GwiazdyKlan Damięckich

Klan Damięckich

Rodzina, jakich mało. Jak już się kłócą, to tak, że aż wióry lecą. Ale i kochają na zabój.

Klan Damięckich

17.01.2006 | aktual.: 20.02.2006 15:37

Gdyby było trzeba, jedno skoczyłoby za pozostałymi w ogień. Bo w życiu mogło im brakować wszystkiego: pracy, pieniędzy, przestrzeni życiowej, tylko nie miłości i wzajemnego szacunku. *
Żyją w ciągłym biegu. *
Mateusz
gra w Teatrze Współczesnym i w serialu „Egzamin z życia”. Poza tym minął już rok, odkąd wyprowadził się z domu i poszedł na swoje. Tworzy parę ze śpiewającą aktorką, Kasią Łaską. Matylda studiuje na drugim roku PWST w Warszawie, gdzie zajęcia trwają od bladego świtu do nocy. Jeszcze mieszka z rodzicami, ale w domu bywa coraz rzadszym gościem. Mama tej dwójki, Joanna, prowadzi własną agencję aktorską, zajmuje się więc także reprezentowaniem swojej familii. Jakby tego było mało, została studentką Uniwersytetu Warszawskiego. Jest na drugim roku na kierunku SSM, czyli Studiów Stosunków Międzykulturowych Azji i Afryki. Maciej właściwie wciąż w rozjazdach. Z tak napiętymi harmonogramami mogliby się więc nie widywać całymi tygodniami. Oni jednak nie wyobrażają sobie dnia bez siebie. Wystarczy telefon, żeby skrzyknąć się na jakąś herbatę, obiad. Bo od zawsze nie ma dla nich nic przyjemniejszego, jak pobyć w gronie najbliższych.

*Jak ogień i woda *To zasługa Joanny i Macieja, którym udało się stworzyć dom, gdzie każdy czuł się ważny i mógł realizować swoje ambicje życiowe. Choć przy takim trybie życia i różnorodnych charakterach obojga wcale nie było to łatwe.

On to typ artysty, który zwykle unosi się kilka stóp nad ziemią. Nałogowy marzyciel i optymista. Sprawy materialne nigdy nie miały dla Macieja znaczenia. Już matka, pani Irena Górska, mówiła o swoim młodszym synu (starszy to Damian), że: „Maciej – watażka, gorszy od ojca, nieokiełznana natura, lekkoduch. Czy on się kiedy ustatkuje? Chyba że trafi na ostrą babę! Dziewczynę z charakterem”.

I trafił, w klubie studenckim Stodoła, gdzie w latach 80. ona przychodziła posłuchać jazzu, on grał w kierki. Joanna to osoba z wielkim temperamentem, stanowcza i konsekwentna. „Jak sobie coś postanowi, to nie ma siły”, mówi o żonie Maciej. A że w przeciwieństwie do Macieja, który urodził się aktorem, nie mogła się zdecydować na to, kim będzie, nauczyła się różnych rzeczy. Od śpiewania i malowania, poprzez kilka języków, do prowadzenia samochodów ciężarowych. Parę lat temu została nawet Pierwszą Damą Mercedesa Ciężarowego. I, w przeciwieństwie do Macieja, unika ryzyka jak ognia.

„Różnimy się pod każdym względem. Łączy nas jedynie to, że oboje nie pijemy kawy i herbatę słodzimy dwiema łyżeczkami cukru. Choć oczywiście z wiekiem, tak jak właściciele psów upodobniają się do swoich pupili, tak i my trochę upodobniliśmy się do siebie”, mówi Joanna. Zdaniem Mateusza: „Niby oboje rodzice są ludźmi o wielkiej wyobraźni. Tyle że ojciec zawsze idzie o jeden krok dalej i trzeba go ściągać co jakiś czas na ziemię. Niezwykła jest świadomość, że masz ojca, który wierzy w UFO i kiedy jesteśmy na wycieczce w zamku, zawsze się oddala z nadzieją, że gdzieś między skałami znajdzie pozostawiony skarb”. Teoretycznie więc Joanna z Maciejem powinni się pozabijać już w pierwszym roku małżeństwa.

