skwitował to stwierdzeniem, że „moda na lesbijki minęła kilka lat temu”.

Doda chce być zauważalna, więc jest prowokacyjna, ale jednocześnie unika zbytnich skandali. Wpasowuje się w rolę wiernej żony (nawet jeśli nie pozostaje nią na długo). Plasuje się więc blisko klasycznego modelu delikatnej kobiety szukającej silnego i odpowiedzialnego mężczyzny, który o nią zadba.

Wypowiedzi i zachowanie Dody są niemniej żenujące z estetycznego punktu widzenia, jak i ze względu na ich bolesną wtórność. Afirmowana przez nią seksualność nikogo już szczególnie nie szokuje. W polskiej kulturze seks jest bowiem domeną kobiet. Jak słusznie zauważa Magdalena Podsiadło, kobiety mają ciało (a więc i przysługującą mu seksualność), a mężczyźni ciała nie mają - mają za to ideały. Tak zatem kobiety są istotami seksualnymi i to nie tylko jako obiekty męskiego pożądania, ale również jako podmioty seksualnych doznań.

To nie jest nienormalne

Podczas gdy mężczyźni śpiewają o kobietach i ewentualnie o tym, co chcieliby z nimi zrobić (ale bez wnikania w szczegóły swoich emocji), to kobiety śpiewają śmiało o seksie i towarzyszących mu wrażeniach. Kasia Nosowska w „Konsorcjum K.C.K.” nie owija spraw w bawełnę: „ciało gnę z rozkoszy niemal drętwa. Stoję w bolesnym szpagacie pomiędzy zostaję a zuchwałym nigdy więcej. Ludzie! Syjamska para! Co w nim wypukłe - z tym, co wklęsłe w niej splecione w całość”. Bohaterka piosenki jest wyraźnie podmiotem seksualnych doznań, co wszakże nie oznacza, że jest ich inicjatorką (inicjatywa kulturowo należy się mężczyźnie). Ustawia się przeto w jednoznacznej sytuacji uległości wobec swojego partnera: „samobójczo Ci uległa jestem” - śpiewa Nosowska. Podobnie czyni bohaterka utworu „Jestem tobą” zespołu Varius Manx, która jedynie czeka na swojego ukochanego w mieszkaniu, by móc się rozebrać i kochać z nim, gdy wreszcie zawita do jej domu. Wtedy wszystko staje się piękne.

Jednego z niewielu przykładów złamania tej patriarchalnej uległości można dopatrzyć się w serii urokliwych piosenek Marii Peszek z albumu „Maria Awaria”. I tak bohaterka „HuWiaka” otwiera się wprawdzie na różne propozycje („Poliż mnie, I’m Polish, albo jeśli wolisz, możesz mnie posolić, albo wymiętolić”), ale jednocześnie sama przejmuje inicjatywę, nie godząc się na bezproduktywne czekanie w mieszkaniu: „Szukam, w różne drzwi pukam. Puk puk, fu fk, fu you, how do you do?”. W innej piosence z tej samej płyty „kolekcjonuje wzwody”. Pod przykrywką łagodnie snującego się głosu Peszek kryją się więc treści obrazoburcze, ujawniające radykalne odejście od standardowego modelu relacji między mężczyznami a kobietami jaki obowiązuje w polskiej kulturze.

Najpoważniejszą prowokacją jest wszelako trawestacja motywów religijnych, do jakiej dochodzi w piosence „Ciało”: „wierzę w ciała zmartwychwstanie poprzez czułość przez kochanie; ciało z ciałem niech się sklei od niedzieli do niedzieli”. Znamienne jest zresztą to, że wątki religijne dość często przewijają się w polskich piosenkach erotycznych. Moralne napiętnowanie seksualności i powiązanie seksu z grzechem jest najwyraźniej głęboko w nas zakorzenione. Zespół Blade Loki w utworze „Kochaj mnie” (pie* mnie) podkreśla jednak, że presja kościoła tudzież presja społeczna nie powinny hamować żądz: „niech ksiądz grzmi z ambony, a my jak zniewoleni, w objęciach ciał razem połączeni, niech sąsiedzi podsłuchują, to nie jest nienormalne, oni też zaspokajają potrzeby seksualne”.

Motywy religijne przeplecione z seksualnymi pojawiają się nagminnie w tekstach hip-hopowych. Obrazoburcze utwory zespołu Kaliber 44 należą do klasyki gatunku, ale zdarzają się też zgoła zaskakujące przypadki, które z łatwością można by pomylić z twórczością oazową. Doskonałego przykładu dostarcza blokerski hiphopowiec Karramba, który rymuje tak: „Karol Wojtyła przyjaciel Krakowa, wielki kibic klubu „Cracovia”, dla Karramby jedyny autorytet, dla Polaków Król Rzeczypospolitej, ten największy nieskazitelny, swym zasadom do końca wierny, jego słowa to nasz elementarz, który każdy dobrze zapamięta. […] Będziemy mocni, będziemy wierni, dla swoich bliźnich miłosierni, będziemy sercem się kierować, bo w nim nosimy Twoje słowa”.

