Blisko ludziKwarantannę spędza w Indonezji. Opowiada, jakie jest podejście do pandemii w kraju, który utrzymuje się głównie z turystyki

Kwarantannę spędza w Indonezji. Opowiada, jakie jest podejście do pandemii w kraju, który utrzymuje się głównie z turystyki

Paulina Wilkiewicz od 9 miesięcy mieszka na Bali, gdzie spędza kwarantannę. Tłumaczy, dlaczego rząd płacił influencerom za promowanie atrakcji turystycznych i jakie były reakcje społeczne na ogłoszenie pierwszego śmiertelnego przypadku koronawirusa.

Kwarantannę spędza w Indonezji. Opowiada, jakie jest podejście do pandemii w kraju, który utrzymuje się głównie z turystyki
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

02.04.2020 | aktual.: 02.04.2020 18:45

Maja Kołodziejczyk, Wirtualna Polska: Jak to się stało, że zamieszkała Pani na Bali?
Paulina Wilkiewicz: Z Polski wyprowadziłam się w 2009 roku. Mieszkałam w wielu miejscach w Azji, między innymi w Japonii, Singapurze i Hongkongu, gdzie zajmowałam się modelingiem i pracą w agencji PR. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że to nie jest styl życia, który chcę kontynuować. Mieszkałam w malutkim pokoju, a moje życie ograniczało się jedynie do pracy. Przyszła mi do głowy myśl, by przeprowadzić się na Bali. Najpierw przyjechałam tu na tygodniowe wakacje, by zobaczyć, czy się odnajdę i spodobało mi się. Mieszkam na wyspie już od 9 miesięcy i pracuję jako influencerka, prowadząc swój kanał na YouTub'ie - Pantinka.

To właśnie na Bali spędza pani kwarantannę. Jak zareagowały lokalne władze, gdy ogłoszono epidemię koronawirusa?
Pierwszy ruch, jaki został tutaj wykonany to były blokady lotów z i do Chin. To było 5 lutego. Później przez długi czas się nic nie działo, nie wprowadzano kolejnych blokad. W międzyczasie było tak, że jeżeli Chińczycy, nawet z terenu Wuhan, wykupili lot z innego państwa, mogli bez problemu przylecieć do Indonezji. Anulowano tylko loty z Chin. Nie sprawdzano pochodzenia ani miejsc, które się odwiedzało wcześniej.

Gospodarka Indonezji w olbrzymim stopniu zależy od turystyki, na Bali to już szczególnie. Odcięcie kraju od turystów generowałyby straty finansowe. Już w lutym wiele miejsc zaczęło się zamykać, a ludzie tracili pracę. Rząd przeznaczył wówczas 5 milionów dolarów amerykańskich na wynagrodzenia dla influencerów, których zadaniem miało być przekonywanie ludzi, że Indonezja jest bezpieczna. Największą część środków przeznaczono na reklamę Bali. Kazano im mówić, że tu nie ma wirusa i że można tutaj bez obawy przyjeżdżać.

Kim byli ci influencerzy? To byli Indonezyjczycy czy ktoś zza granicy?
Środki oferowano zarówno influencerom lokalnym, jak i zagranicznym. Od razu podkreślę, że ja takiej propozycji nie miałam, ale wiem o tym, bo rząd niespecjalnie próbował ukryć ten fakt. Była to informacja ogólnodostępna.

Co wydarzyło się potem? Czy szybko pojawiły się kolejne obostrzenia?
Dopiero 14 marca, czyli ponad miesiąc później, prezydent ogłosił tzw. katastrofę narodową. Muszę jednak przyznać, że nie po tej dacie nie było widać na Bali kompletnie żadnych zmian.

