Kammel: ukryć narzeczoną nie jest łatwo
Długo nie chciał opowiadać o Kasi. Ale teraz, tuż po zaręczynach, zgodził się na wywiad. „Ukryć taką narzeczoną nie jest łatwo – mówi Krystynie Pytlakowskiej. – Szczególnie jeśli człowiek ma ochotę cały czas mieć ją blisko siebie”. Wkrótce ślub.
19.03.2007 | aktual.: 27.03.2007 15:02
Długo nie chciał opowiadać o Kasi. Ale teraz, tuż po zaręczynach, zgodził się na wywiad. „Ukryć taką narzeczoną nie jest łatwo – mówi Krystynie Pytlakowskiej. – Szczególnie jeśli człowiek ma ochotę cały czas mieć ją blisko siebie”. Wkrótce ślub.
Ostatnio internauci podsumowali Cię: telewizja – 15 tysięcy, prowadzenie festiwalu – 10 tysięcy i pytali, skąd wziąłeś środki na porsche za 350 tysięcy.
A więc jednak ma być o pieniądzach. OK. To nie internauci, tylko autorzy ambitnych tekstów do prasy bulwarowej. Ich wyceny zależą od koniunktury. Były czasy, kiedy twierdzili, że w telewizji zarabiam 100 tysięcy. Teraz, cholera, obniżyli mi stawkę. Dobrze, że to nie oni mi płacą. A porsche kupił mi w prezencie Tomek Kammel. Mój ojciec mawia: „Chcesz luksusów, to sobie na nie zarób”. No to zarabiam. A to, że w ogóle piszą, bardzo mnie cieszy. Wszystko, co dotyczy mnie i samochodów, każda najmniejsza nawet wzmianka, wspiera akcję „Zwolnij, szkoda życia” i stowarzyszenie „Misie ratują dzieci”.
Nawet taka, że promujesz rozsądną jazdę, a sam łamiesz przepisy drogowe?
Nawet taka, bo pisząc o mnie, pokazują na połowie strony plakat z tegorocznym hasłem akcji „Jedziesz szybciej, niż myślisz” i wspierają tym samym stowarzyszenie. Nie chcieli być partnerem, a i tak pomogli. Czy to nie jest miły gest?
Naprawdę tak Ci na tej fundacji zależy? Dlaczego?
Bo ludziom trzeba pomagać, szczególnie tym najmniejszym. To po pierwsze. A po drugie – dobro powraca i tutaj wychodzi mój egoizm, okropny, ale godny polecenia.
Stawiasz sobie pomnik za życia?
Nie. Raczej rzucam cumy, żeby nie odpłynąć za daleko od rzeczywistości. A poza tym uśpienie niespokojnego ducha dla kogoś pracującego w telewizji jest pierwszym krokiem w przepaść. Ilekroć słyszę, gdy ktoś mówi: „Ja to bym chciał przede wszystkim mieć święty spokój”, zawsze myślę: „Oj, do mediów to ty się nie nadajesz”.
Ale jakieś profity z tej działalności masz?
No pewnie, zwłaszcza te zarobione na skrzyżowaniach albo w korkach, gdy ktoś przez otwarte okno kiwa mi palcem, mówiąc: „Stary, ale ty mnie denerwujesz. Przez ciebie jeżdżę wolniej”. Na stacji benzynowej pewna pani przekonywała dystrybutor do współpracy, niemiłosiernie go szarpiąc. Podszedłem, pomogłem, a ona na to głosem cokolwiek aksamitnym: „Nie lubię, jak pan się tak na mnie z tych plakatów patrzy”.
A było tych billboardów mnóstwo, w każdym miejscu w Polsce. Fajnie widzieć siebie, jadąc w trasę?
Ależ skąd. Kto by tam... zwracał na to uwagę (śmiech). Oczywiście, że to fantastyczne uczucie. Są trzy powody, dla których przez całe lato wypatrywałem, gdzie wiszą moje facjaty. Po pierwsze reklamowałem produkt dla każdego, czyli bezpieczeństwo, po drugie musiałem realizować zobowiązania wobec partnerów i sprawdzać, gdzie mnie powieszono. A „po trzecie” jest takie, że lubiłem telefony od mojej narzeczonej, która widząc gdzieś w Polsce plakat, informowała, że właśnie na nią łypię.
I miło jej było?
Myślę, że miło i wesoło. Mówiła, że mam ją na oku. Zdobycz pod kontrolą.
Na początku Ty musiałeś ją zdobywać, i to usilnie, pamiętam.
Tak, ponieważ poznaliśmy się, gdy ona miała inne osobiste zobowiązania, przynajmniej formalnie. A że ma zasady, zanim nasza znajomość przeistoczyła się w normalny związek, musiała w swoim życiu wiele zmienić. Ja tego problemu nie miałem, a poza tym od razu wiedziałem, że to właśnie ta kobieta. I bezlitośnie ruszyłem do boju, albo lepiej – podboju (śmiech).
