Marzy o tym, aby nie pić. "Córka krzyczała, że chce, żebym umarła"

- Na imprezie służbowej w pracy męża, zorganizowanej w eleganckim hotelu, potwornie się upiłam, nawyzywałam od idiotek i wieśniaczek jakąś ważną managerkę oraz wywróciłam się na parkiecie, tańcząc z szefem mojego męża – o swoich zmaganiach z chorobą alkoholową opowiada 41-letnia Magdalena z Warszawy.

Marzy o tym, aby nie pić. "Córka krzyczała, że chce, żebym umarła"
Marzy o tym, aby nie pić. "Córka krzyczała, że chce, żebym umarła"
Źródło zdjęć: © Getty Images

08.05.2022 | aktual.: 29.12.2022 09:34

Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Joanna Karwarska, WP Kobieta: Co spowodowało, że zdałaś sobie sprawę, że masz problem alkoholowy?

Pamiętam, jak oglądałam film "Zabawa, zabawa", który opowiadał historie trzech kobiet uzależnionych od alkoholu. Tak bardzo im współczułam, jednocześnie odcinając się od ich doświadczeń. Bardzo chciałam od siebie odsunąć coś, co głęboko w środku czułam. Mimo to ciągle próbowałam sobie udowodnić, że alkohol to poważny problem, ale na pewno nie mój. Żywo się tym tematem interesowałam: czytałam książki na temat alkoholu, wywiady, artykuły, oglądałam filmy poświęcone wpływowi picia na organizm, znałam historię mariażu ludzkości z różnymi trunkami. Często wypełniałem też testy w internecie, żeby sprawdzić, czy mam problem z alkoholem. Za każdym razem upewniałam się, że tak nie jest. Albo oszukiwałam w odpowiedziach, albo kwestionowałam sensowność tych testów.

Kiedy w takim razie uświadomiłaś sobie, że masz problem?

Wiele razy ta myśl pojawiała się w mojej głowie. Ale natychmiast ją odsuwałam od siebie. Jednak przyszedł dzień, kiedy nie mogłam już tego zrobić, ponieważ obudziłam się w izbie wytrzeźwień. Trudno było sobie wmówić, że trafiłam tu niesłusznie, niesprawiedliwie, przez przypadek, ponieważ kompletnie nie pamiętałam, jak się tam znalazłam. Ostatnie, co miałam w głowie, to jak tańczę już porządnie pijana w jednej z warszawskich knajp z jakimś facetem, który próbuje mnie łapać za pupę, dotyka moich piersi. Też jest pijany. Chyba nie jest zboczeńcem, tylko po prostu próbuje mnie w ten sposób poderwać. Te zaloty mi się nie podobają i staram się go odepchnąć. Ale niestety nie jestem w stanie utrzymać pionu. Wywracam się. I koniec. Jak nożem odciął. Nie mam nawet żadnych przebłysków. Siniaki na nogach, głowie, krwawiąca dolna warga, spuchnięty łokieć były dowodem na to, że nie miałam miękkiego lądowania.

Co było potem?

Potwornie się wstydziłam tej izby wytrzeźwień. Cieszyłam się, bo miałam przy sobie pieniądze, nie musiałam nikogo prosić o pomoc. Wezwałam taksówkę i wróciłam do domu. Dzieci były u babci, mąż wyjechał na weekend na żagle z kumplami. W domu był tylko pies, który załatwił się w kuchni, bo nie wyszłam z nim wieczorem na spacer.

Wtedy postanowiłaś, że przestajesz pić?

Skąd! Od razu po przyjściu nalałam sobie wina. Dopiero gdy wypiłam dwa kieliszki, posprzątałam po psie i wyszłam z nim na spacer. Do kieszeni płaszcza wsadziłam sobie małą butelkę prosecco. Jeszcze minęło dużo czasu, zanim podjęłam leczenie, ale wtedy straciłam ostatecznie komfort picia. Już nie byłam w stanie stosować bez mrugnięcia okiem mechanizmu iluzji i zaprzeczeń, który zna bardzo dobrze każdy alkoholik. Oczywiście cały czas próbowałam się okłamywać, ale nie byłam już w stanie tego robić na sto procent. Bo jak raz sobie uświadomisz, że jesteś uzależniona od alkoholu, to tego głosu niczym już do końca nie zagłuszysz.