W tym okresie różne państwa zamknęły już swoje granice i nadal nie wiadomo, do kiedy potrwa kwarantanna. Co z obcokrajowcami i turystami, którzy nie mogli wrócić do kraju? Mieli pozwolenia na tak długi pobyt na terenie Indonezji?
Przy wjeździe na teren Indonezji turyści otrzymują darmową wizę, która upoważnia ich do przebywania na terytorium kraju przez okres 30 dni. Na lotnisku można kupić dodatkową wizę za 35 dolarów, która obowiązuje również przez kolejne 30 dni i można ją przedłużyć do 60 dni bez konieczności wyjeżdżania z Indonezji. Niestety, były również osoby, takie jak ja, którym akurat kończyła się wiza.

Jakie kary obowiązywały za przekroczenie określonego w wizie terminu pobytu?
Po upływie ważności wizy, trzeba było zapłacić około 250 zł za każdy dzień nielegalnego pobytu w Indonezji. W takich przypadkach zazwyczaj wyjeżdżałam na kilka dni do innego państwa w Azji, robiąc sobie 2 tygodniowe wakacje, podczas których nagrywałam filmy i zwiedzałam, a potem wracałam na Bali, ale tym razem sytuacja zmieniała się dynamicznie. Kolejne państwa z dnia na dzień podejmowały decyzję o zamknięciu swoich granic, a mało kogo byłoby stać na opłacenie tak wysokich kar przez dłuższy okres czasu. Czekałam na jakieś ogłoszenia w tej sprawie ze strony władz Indonezyjskich, ale takowe długi się nie pojawiały.

Co pani postanowiła?
Akurat miałam zarezerwowany lot do Malezji na 17 marca. Początkowo planowałam zostać tam tydzień, ale dzień przed wylotem zostało ogłoszone, że Malezja 18 marca zamknie lotniska. Musiałam przedłużyć wizę, więc poleciałam do Kuala Lumpur 17 marca i wróciłam jeszcze tego samego dnia. Przeszłam przez odprawy, przeszłam przez służby kontrolujące turystów i wróciłam. Moje nogi dotykały terytorium Malezji przez niecałą godzinę.

Czy lot był bezpieczny? Na lotnisku było wówczas dużo osób? Czy zachowywały odpowiednie odległości?
Samolot był dosłownie wypełniony osobami, które były w dokładnie takiej samej sytuacji, jak ja. Choć 15 marca prezydent apelował do ludzi, by zachowywali między sobą dystans, ludzie nie zachowywali przerw w kolejkach. Na obu lotniskach, zarówno na tym na Bali, jak i w Malezji mierzono nam jednak temperaturę. W wielu miejscach były ustawione kamery termowizyjne, przy których siedziało kilka osób kontrolujących sytuację

Podobne tłumy panowały w urzędzie imigracyjnym na Bali. Co prawda na wyspie jest kilka tego typu placówek, ale jeden urząd obejmuje większość wszystkie turystyczne miejscowości. Niemal wszyscy turyści pojechali w jedno miejsce, dowiedzieć się, co jest z wizami i powiem szczerze, że jakby wirus miał się rozprzestrzenić, to było najlepsze miejsce, bo tłumy były gigantyczne. W końcu, 2 kwietnia, rząd podjął decyzję o zniesieniu kar za przekroczenie określonego w wizie terminu pobytu dla wszystkich osób, które przyjechały do Indonezji po 5 lutego.

Obraz
© Archiwum prywatne

Kiedy pojawiła się pierwsza informacja o przypadku koronawirusa w Indonezji?
Jeszcze po moim powrocie z Malezji nie chciano wywoływać niepotrzebnej paniki i panowała duża dezinformacja. Rząd bardzo długo powtarzał nam, że nie ma żadnych przypadków zachorowań na koronawirusa. Czerpaliśmy informacje na temat tego, co się dzieje lub potencjalnych blokad, z grup na Facebooku W pewnym momencie podano jednak do informacji publicznej, że w Indonezji mamy pierwszy przypadek koronawirusa, co więcej jest przypadek śmiertelny i miał miejsce właśnie na Bali. To była 53-latka z Wielkiej Brytanii.