Spotkaliście się podobno na forum biznesu?
Tak, Kasia była jedną z prelegentek, ja – moderatorem. Jaka ona była powściągliwa! Potraktowała mnie ultraoficjalnie. Twierdzi nawet, że potem miała trudności ze zlokalizowaniem mnie w swojej pamięci. Gdy później zobaczyłem, ile ona pracuje i z iloma ludźmi ma do czynienia, prawie zacząłem w to wierzyć. Jak wiadomo, „prawie” czyni różnicę, więc jeśli próbowała mnie w ten sposób do siebie zniechęcić, i tak nie miała najmniejszych szans.
Jesteś aż tak uparty?
Jeszcze jak! Pamiętasz ten fragment z „Ojca chrzestnego”, gdy Michael Corleone staje jak wryty, bo zobaczył kobietę, w której od razu się zakochał? Ochroniarz tłumaczy mu, że na Sycylii to się nazywa „trafienie pioruna”. No więc ten sycylijski piorun znowu trafił, i to w samym środku Warszawy. Wyładowanie musiało być mocne, bo iskrzę już ponad dwa lata.
Spotykałeś na swojej drodze setki kobiet. A wybrałeś właśnie tę. Czemu?
Metafizyka. Spojrzysz i już wiesz. Jak u Ordonki: „Pierwszy znak, gdy serce drgnie. Ledwo drgnie, a już się wie, że to właśnie ten, tylko ten”. Zawsze fascynowały mnie silne kobiety, które nie zatraciły swojej delikatności. Jak mawia mój przyjaciel: „Takie, które moc mają, ale testosteron trzymają w ryzach”.
Myślisz, że jest coś takiego, jak pamięć z poprzednich wcieleń? Że są ludzie, z którymi los nas zetknął w naszych poprzednich życiach?
No jasne, ale to bardzo osobiste przemyślenia. Nawet tobie ich nie zdradzę. Nie chcę wyjść na kompletnego szaleńca.
Dobrze, do jednej rzeczy się przyznam. Za namową pewnego numerologa zmieniłem swój podpis. Spodobał mi się argument, jakoby ten poprzedni był szubieniczny.
Nowy nie ma nic wspólnego z szubienicą?
Teraz rzekomo ma właściwości ochronne. Przed T jest zawijas na wzór tarczy. Przyznasz, że lepsze to niż stryczek.
To pierwsza kobieta, do której się jawnie przyznajesz. Poprzednie miłości trzymałeś w ukryciu?
Dużo ich nie było, raptem jedna. Potem długo byłem sam. Chyba po prostu nie chciałem rozmieniać się na drobne. Romanse i flirty – z tego doktoratu bym nie napisał. Poza tym do pewnego momentu liczyła się głównie praca. Trzeba było się przebijać. Pracować na markę. Teraz chodzi o to, żeby jej nie stracić, a to już zupełnie inny etap. Poza tym ukryć taką narzeczoną nie jest łatwo. Szczególnie jeśli człowiek ma ją ochotę cały czas mieć blisko siebie. Do tego ja nie potrafię obłapiać mimochodem, więc wiszę na tej mojej Kaśce, zapominając, że ludzie patrzą. Z drugiej strony czy to jest powód, dla którego miałbym się dzielić ze społeczeństwem swoimi prywatnymi sprawami? Według mnie niekoniecznie.
Myślisz, że „Sekrety rodzinne”, które teraz prowadzisz, wystarczą społeczeństwu?
Bardzo bym chciał, żeby tak było. Program jest ciekawy. Nasza ekipa co jakiś czas urządza sobie podróż w przeszłość zaproszonych gości. A że są to osoby powszechnie znane, widzom się podoba. Przy okazji poszukiwań wychodzą niezłe kwiatki. Na przykład że w rodzinie Krzysztofa Cugowskiego byli ludzie opętani przez diabła i potem cudownie uzdrowieni. Albo że w USA mieszka niesłychanie piękna kuzynka Dody, o której rodzina nie miała pojęcia. Ustaliliśmy, po kim Doda odziedziczyła urodę, a jej ojciec – twardy mężczyzna – płakał w studiu ze wzruszenia, gdy oglądał nasze reportaże z Wileńszczyzny, skąd pochodzi. Wchodziłem w ten projekt z duszą na ramieniu, bo był już jeden niekonwencjonalny program, który okazał się niewypałem. Nazywał się „Miasto Marzeń”.
A Ty porażki odchorowujesz?