W jaki sposób pobyt w izbie wytrzeźwień zmienił twoje picie?

Można by się spodziewać, że zadziała jak kubeł zimnej wody i spowoduje, że zacznę się leczyć. Albo chociaż zrobię sobie przerwę. I w połowie tak się stało. To wydarzenie bardzo mną wstrząsnęło. Ale spowodowało, że zaczęłam pić… więcej i częściej. I niemal zawsze do nieprzytomności. A konsekwencje mojego picia zaczęła ponosić też moja rodzina. Na imprezie służbowej w pracy męża, zorganizowanej w eleganckim hotelu, potwornie się upiłam, nawyzywałam od idiotek i wieśniaczek jakąś ważną managerkę oraz wywróciłam się na parkiecie, tańcząc z szefem mojego męża.

I ten jego szef kilka dni później wezwał go do siebie, dał mu wizytówkę ośrodka terapii uzależnień i powiedział: "Zabierz tam żonę, pomogą jej. Mojej pomogli". Kiedyś strasznie pokłóciłam się z mężem, który był wściekły, że po powrocie z pracy znowu zastał mnie pijaną. Mimo że byłam kompletnie zalana, poczułam się urażona jego słowami. Wyszłam demonstracyjnie z domu i… zabłądziłam. Bezradna usiadłam na jakiejś ławce, bo nie miałam siły dalej iść. Na dodatek miałam gołe nogi, a było minus 20 stopni.

Wyszłaś bez butów?

Nie, buty założyłam, ale na gołe stopy. Chodziłam po domu w leginsach do kolan i bluzie. W czasie kłótni narzuciłam na ten domowy strój płaszcz i wyszłam z domu. Gdy tak siedziałam na tej ławce, ktoś, kto mnie widział, wezwał straż miejską. Pewnie bał się, że zamarznę. I słusznie. Gdyby nie mój mąż, który wyszedł z psem mnie szukać, znowu wylądowałabym na izbie wytrzeźwień. Innym razem, wychodząc z łazienki, wywróciłam się i przewróciłam tak niefortunnie, że wybiłam sobie ząb. Jedynkę. Zdarzyło mi się kilka razy zsikać w łóżko, bo byłam nieprzytomna i nawet nie poczułam, że robię siusiu pod siebie. Sytuacji, w których upadałam, dosłownie i w przenośni, nie jestem w stanie zliczyć.

Co ostatecznie spowodowało, że podjęłaś terapię?

Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Byłam na ciężkim kacu. Miałam wrażenie, że coś się złego wydarzyło, ale nie mogłam przypomnieć sobie co. Mąż wyjechał, obiecałam mu, że nie będę piła, ale oczywiście słowa nie dotrzymałam. Gdy rano wlokłam się do łazienki, usłyszałam, jak moja starsza córka uspokaja młodszą, która płacze, bo boi się, że mama od alkoholu umrze. Zaczęłam na nią krzyczeć, ale wtedy starsza córka dostała ataku histerii i powiedziała mi straszne słowa, których nigdy nie zapomnę.

Co mówiła?

Potwornie mnie wyzywała, używała wulgarnych słów, o których znajomość w ogóle jej nie podejrzewałam. Miała dopiero 10 lat. Krzyczała, że wolałaby, żebym zdechła, bo w końcu przestałaby się bać. Wrzeszczała, że wstydzi się mnie, że nie zaprasza koleżanek do domu, że w szkole wszyscy wiedzą, że jej mama jest alkoholiczką. Zaniemówiłam. A ona krzyczała i nie mogła przestać. Na dodatek okazało się, że poprzedniego dnia wywróciłam się w kuchni i albo straciłam na chwilę przytomność, albo po prostu z powodu kompletnego upojenia zasnęłam na podłodze.

