Kłótliwa środa

Kłótliwa środa

Kłótliwa środa
20.05.2009 15:38, aktualizacja: 30.05.2010 10:44

On: jest środa. Tego dnia nic nie jest ważne: dom, rodzina, praca, bowiem wieczorem wessie mnie przez niebieski ekran barceloński Camp Nou, albo manchesterski Old Trafford. Ona: Rozumiem jego frustrację. Obejrzeć połowę „SzubiDubi” i oddać mu pilota – co to byłaby za męczarnia. Ale nie, muszę być twarda. Mam prawo do jednego „SzubiDubi” na tydzień i się go nie zrzeknę.

Okiem Większej Połowy

Jest środa. Od rana przeglądam gazetę, śledzę notowania bukmacherów i w głowie sam obstawiam. Czytam analizy specjalistów, analizuję składy: kto kontuzjowany, kto pauzuje za kartki, kto zdążył się wyleczyć, kto bez formy, kto w konflikcie z trenerem. Od rana, godzina po godzinie leniwie przeczekuję środę w oczekiwaniu na piłkarskie święto.

Po południu krótka wizyta w sklepie po napoje chłodzące i paluszki, kilka telefonów do kolegów i oczekiwanie na pierwszy gwizdek. Tego dnia nic nie jest ważne: dom, rodzina, praca, bowiem wieczorem wessie mnie przez niebieski ekran barceloński Camp Nou, albo manchesterski Old Trafford. Mediolańskie San Siro, albo monachijskie Allianz Arena. Pełna ekstaza.

Mecz jak wiadomo ma dwie połowy. Z dwóch połów pierwsza jest ważna, stanowi otwarcie, rozpoznanie wroga, pierwsze rozdanie. Druga połowa jest jeszcze ważniejsza, bo wtedy ustalany zostaje wynik. Między połowami jest przerwa. Siedzę więc na kanapie w pozycji półleżącej, z zapasem napojów i zakąsek puszczam mimo uszu brednie Engela i Gmocha, gdy nagle w pokoju pojawia się Lepsza Połowa. Lepsza Połowa pojawia się nagle, bez zapowiedzi i zupełnie znienacka. Lepsza Połowa uśmiecha się przeciągle i kieruje się pewnym krokiem w stronę stolika. Będąc u celu chwyta pilota i uśmiechając się jeszcze szerzej uderza klawisz z cyfrą 4, pod którą kryje się SzubiDubi. Czyli You can dance. Czyli I can’t dance!!!

Nie umiem, nie chcę i nie będę tańczyć! Ale Lepsza Połowa w środy jest nieubłagana i nieugięta jak Kleopatra. W końcu cały dzień czekała na SzubiDubi. Koledzy patrzą na mnie z niemą rozpaczą na twarzy. Odpowiadam im jeszcze większą i jeszcze bardziej niemą rozpaczą. Patrzę błagalnie na Lepszą Połowę. - Tydzień temu ja nagrywałam SzubiDubi i oglądałam następnego dnia. Teraz twoja kolej – wręcza mi pilota.

Okiem Lepszej Połowy

Właściwie od zawsze uważałam, że jestem stworzona do tańca. Za brak sukcesów w tej dziedzinie obwiniam moich rodziców, którzy w porę nie zapisali mnie do szkoły baletowej. A potem to już miałam inne zajęcia w głowie. Kiedy leci „SzubiDubi you can dance” moje niespełnione marzenia powracają. Mówię wtedy Większej Połowie, że w następnej edycji wystąpię już na bank, niech się przygotuje na wielki sukces swojej giętkiej i skocznej żony, ale on odmawia traktowania tej deklaracji poważnie. Gorzej. Co tydzień przekonuje mnie, że to właśnie mecz piłki nożnej lepiej zrobi moim chorym tanecznym ambicjom.

Walka o władzę nad telewizyjnym programem trwa i jest niczym innym jak elementem odwiecznej walki płci. Nie mogę się ugiąć bez walki, bo co wtedy powiem tym kobietom, które dla mnie paliły staniki na barykadach feminizmu? Zasiadam więc o 21.30 przed telewizorem, ucieszona, że zaraz zobaczę kilka zgrabnych ruchów, które potem odtwarzać będę przy lustrze w łazience w trakcie porannego mycia zębów. Na dwójce skończyła się właśnie pierwsza połowa meczu, a Większa Połowa poszła posilić się do kuchni. Zła.

Rozumiem jego frustrację. Obejrzeć połowę „SzubiDubi” i oddać mu pilota – co to byłaby za męczarnia. Ale nie, muszę być twarda. Mam prawo do jednego „SzubiDubi” na tydzień i się go nie zrzeknę.

Kinga Rusin po raz kolejny wygląda jak czterdziestka przebrana za nastolatkę, Piróg przeszedł siebie we własnej kreacji a niby-przystojny Agurolla nudzi niczym ksiądz na ambonie. Czekam na meritum, aż zaczną pląsać, podskakiwać, wyginać śmiało ciało. Większa Połowa wróciła już z kuchni z trzema kanapkami i smętnie się do mnie przysiadła.

 Fajne? - pyta z nikłym zainteresowaniem.

 E, takie sobie. Ja tańczę lepiej.

 To może meczyk?

 Może. - kapituluję niezapowiedzianie nawet dla samej siebie. - Ale oddajesz połowę kanapek i skaczesz po piwo.

 Jeszcze pięć minut przerwy! Zdążę! - krzyczy Większa Połowa i już znika w czeluści klatki schodowej.

Cóż mogę rzec. Jutro powtórka SzubiDubi, a oglądanie Barcelony liczy się tylko na żywo. Niech sobie chłopak poogląda. A ja sobie jutro potańczę przed lustrem własny układ. Może nawet do „Jeziora łabędzi”.

Źródło artykułu:WP Kobieta