Niespecjalnie, raczej wyciągam wnioski. Stosuję zasadę golfisty: nie wyjdzie ci uderzenie, trudno. Największym błędem jest wściekać się z tego powodu. Analizuję, ale na zimno, gdy miną emocje. Po oddaniu strzału trzeba się zająć następnym dołkiem. Tak podszedłem do porażki „Miasta Marzeń”. Mało tego, lekcja, którą odebrałem, dotyczyła również intuicji. Podpowiadała mi ona jeszcze przed startem, że projekt nie wyjdzie, a ja nie chciałem jej słuchać. Z drugiej jednak strony rezygnacja z udziału w „Mieście” byłaby wtedy dużo bardziej nierozsądna niż próba ukręcenia z tego piasku choćby małej szpicrutki.
Wiesz, że bardzo się zmieniłeś? Wydoroślałeś, nabrałeś spokoju. Pod wpływem narzeczonej?
A ty uparcie o narzeczonej. Czy chcesz poznać oblicze Kammela zazdrosnego również o kobiety? Zmieniamy się najczęściej dla kogoś albo dzięki komuś. A my... Przeszliśmy niezłą szkołę. Myślę, że to mnie zahartowało. Pamiętam kilka poważnych rozmów, po których każde z nas mogło powiedzieć: dobra, ja pas. Ale wytrwaliśmy. Dwoje suwerennych ludzi z własną przeszłością i doświadczeniami musi się nagle zgrać i dopasować. To nie jest trudne – to jest arcytrudne! Ale były też sytuacje zabawne, gdy nasza gosposia odkrywała fotografa siedzącego na gałęzi przed domem, niczym jakieś czarne ptaszysko. Innym razem ambitny paparazzi szturmował dach sąsiada, żeby przyłapać nas w ogrodzie. Osoba niezaprawiona w takich bojach mogła czuć się lekko zagubiona. Jednak dwa i pół roku minęło błyskawicznie.
Mieszkacie razem?
Tak. Remontujemy, budujemy, czasem toczymy boje z fachowcami. Ale ponieważ to ja jestem „tym panem z telewizji”, rolę złego gliny częściej przejmuje Kasia. Układ moralnie wątpliwy, ale na pewno skuteczny. Moja pluszowa kobieta w roli złego gliny: dobre, dobre.
Podejrzewano Was o układ.
Chyba warszawski! Albo warszawsko-jeleniogórski. Krystyna, błagam! Nie chcę komentować, co o tym sadzę. Co za bzdury!
Wiem, że tęsknisz już za stabilizacją. Nauczyłeś się cenić dom, bo tak naprawdę utraciłeś go bardzo wcześnie?
Miałem 15 lat, gdy zacząłem żyć na własną rękę. I pewnie trochę w skrytości przed samym sobą marzyłem o domu. Teraz, gdy na liczniku jest 35 lat, pora ten dom mieć. Żadne z nas nie lubi półśrodków. Lubimy żyć i działać na 100 procent. Aż się boję myśleć, co to będzie za dom.
Już masz wątpliwości?
Żadnych wątpliwości! Z tym domem może być jak z moimi urodzinami. Lista gości zamyka się na 50 osobach, a gdy przychodzi co do czego, jest nas 150. Czuję, że ten dom to nie będzie altanka. Wielbłąd w końcu to duże zwierzę.
Zaręczyliście się?
Przechodziłem obok sklepu jubilerskiego, zobaczyłem pierścionek. Wszedłem i go kupiłem. Akcja trwała około trzech minut. Uroczyste przekazanie miało miejsce w hotelu Pod Różą w Krakowie. Obudziłem się baaardzo wcześnie, około południa. Za oknem hejnał i piękne słońce. Ponieważ łóżka są tam stanowczo za wygodne, pozostała część naszej dwuosobowej drużyny sennie posapywała, niewzruszona dźwiękiem trąbki. Mówię: „Zobacz, jaki piękny poranek, 12. minęła, może załatwimy jedną ważną sprawę?” Otworzyła oko i nie przeczuwając niczego, powiedziała: „No to słucham”. Wtedy zapytałem, czy wyjdzie za mnie.
„Tak” powiedziała od razu?
A jak myślisz?
Data ślubu już ustalona?
Miesiąc musi mieć w nazwie literę „r” i ma być miesiącem letnim, wręcz gorącym.
Teraz, gdy pobiera się dwoje niezależnych, zamożnych ludzi, w modzie są intercyzy. Spiszecie taką?
Niczym się nie martw. Coś wymyślimy.
Jesteś łatwym partnerem?
Przepraszam, a nie widać, że jestem chodzącym ideałem??? Dlatego nie rozumiem, gdy Kasia mówi: „Chłopie, nie duś kota”, co oznacza: nie dziel włosa na czworo. Ja lubię podyskutować, ona sprawy załatwia szybko, nawet te skomplikowane.
O telewizji też dyskutujecie?