Uwaga: będę miała zawał! *Nie pozabijali się. Jak sami żartowali, na początku rozwodzili się co dwa tygodnie, potem co trzy, a potem już coraz rzadziej. *Joanna nie mogła znieść jego bałaganiarstwa i niefrasobliwości w sprawach, które uważała za ważne, typu rocznice.„Maciej nie pamięta nawet swojej daty urodzenia. Jeszcze się nie zdarzyło, by podając datę moich urodzin, nie postarzył mnie”, żartuje.

Prawie o zawał przyprawiały ją niespodzianki, jakie szykował Maciej. Zakupy hurtowe różnych dziwnych produktów, albo dla odmiany pojedyncze inwestycje, za to z pieniędzy, jakich nie mieli. „Jak kiedyś, w dobie kryzysu, trafił w Sosnowcu na hurtownię biustonoszy, to przywiózł mi całą torbę, choć nie był pewien, czy choć jeden będzie dobry. Na szczęście były”, mówi Joanna. „Kiedyś na gwiazdkę mama dostała faks, telefon i ksero w jednym. Ja w dobie największego kryzysu, w latach 90. – supernowoczesny sprzęt muzyczny i pełen zestaw najnowszych podręcznych gier komputerowych. A jak ojciec kupił zupki chińskie w proszku, to też kilka, ale nie sztuk, tylko kartonów”, opowiada Mateusz. „Pamiętam – dopowiada Matylda – jak kiedyś było krucho z kasą, o czym właśnie rozmawiałyśmy z mamą, a tu nagle słyszymy, jak tata rozmawia przez telefon: »Tak, ja dzwonię w sprawie satynowej pościeli. Jest?! To proszę jeden, no dobra, dwa zestawy«”. Pan Maciej broni się: „No i co ja poradzę, że tak lubię robić prezenty”. Na
chińskich zupkach się nie skończyło. Potrafił też kupić działkę, o której marzyła Joanna.

Jak już się kłócili, to ona krzyczała, a on słuchał, co ją doprowadzało do jeszcze większej furii. Uspokajała się dopiero, gdy i on wybuchł, i pewna była, że osiągnęła zamierzony skutek. Tych awantur było tyle, aż Maciej nazwał żonę Joanną Kłótliwą, bo: „Kłótliwa była okropnie, choć oczywiście za każdym razem miała też powody”. „I najczęściej rację”, dodaje Mateusz.

Żona marynarza *Dzięki wzajemnemu szacunkowi i tolerancji powoli jednak udało im się na tyle dopasować, żeby się dogadać, ale nikogo nie przerabiać na swój obraz i podobieństwo. *On stał się inicjatorem szalonych przedsięwzięć, ona zadbała o życie codzienne. „Nie ma co wyliczać różnic między rodzicami, bo nie starczyłoby czasu do wakacji. Ale właśnie ta odmienność wypełnia w każdym z nich pustą przestrzeń”, uważa Matylda.

**

Joanna przyznaje, że gdyby to ona podejmowała decyzje finansowe, do dziś nie mieliby wielu rzeczy.** Jak na przykład obecnego mieszkania, gdy po dwóch latach tyrania i oszczędzania inwestor w Pyrach zbankrutował i stracili wszystko. A gnieździli się z dwójką dzieci w małym mieszkanku. Maciej zdecydował wtedy, żeby wziąć kredyt i kupić mieszkanie na Kabatach. „»Jezu, skąd my na to weźmiemy?«, mówiła Aśka. A ja mówiłem: »Skaczemy«. I skoczyliśmy. A potem jakoś się udawało. Nie wiem, może ktoś tam jest w górze, kto nad nami czuwa, bo nawet jak były takie sytuacje, że nic tylko stryczek na szyję, nagle bach i były pieniądze”, mówi Maciej. Kiedy kupili to mieszkanie, trafiła mu się dobra rola we włoskim filmie. A Włosi, choć zwykle zwlekali z płaceniem, tym razem zapłacili od razu, i to tyle, że szybciej można było spłacić kredyt.