Wtedy starsza córka pobiegła do mamy swojej koleżanki, która mieszka dwa piętra nad nami. Ona i jej mąż ocucili mnie podobno i położyli do łóżka, a dziewczynki zabrali do siebie na noc. Ale córki uparły się, żeby bladym świtem wrócić do domu i sprawdzić, czy wszystko ze mną ok. Płakałam wtedy trzy dni. Ale się nie napiłam, choć tysiąc razy miałam ochotę to zrobić. Alkohol w cudowny sposób niweluje ten ból, który czuje się w samych trzewiach. Tylko niestety, gdy przestaje działać, to ten ból jest dwa razy większy. I ciągle rośnie. Geometrycznie. Jesteś w permanentnym dole.

Jak wyglądała terapia?

Terapeuta, do którego trafiłam, był niepijącym alkoholikiem. Nie cackał się ze mną. Doskonale wiedział, co powiem i jak się zachowam. Zdiagnozował mnie bardzo szybko. Zalecił mi terapię grupową, ale nie zgodziłam się na nią. Chciałam indywidualnie. Wstydziłam się opowiadać obcym osobom o sobie, moim piciu, o sikaniu pod siebie i pobycie w izbie wytrzeźwień. I ten terapeuta zgodził się poprowadzić moją terapię. Uratował mi życie. Wiedział, że do terapii grupowej muszę dorosnąć. Poszłam na nią półtora roku później. Po tym, jak zaliczyłam wpadkę.

Czyli co?

Złamałam abstynencję.

Dlaczego?

Bo poczułam się bardzo silna, wydawało mi się, że już nie mam problemu, że sobie ze wszystkim radzę. I że skoro przeszłam terapię i nie piłam półtora roku, to jestem wyleczona. I uchlałam się do nieprzytomności na rodzinnym weselu. Uznałam, że wypicie zdrowia państwa młodych to mój obowiązek.

Musiałaś zaczynać wszystko od początku?

Nie, bo to nie jest tak, że skoro złamałam abstynencję, to znaczy, że wszystko, co do tej pory zrobiłam na terapii, idzie do kosza. Ale musiałam się cofnąć dość mocno i poszukać tego, co mnie doprowadziło do picia. Leczenie alkoholizmu wymaga od chorego zdrowego egoizmu. Przede wszystkim musi zadbać o siebie: o to, żeby był najedzonym, wyspanym, wypoczętym. Jeśli nie będzie o tym pamiętał, jest znacznie bardziej narażony na to, że wróci do picia. Ja przestałam o siebie dbać. W czasie terapii zdałam sobie sprawę, że nigdy tego nie robiłam. Zawsze inni byli dla mnie ważniejsi.

To z tego powodu uzależniłaś się od alkoholu?

Nigdy nie ma jednej przyczyny. W tej chorobie nie chodzi tylko o to, że przyszłemu alkoholikowi jest smutno. Świat na trzeźwo wydaje mu się nie do przyjęcia, dlatego zaczyna pić, a potem nie może przestać. O tym, czy ktoś popadnie w uzależnienie, decyduje wiele czynników biologicznych, psychologicznych i społecznych. Na dodatek to choroba, która może się rozwijać w swoim tempie i mieć różny przebieg. Ja jestem typem kamikadze, mam tendencję, żeby lecieć głową w dół bez opamiętania, na całkowite zatracenie. Jest wysoce prawdopodobne, że gdybym nie zaczęła się leczyć, to bym po pijaku wpadła pod samochód lub złamała kręgosłup, spadając ze schodów.

Jakie cele stawiasz przed sobą, o czym marzysz?

O tym, żeby nie pić. Żeby moje córki czuły się bezpiecznie i miały do mnie zaufanie, co ciągle jest bardzo chwiejne i niepewne. Czasami, gdy patrzę w ich oczy, gdy wracają ze szkoły, to widzę strach. O to, czy się nie napiłam. Nie robię sobie na razie żadnych dalekosiężnych planów. Gdy kładę się wieczorem spać, to dziękuję sobie, że mija kolejny dzień, w którym jestem trzeźwa. I mojemu mężowi, że ciągle przy mnie trwa, choć wiem, że czasami to jest bardzo trudne.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (531)