No pewnie. Chociaż są programy, o których się nie dyskutuje. Moja połowica ogląda je bezkrytycznie i z permanentnym uśmiechem na ustach. Przykład sztandarowy – „Taniec z gwiazdami”. Jeśli zaś mowa o moich popisach antenowych, jest trochę inaczej. Do uśmiechu dołączona jest analityczna rzeczowość. O wątpliwościach mówi od razu i bez wahania.
Jak ocenia Twój nowy program?
Podoba jej się. Uważa, że jest ciekawy.
Zacząłeś szukać też swoich korzeni?
Mój tato już przed wieloma laty zaczął szukać śladów naszych przodków. Odnalazł je – niestety, w większości smutne i niesamowite historie. Właściwie dopiero on i jego bracia mieli szanse na w pełni normalne życie. Wcześniej na rodzinę spadały różne tragedie. Moi pradziadowie byli zsyłani na Syberię. Brata babci porwano i w zamian za wolność wymuszono na nim działalność szpiegowską na rzecz Sowietów. Wbrew zakazowi pojawił się w domu rodzinnym w Łodzi. Ktoś z sąsiadów doniósł. Niedoszły szpieg zginął zastrzelony w radzieckim więzieniu. Ktoś inny utopił się w straszny sposób – w kadzi z farbą. Jedna z prababek miała w Łodzi fabrykę tkanin i farbowała je w takich kadziach. Koszmar. Ojciec ma wiele dokumentów, które pieczołowicie przechowuje. Wiem, jak fascynujące może być poszukiwanie własnych korzeni. A zatem moje zaangażowanie w „Sekrety rodzinne” ma również podłoże osobiste.
Może kiedyś napiszesz książkę o losach Twojej rodziny?
To jest materiał na film, nie tylko na książkę.
Twój ojciec swoim udanym życiem odwrócił od rodziny zły los?
A może to zły los się nami znudził? Coraz częściej czuję, że przeszkody zaczynają znikać, a kłody rzucane pod nogi stają się małymi gałązkami. Dlatego rośnie we mnie chciwość tego, co będzie dalej. Niedawno w plebiscycie Antyradia dostałem statuetkę za jeden z siedmiu grzechów głównych – właśnie za chciwość. Powiedziałem, że takiej chciwości życzę każdemu, bo polega ona na tym, że ciągle mi się czegoś chce.
Co robicie, kiedy jesteście sami?
Żyjemy po prostu. Oglądamy filmy, referujemy sobie nawzajem ciekawe fragmenty artykułów, które akurat czytamy w gazetach przy herbacie, gadamy, to znaczy głównie ja gadam.
Przekładasz więc teraz zwrotnicę w swoim życiu?
I to jak! W zakładaniu podstawowej komórki społecznej zamierzam, niczym Mateusz Birkut (bohater filmu „Człowiek z marmuru” – red.), przekroczyć 300 procent normy. Zawodowo również muszę się spinać, bo prócz telewizji od roku prowadzę zajęcia ze studentami, chociaż niekiedy miewam wątpliwości, kto kogo uczy. Są kapitalnie inspirujący. Mam też firmę szkoleniową wyspecjalizowaną w komunikacji i wystąpieniach publicznych. Najnowszy pomysł to Instytut Copernicus wspierający przedsiębiorczą młodzież. Do tego felietony dla Wirtualnej Polski i już nie ma czasu na nudę.
Ale przede wszystkim masz kobietę, z którą wiążesz przyszłość. I to jest chyba najważniejsze?
Bez wątpienia. Szczególnie po teście, jaki wspólnie zaliczyliśmy. Sam nie wiem, czy ta historia bardziej mnie wzrusza, czy zawstydza. Latem zeszłego roku moja babcia miała rozległy wylew. Działałem wtedy jak maszyna. Liczyły się godziny. Zorganizowałem z pomocą wielu bezinteresownych ludzi jej błyskawiczny transport lotniczy do Warszawy, dopiąłem wszystko na ostatni guzik i gdy już leżała nieprzytomna na sali, czekając na operację, a ja trzymałem ją za rękę, rozpadłem się na kawałki. Łzy napłynęły do oczu, czułem, że jestem galaretą. I wtedy usłyszałem tyle ciche, co stalowo trzeźwe „Tomek” wypowiedziane głosem mojej przyszłej żony. Stała obok i w pełni panowała nad sytuacją. To było jak defibrylacja. Jeden strzał i już znowu byłem czujny. Gdy jedno nie daje rady, drugie przejmuje dowodzenie – uważam, że wtedy wyjątkowo dobrze wyszła nam ta figura. Kasia czasami potrafi być syntetycznie opanowana, innym razem potrafi zapytać mnie, czy chcę być jej „małżowinem”, co mnie rozkłada na łopatki. Więc jak tu nie
wiązać z nią przyszłości?