Maciej zresztą, kiedy naprawdę było ciężko, brał się za każdą robotę, żeby zarobić na dom i rodzinę. W stanie wojennym robił naklejki na kostki rubika, za 12 groszy od kostki. „Najgorsi są tacy artyści, co to tylko siedzą i czekają, bo uważają, że inna praca hańbi. Mnie nie hańbi, jeśli wiem, że robię coś dobrze”, mówi. A potem pojechał budować domy do USA na pół roku. I choć się nie dorobił, to wiele nauczył i teraz nie ma dla niego rzeczy nie do zrobienia. Antresola dla Mateusza, która kosztowałaby 50 tysięcy, powstała za 2 tysiące. Tyle kosztowały materiały.

To, że Joanna stała się głową domu, wynikło samoistnie. „Zawsze byłam jak żona marynarza”, wspomina. „Ale to dobrze, gdy jedna osoba kieruje dziećmi. Oczywiście pod warunkiem, że ta osoba jest konsekwentna”, zauważa, bo jej akurat tego nie brakowało. „A poza tym czego mogłyby się od niego nauczyć? Bałaganiarstwa?”, żartuje. „No, jedno się nauczyło”, śmieje się Matylda.

*Twoje życie, ty decyduj *Dzięki temu Matylda i Mateusz wychowywali się w bardzo stabilnym środowisku. W domu obowiązywały jasne kryteria tego, co wolno, a co zabronione. *„Niektórzy uważają, że jestem apodyktyczna, ale ta moja apodyktyczność to konsekwencja. Tyle samodyscypliny, co miłości, swobody i ciepła”, mówi Joanna. *Dla niej było naturalne, że dzieci powinny mieć takie same prawa, jak dorośli. „Trudno znaleźć złoty środek między luzem a łamaniem tożsamości człowieka. Ale nam się chyba udało”, mówi z dumą.
Mateusz i Matylda zawsze więc mogli rozwijać swoje pasje, spotykać się, z kim chcieli i kiedy chcieli. „Mimo że chcemy jak najlepiej, dzieci chcą same wszystkiego dotknąć, spróbować i pół biedy, jeśli tylko lekko się przy tym sparzą. Ale taka jest kolej rzeczy i tak być powinno. Choć szkoda, że swoje cenne doświadczenia musimy zabierać ze sobą do grobu”, uważa Joanna. *„Pani Joanna to jest taka mama, która wciąż pamięta czasy, kiedy sama była dzieckiem”, zauważa Kasia Łaska, dziewczyna Mateusza. *Mateusza czasami denerwowała postawa mamy. Szedł po radę, a ona wymieniała za i przeciw i kazała decydować samemu. „To twoje życie, ty decyduj”, mówiła.


Niektóre z tych eksperymentów były dość kosztowne. Mateusz bawił się w pływanie, strzelanie, trenował wschodnie sztuki walki, interesował się astronomią. „Pamiętam, że dostałem od rodziców cały komplet do jazdy na deskorolce, łącznie z ubraniem i czapką. Za pół roku chciałem już lunetę i też nie było problemu, żebym ją dostał”, wspomina. Matylda z kolei była tenisistką i saksofonistką.„Wiadomo było, że się za pół roku znudzą. Bo jak człowiek nie ma w sobie jakiejś pasji, to nic z tego nie będzie. Będzie tylko odbijaczem piłeczek, a nie tenisistą. Ale jak nie spróbuje, to nie wie”, mówi Joanna. Tak też uważa Matylda. „Chociaż nic z tego mojego tenisa nie wyszło, jestem wdzięczna rodzicom za te próby. Bo przecież ze wszystkiego płynie jakaś nauka i doświadczenia”.

Dzięki właściwemu podejściu Damięckich dzieciaki mogły też wcześnie posmakować aktorstwa. Mateusz uparł się, żeby wystąpić w filmie jako 10-latek. Ojciec zawiózł go na zdjęcia próbne, kiedy kompletowanie obsady było już zakończone. Ale ekipa „Wow” tak się nim zachwyciła, że to on dostał rolę. A potem przyszły kolejne propozycje. Podobnie było z Matyldą. „Kiedyś zadzwonili do mnie, że potrzebują dziewczyny w jej wieku. Pojechałyśmy na casting. Matylda wystąpiła, oni powiedzieli, że się odezwą. Ale się nie odzywali, więc po dwóch tygodniach pojechaliśmy na wakacje nad morze. I któregoś dnia przybiega chłopak z restauracji, w której się stołowaliśmy, że szuka nas policja. Myślałam, że zemdleję. A tymczasem szukali Matyldy do filmu”. Dla Damięckich nie było problemem, że ich dzieci z powodu pracy mogą trochę zaniedbać szkołę. „Tak bardzo tego chciały”, mówi Joanna. Ona sama musiała znów się przeszkolić i zostać agentką dzieci, żeby dbać o ich interesy.