Gdy jednak Karramba zostawia „dobrego wujka” (jak nazywa Jana Pawła II) i przechodzi do miłości cielesnej, sprawy nabierają mniej landrynkowego smaku. Piosenka „Pocałuj mnie w du” jest w istocie prostackim wykładem mizoginicznej wizji relacji męsko-damskich, zgodnie z którą kobiety obdarzone grzesznym ciałem kuszą mężczyzn po to, by cynicznie ich wykorzystać. Przesłanie Karramby brzmi jasno: „lepiej każdą laskę z góry traktuj jak szmatę! One nie kochają ciebie, tylko twoją sałatę”. Analogiczny obraz pojawia się w innym przeboju krakowskiego rapera o wiele mówiącym tytule „Ile kosztujesz?”: „Jaka kochanie twoja cena, wolisz w dolarach czy wolisz w PLN-ach? Cena za miłość, dom i rodzinę, powiedz nim wpakuję się na minę”. **Powrót Franka Kimono

Oczywiście trudno traktować blokerskiego rapera jako przedstawiciela mainstreamu. Do tego ostatniego stanowczo natomiast zalicza się Maciej Maleńczuk (zwycięstwo na festiwalu w Opolu), który swoje poglądy jasno wyłożył w wywiadzie dla „Vivy”: [Kobiety] „to małe cwaniary. Mamią mężczyznę makijażem, perfumami, a wszystko po to, żeby go ogłupić, a potem przejąć jego konto, dom, dzieci, pozbawić go wszystkiego i na koniec jeszcze powiedzieć, że jest draniem i do niczego się nie nadaje. To jest prostytucja rozwinięta na szeroką skalę i najdroższa dziwka jest tańsza od kobiety, z którą mężczyzna się zwiąże na stałe. (...) Każda żona to dziwka, a małżeństwo to zinstytucjonalizowana prostytucja”. I dalej: „baby mają to do siebie, że plotkują, robią kwasy, plączą ci się po życiorysie i to tylko dlatego, że się z nimi przespałeś”. Jednocześnie ten sam Maleńczuk uchodzi za symbol seksu. Kobiety są skłonne wybaczyć mu jego poglądy, byleby śpiewał. On zaś wie, że jego śpiew uwodzi i niszczy: „Czuły jestem na te wdzięki,
do tego śpiewam te piosenki, a tej piosenki rzewny ton - otchłań, a ty wpadasz doń. Ktoś w tej otchłani kogoś mami. Ciekawe, jaka to dziś pani”.

Wniosek, jaki płynie z tego krótkiego przeglądu polskiej kultury popularnej ostatnich lat jest dość przygnębiający. Model relacji między płciami, jaki odmalowują autorzy i autorki piosenek sprowadza się do tego, że kobieta ma być piękna i cnotliwa. Ma ciało, które jest jej jedynym atutem, ale to samo ciało jest źródłem grzechu. Mężczyzna zaś pozostaje przy swoich ideałach, a czasami może kobiecie dać to, czego ona oczekuje.

Chamskie teksty polskiego hiphopu (a nie wspominałem przecież o takich wykonawcach, jak Liroy, Nagły Atak Spawacza, czy PeZet) można by wprawdzie potraktować jako margines. Gatunek ten jest w Polsce niemal całkowicie zdominowany przez mężczyzn, niemniej nie oznacza to, że nie ma fanów wśród dziewczyn (wystarczy przyjrzeć się kobiecym forom internetowym, na których młode kobiety piszą o swoich ulubionych wykonawcach i piosenkach). Ta wizja relacji męsko-damskich, tudzież zdominowanie naszej przestrzeni wizualnej przez przaśno-plebejską erotykę, sprawia, że nawet zgrywa, jaką była piosenka i teledysk „W aucie” duetu Sokół feat. Pono (z gościnnym udziałem Franka Kimono), stała się zupełnie poważnym hitem list przebojów. Podobnie, jak to miało miejsce z samymi oryginalnymi nagraniami Franka Kimono z 1983 roku.

„Poszedłem z małą na molo, pełna saszeta, relax, full, uderzam w solo.
Uraczyłem małą zimną coca-colą, a ona mnie mentolowym Marlboro.
Zgrywam ekspert, ekspert dżentelmena, polecę wierszem, pełen czad. Tak, jest wena.
Teraz na serio mam ci coś do powiedzenia: w moim ritmo na tylnych siedzeniach.
Będę brał cię (gdzie?) w aucie
(Mnie?) cię (ee) ehe…”

Dziękuję Wojtkowi Kocołowskiemu za cenne uwagi i wskazówki przy opracowywaniu tekstu.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także