Jakie panowały nastroje społeczne, po ogłoszeniu tego przypadku?
Wszyscy mieliśmy świadomość, że te liczby, które są nam podawane przez rząd, nie są wiarygodne. Indonezja jest czwartym najbardziej zaludnionym państwem na świecie i do tego opiera się głównie na turystyce. Podejrzewaliśmy, że rzeczywistych przypadków zachorowań jest o wiele więcej. W końcu prezydent ogłosił na konferencji, że ukrywał informacje i prosił media o niepublikowanie ich, aby nie siać paniki. Do tej pory mamy na Bali dwa przypadki śmiertelne, a w Indonezji jest ich około 160. Niestety, nie mamy tutaj wystarczającej ilości testów, by zdiagnozować wszystkich potencjalnie zarażonych. Nie udało mi się dotrzeć do informacji, czy ta liczba jest nadal aktualna, ale dwa tygodnie temu na całe państwo było jedynie 2 tysiące testów.

Gdzie spędza Pani swoją kwarantannę?
Wraz z czterema współlokatorami ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii wynajęliśmy dom z bardzo dużym ogrodem. Traf chciał, że akurat tutaj spędzam kwarantannę i nie mogę na nic narzekać. Każdy mieszka w oddzielnym pokoju, mamy do dyspozycji basen oraz kuchnię, z której możemy korzystać. Cieszę się, że mogę wyjść na świeże powietrze i czuć się bezpiecznie, choć ostatnio panują bardzo duże upały.

Czy restauracje zostały zamknięte, gdzie stołują się teraz osoby będące na Bali?
Wszystkie restauracje serwujące międzynarodowe dania zostały zamknięte. Istnieje tylko możliwość dowozu. Chcę jednak zaznaczyć, że osoby mieszkające na Bali raczej nie gotują, gdyż zdecydowanie bardziej opłaca im się jedzenie na mieście. W różnego rodzaju budkach i garkuchniach zwanych "warung" płaci się 3 zł za porządny i smaczny obiad. Te miejsca nadal są dostępne i chociaż obcokrajowcy już w nich nie jedzą, lokalni mieszkańcy wciąż chętnie kupują tu jedzenie, bo stołowanie się na mieście jest tańsze, od zrobienia zakupów spożywczych.

Od kilku lat mieszkam w Azji i przyzwyczaiłam się do tego, że uliczni kucharze nie przestrzegają zasad higieny, przygotowując posiłki, bo przykładowo nie mają na sobie rękawiczek. To jedzenie potem długo leży w takich, jakby parowarach i innych naczyniach, w których jest podgrzewane. Boję się, że teraz coś mogłoby na nich osiąść, przykładowo, jakby ktoś kichnął, dlatego omijam te miejsca szerokim łukiem. Teraz gotuję sama. Bazuję przede wszystkim na warzywach i ostrzejszej kuchni, która wzmacnia odporność.

Obraz
© Archiwum prywatne

Czy sklepy są otwarte?
Wszystkie sklepy spożywcze są otwarte i nie ma żadnych limitów, dotyczących osób, które mogą wejść do środka. Trzy dni temu byłam w sklepie z importowaną żywnością. Były tłumy i zupełnie nikt nie zachowywał dystansu między sobą. Sklepy zamknięto jednak na czas zaczynającego się o godzinie 6 rano 25 marca i kończącego 26 marca o tej samej porze, święta Nyepi. Balijczycy wierzą, że tego dnia demony schodzą na ziemię, dlatego nakazują mieszkańcom pozostanie w domach. Za złamanie tego zakazu obowiązują bardzo surowe kary. W tym roku władze niespodziewanie przedłużyły to święto do 27 marca. Nie wszyscy byli na to przygotowani, część osób nie zrobiła zapasów jedzenia.

