Blisko ludziKarolina Wajda: ojciec nie chciał, żebym była aktorką

Karolina Wajda: ojciec nie chciał, żebym była aktorką

Karolina Wajda - córka Beaty Tyszkiewicz i Andrzeja Wajdy. Nie poszła w ślady rodziców, choć próbowała. Rzuciła prawo i wybrała życie na łonie natury, w otoczeniu gromady zwierząt. Właścicielka Akademii Sztuki Jeździeckiej i pewna siebie kobieta. Nam opowiada, jak znalazła w życiu złoty środek, dzięki któremu łączy pasję i spełnia się zawodowo. Rozmawia Aneta Pondo.

Karolina Wajda: ojciec nie chciał, żebym była aktorką
Źródło zdjęć: © East News

07.11.2016 | aktual.: 07.12.2016 22:32

Po co ludzie jeżdżą konno?

To tak jakby zapytać, po co ludzie mają psy. Można mieć psa przewodnika, jak się jest niewidomym, można mieć psa stróżującego, obronnego, może być pies ratownik, ale większość psów po prostu towarzyszy ludziom i samą swoją obecnością ich wspiera. Podobnie jest z końmi. Oczywiście, jest to pewnego rodzaju prestiż, ale moim zdaniem, wynika przede wszystkim z atawistycznej tęsknoty do otaczania się zwierzętami. Nie każdy może sobie pozwolić na posiadanie własnego konia, ale ci, którzy raz tego zakosztowali, niechętnie wsiadają już na inne.

Jeździ pani konno codziennie?

Tak, codziennie. Gdy już wygodnie jest nam w siodle, kiedy przestaje nas już wszystko boleć i nie myśli się tylko o tym, żeby nie spaść, to rodzi się uczucie jedności z koniem. Jego mocne serce, cztery wspaniałe nogi stają się na tę chwilę wspólne. Czuje się jego oddech, rytm serca. Koń to piękne i silne zwierzę, a jednocześnie niezwykle delikatne i inteligentne, które jak każde zwierzę po bliższym poznaniu, staje się jeszcze bardziej interesujące.

Dzieli pani ludzi na tych, którzy kochają zwierzęta, i tych, którzy ich nie tolerują?

Nie. Jeśli ktoś a priori nie lubi zwierząt, to myślę, że nie było mu dane ich poznać. Bo jeśli się je pozna, trudno ich nie lubić. Można oczywiście nie mieć wielkiej potrzeby przebywania z nimi bez przerwy, bo są inne priorytety, chociażby takie, że chce się żyć wygodnie – a nie jest wcale łatwo żyć wygodnie ze zwierzętami. Pracują ze mną osoby, które często wcześniej nie miały do czynienia z żadnymi zwierzętami. Przychodzą ze stereotypowym myśleniem, że kury są głupie, koty fałszywe, a psy brudne. Obserwuję, jak się zmieniają i jak po trzech, czterech miesiącach noszą te koty na rękach, są nimi zafascynowani i zdziwieni, jak dalece ich opinia na temat zwierząt odbiegała od rzeczywistości.

Co takiego dają zwierzęta, czego nie dają ludzie?

Powiem banał – dają bezwarunkową miłość i akceptację, zawsze są w dobrym nastroju i dopełniają życie. Jak ktoś mnie pyta, czy można żyć bez zwierząt, odpowiadam, że owszem, można, tylko po co? Szkoda życia. Jeśli można żyć z nimi, to zawsze warto.

Ile zwierząt ma pani w domu?

Nie wiem, musiałabym policzyć. Te, które mieszkają w domu (bo jest jeszcze cała reszta na podwórku)
, to pięć kotów, dwa psy, dwa gawrony i jeden kogut, który zdecydował, że będzie mieszkał z nami w kuchni. W dzień wychodzi, a na noc wraca. Inne wracają do kurnika, a on do kuchni.

Kiedy pani zainteresowanie zwierzętami zmieniło się w pasję i profesjonalne zajęcie?

Pasją było zawsze, od kiedy otworzyłam oczy i uświadomiłam sobie, że zwierzęta chodzą po świecie. Wszystkie zwierzęta uwielbiałam od zawsze, od początku byłam też zafascynowana końmi, a od osiemnastego roku życia zawsze miałam jakiegoś w stajni. Postanowiłam, że zamieszkam na wsi dlatego, żebym nigdy nie musiała sobie odmawiać posiadania kolejnych zwierząt, i ten plan wypełniałam. Natomiast moim życiem zawodowym stało się to od mniej więcej 2007 roku.