Jedyne, czego zawsze żądali od dzieci, to wzajemnej miłości i szacunku. „»Jesteście najbliższymi sobie ludźmi«, ciągle nam powtarzali”, wspomina Mateusz. Nigdy żadnego nie wyróżniali ani nie porównywali dzieci ze sobą. Może dlatego mogli się kłócić i drzeć koty. Matylda bowiem to dusza artystyczna. Nie przejmuje się drobiazgami, ciągnie kilka srok za ogon. Dla odmiany Mateusz to typ perfekcjonisty, który musi mieć wokół siebie idealny porządek. Przed rodzicami zawsze trzymali sztamę. „Może i często się kłócimy, ale kochamy na zabój. Ostatnio mój przyjaciel zarzucił mi, że non stop mówię o Mateuszu. No, ale co ja na to poradzę?”, stwierdza Matylda.


W domu Damięckich nigdy nie było ostrego konfliktu pokoleń. „Nie jestem taką rogatą duszą, jak Matylda, która zawsze wie, czego chce i do utraty tchu dąży do celu”, mówi Mateusz. „U mnie bunt był raczej związany ze zmianą spodni, a nie potrzebą duszy. Po prostu pewnego dnia, tuż przed wakacjami, rozdarły mi się spodnie. Pomyślałem więc, że możemy zaoszczędzić i zostanę na czas kolonii punkiem. Zrobiłem sobie czerwonego irokeza i było super. Ale po powrocie spodnie się rozpadły, trzeba było kupić nowe. Trafiły się takie z opuszczonym krokiem, więc zostałem skatem. Tyle że, jeżdżąc na rolkach czy desce, nie słuchałem rapu, tylko Pavarottiego”. Natomiast z natury buntownicza Matylda farbowała włosy, przekłuwała uszy, robiła sobie tatuaże. Nigdy jednak nie posunęła się za daleko. „Rodzice pewnie przygotowywali się na wielkie bum, a tu nic. Na imprezy chodziłam sporadycznie z moją przyjaciółką, a teraz to nawet mama musi mnie wypychać z domu. A nawet jak się uda, to robię za kierowcę, który rozwozi
wszystkich po imprezie pod same drzwi”, mówi Matylda.

Dzieciaki chciały nawet jeździć ze swoimi rodzicami na wakacje. „Wakacje nigdy nie były zniewoleniem. Ja tylko prosiłam o jeden wspólny posiłek”, mówi Joanna Damięcka. „O tej i o tej zbieramy się na obiad. Reszta czasu jest wasza”.

Na zupę ojca *„Właściwie teraz, kiedy nie mieszkamy razem, jest jeszcze fajniej. Nie mamy takich rytuałów, jak msza niedzielna czy coś takiego”, mówi Mateusz. „Ale nigdy nie brakuje nam ochoty, żeby się spotkać i tematów do rozmów”. Dziewczyny mówią o ciuchach, faceci o sporcie i komputerach, wszyscy namiętnie o zwierzętach, za którymi przepadają. *W tych spotkaniach uczestniczy już Kaśka, która prawie należy do rodziny, i siostra Joanny, Parwina, z mężem i dzieckiem. Jedzą albo zupę ojca, albo wspaniałe ruskie pierogi Matyldy. „Możemy się pokłócić, rozjechać w różne strony świata, ale to nic nie zmieni w naszym stosunku do siebie”, dodaje Mateusz. Kasia, która potrafi spojrzeć z nowej, świeżej perspektywy na Damięckich, uważa, że są niezwykli: „Bardzo są zżyci. Poszliby za sobą w ogień. Może dlatego, że nie tylko się kochają, ale i przyjaźnią ze sobą”.

Magda Łuków
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Asystent stylisty Iga Pietrusińska
Makijaż Iza Wójcik i Magda Jarętowska
Fryzury Łukasz Pycior
Scenografia Alicja Olak
Produkcja sesji Elżbieta Czaja

Komentarze (0)