Następnego dnia ludzie szturmem poszli na zakupy, a towarów było naprawdę mało. Klimat jest gorący, a warzywniaki czy piekarnie nie mają odpowiednich warunków do przechowywania żywności. Przed wieloma z nich stały kosze ze spleśniałym chlebem i kartony zepsutych warzyw. Na szczęście sytuacja unormowała się i znów bez problemu można zrobić zakupy spożywcze. Zamknięte są natomiast galerie handlowe i na całym terytorium Indonezji wydano rozporządzenie o zakazie organizowania masowych imprez oraz zbierania się w większych grupach.

Obraz
© Archiwum prywatne
Obraz
© Archiwum prywatne

Czy zakaz ten jest respektowany? Na ulicach jest faktycznie dużo mniej osób?
Muszę przyznać, że tak, pod tym względem widać naprawdę dużą różnicę. Na ulicach jest zdecydowanie mniej ludzi, z tym że Indonezyjczycy są bardzo religijni i bardzo przesądni, a w ich kalendarzu jest wiele świąt. Mają też bardzo dużo rytuałów, które wykonują codziennie. Balijczycy akurat wyznają hinduizm.

Wspomniane święto Nyepi poprzedza również ważna uroczystość zwana Ogoh Ogoh. Lokalni mieszkańcy tworzą barwne, kilkumetrowe statuetki wypełnione sianem. Ludzie urządzają z nimi uroczyste pochody przez miasto, a na koniec je palą. Rząd wydał oficjalne rozporządzenie o anulowaniu wszystkich parad. Chociaż największe pochody faktycznie się nie odbyły, znajomi przysyłali mi zdjęcia, że gdzieś w okolicach ich domów były pochody nawet na kilkaset osób. Jeszcze dwa tygodnie temu organizowano imprezy, w których brała udział masa osób. Zauważyłam jednak, że teraz Balijczycy są bardziej ostrożni. Coraz więcej osób nosi maski, rękawiczki i zachowuje wymagane odległości.

Jakie środki ostrożności zachowuje pani w okresie kwarantanny?
Dwa tygodnie temu zebraliśmy się ze współlokatorami i ustaliliśmy, że wszyscy solidarnie zostajemy w domach i nie będziemy przyjmować żadnych znajomych. Uzgodniliśmy również, że jedyne momenty, w których ktoś będzie wychodził z domu, to sytuacje, gdy trzeba będzie pojechać po jedzenie. Jak jedna osoba jedzie do sklepu, konsultuje to z domownikami, pytając, czy ktoś również potrzebuje konkretnych produktów. Dzięki temu ograniczamy wyjścia. Staramy się również odkażać dom, dbamy o higienę, dezynfekujemy klamki.

Jakie jest nastawienie Balijczyków do obcokrajowców i siebie nawzajem? Pomagają sobie podczas epidemii koronawirusa, czy raczej wrogo patrzą na obcych?
Słyszałam o Polakach, którzy utknęli na Polinezji Francuskiej i spędzają tam kwarantannę. Lokalni ludzie zaczęli być agresywni w stosunku do nich, gdyż uważali, że przywieźli ze sobą koronawirusa. Balijczycy nie mają takiego podejścia. Są bardzo spokojni, pomocni i życzliwi.

Nawet kiedy 28 marca, po święcie Nyepi miałam problem ze znalezieniem warzyw, lokalni mieszkańcy starali się podpowiedzieć mi, w których mniejszych sklepikach mogę znaleźć niezbędne produkty. Ludzie są bardzo w porządku i nie obwiniają siebie nawzajem. Widzę, że władze Indonezji też zaczynają wprowadzać coraz więcej sensownych decyzji. 1 kwietnia wreszcie ogłoszono, że kraj będzie zamknięty dla turystów. Teraz przyjechać mogą tu jedynie osoby posiadające wizę pracowniczą.

Obraz
© Archiwum prywatne

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (14)