Kim chciała pani być jako dziecko?

Weterynarzem.

Jednak się nie udało.

Nie, bo zdominowali mnie rodzice. Żartuję (śmiech). Nie poszłam na weterynarię z powodu lenistwa. To bardzo trudne i czasochłonne studia, a ja nie należałam do osób, które lubią pochłaniać wiedzę. Zawsze wolałam zrobić coś bardziej fizycznego, przekopać rów, przerzucić słomę. Kiedy się zmęczę, wiem, że coś zrobiłam.

A co pani studiowała?

Prawo. W moich czasach prawo cywilne jawiło się jako coś nudnego, kryminalistyka była na niskim poziomie, a bycie prokuratorem nie wchodziło w rachubę, bo to była uwikłana i wstydliwa funkcja. Zostawało prawo karne, ale zaczęłam myśleć: będę adwokatem i spędzę pół życia z bandziorami, broniąc ich i prawdopodobnie nie zawsze wierząc w ich niewinność… Nie chciałam żyć ze świadomością, że dzięki sprawnej obronie wypuścili kogoś, kto stanowi zagrożenie dla niewinnych ludzi. Zrezygnowałam ze studiów na czwartym roku.

Mama aktorka, tata reżyser. Dlaczego nie aktorstwo?

Mój ojciec nie chciał, żebym była aktorką, a moja mama nie traktowała mojego potencjalnego aktorstwa poważnie. Zagrałam kilka ról. Ale szczerze mówiąc, podczas gry towarzyszyło mi zawsze uczucie skrępowania. Ludziom się wydaje, że to łatwy zawód, ale tak nie jest.

Pani artystyczny talent przejawia w tym, co robi pani w Akademii Sztuki Jeździeckiej.

Tak, chciałabym, żeby to była sztuka, ale każda sztuka potrzebuje mocnych fundamentów w postaci mało efektownej pracy. Lubię wstać o piątej rano, skończyć o siódmej wieczorem i wiedzieć, że pracowałam cały dzień. Potrzebę tworzenia realizuję, organizując różne pokazy i spektakle konne. Mam nadzieję, że coś, co jest popularne w Europie, znajdzie też grupę odbiorców w Polsce. Jest to forma atrakcji artystycznej.

Głuchy – Warszawa. Jak pani godzi te dwa światy?

Nie godzę, szczególnie odkąd zamknęli mi Most Śląsko-Dąbrowski (śmiech). A na poważnie to jest cały czas ten sam świat. Moje królestwo jest w Głuchach, 40 km od Warszawy, a stajnia w Łazienkach Królewskich jest jego przedłużeniem, warszawską ambasadą.

Ale wychodzi pani z tych Łazienek?

Rzadko.

Był jednak czas, gdy prowadziła pani klub nocny.

To było przekleństwo mojego życia, bo ja nienawidzę nocnych klubów. Owszem, między 15. a 18. rokiem życia bywałam na dyskotekach, ale potem przestałam, bo ile można? To była chyba jakaś pokuta za niepopełnione jeszcze grzechy. Lubię potańczyć, ale raz na rok, raz na dwa lata mi wystarczy.

Martwi się pani upływem czasu?

Używam kremów, ale bez namaszczenia. Mam kłopoty z chodzeniem do salonów kosmetycznych, bo jestem osobą niecierpliwą. Już u fryzjera mam problem, żeby wysiedzieć. Chciałabym być jednocześnie dzielną, pełną krzepy kobietą, a z drugiej strony podobają mi się kobiety, które są zadbane, piękne i delikatne.

Słyszałam, że jest pani bardzo samodzielna i konkretna, taka…

…kobieta z jajami. Tak, zgadza się.

A jakie ma pani słabości?

Jestem istotą bez umiaru… żadnego. Jeśli jem czekoladę, to bez umiaru, jak pracuję, to bez umiaru. Dobrze, że unikałam w życiu narkotyków i alkoholu, bo kiedy w coś wpadam, to totalnie.

Źródło artykułu:miastokobiet.pl
Komentarze (90)