GwiazdyMasłowska, czyli panna i paw

Masłowska, czyli panna i paw

Masłowska, czyli panna i paw
Źródło zdjęć: © mwmedia
07.08.2009 11:56, aktualizacja: 23.06.2010 11:26

Ob­ra­zo­bur­cza, kon­tro­wer­syj­na, ge­nial­na – tak o Do­ro­cie Ma­słow­skiej pi­szą ga­ze­ty. Cy­nicz­na i wul­gar­na – mówią „zio­ma­le” z Wej­he­ro­wa. Cie­szą się, że znana pi­sar­ka by­ła jed­ną z nich, ale wca­le za nią nie tę­sk­nią.

Ob­ra­zo­bur­cza, kon­tro­wer­syj­na, ge­nial­na – tak o Do­ro­cie Ma­słow­skiej pi­szą ga­ze­ty. Cy­nicz­na i wul­gar­na – mówią „zio­ma­le” z Wej­he­ro­wa. Cie­szą się, że znana pi­sar­ka by­ła jed­ną z nich, ale wca­le za nią nie tę­sk­nią.

Jej „Woj­na pol­sko-ru­ska pod fla­gą bia­ło­-czer­wo­ną”, na­pi­sa­na w wie­ku 19 lat, wy­wo­ła­ła me­dial­ną hi­ste­rię i wy­nio­sła ją do ran­gi gwiaz­dy. Za dru­gą po­wieść, „Paw kró­lo­wej”, do­sta­ła na­gro­dę Ni­ke. Dra­mat „Mię­dzy na­mi do­brze jest” trium­fu­jena de­skach pre­sti­żo­we­go ber­liń­skie­go te­atru Shau­bu­eh­ne, a na kan­wie „Woj­ny…” po­wstał film, na któ­ry idą i wiel­bi­cie­le, i wro­go­wie „li­te­ra­tu­ry nic”. W prze­cią­gu sze­ściu lat 25-let­nia dziś Do­ro­ta Ma­słow­ska prze­dzierz­gnę­ła się z kon­te­stu­ją­cej dre­sia­ry w uzna­ną pi­sar­kę. I choć ona sa­ma nie­na­wi­dzi me­dial­ne­go zgieł­ku, roz­po­zna­wal­no­ści i ety­kie­ty „dziew­czy­ny z Wej­he­ro­wa”, nie da się ukryć, że wła­śnie w tym mie­ście ukształ­to­wał się jej li­te­rac­ki tem­pe­ra­ment.

Przy­sta­nek nr 1, osie­dle

„Jesz­cze dzień przed eg­za­mi­na­mi na stu­dia za­dzwo­ni­łam do ma­my, że chy­ba nie bę­dę wca­le na nie zda­wać, bę­dę sie­dzieć w do­mu i czy­tać so­bie książ­ki. Ale ma­ma mi po­wie­dzia­ła, że­bym jej nie zmy­śla­ła, tyl­ko mam je­chać na eg­za­mi­ny, bo już za­wsze bę­dę mia­ła w bio­gra­fii, że mam 18 lat i je­stem z Wej­he­ro­wa. No i nie po­wiem, że­by nie mia­ła ra­cji” – mó­wiła Do­ro­ta.

Blo­ko­wi­sko na wej­he­row­skim osie­dlu Ka­szu­by. Sza­ra pły­ta, dzie­sięć pię­ter, bez­drze­wie. Na ga­ra­żu graf­fi­ti: „Nic nie jest ta­kie, jak się nam wy­da­je”, i po­ni­żej, drob­nym dru­kiem: „A my nie ist­nie­je­my”. Za sza­rą pły­tą – w jed­ną stro­nę łą­ki i szpi­tal, w dru­gą bry­ły do­mów jed­no­ro­dzin­nych. Na par­kin­gu roz­pa­da­ją­cy się wart­burg. W głę­bi osie­dla bo­isko.

– Czy zna­cie Do­ro­tę Ma­słow­ską?
– Ma­słow­ską? Je­zu­uu, nie­ee! – li­ce­ali­sta z lek­kim wą­si­kiem.
– Ona coś dla te­le­wi­zji ro­bi, tak? – dru­gi na­sto­la­tek, kol­czyk w no­sie.

Pod blo­kiem: – Zna pan Do­ro­tę Ma­słow­ską? Ona tu­taj miesz­ka­ła. Te­raz prze­nio­sła się do Ber­li­na, pi­sze książ­ki.
– Niech pi­sze. Niech się jej do­brze po­wo­dzi – są­siad, 35 lat.

W jed­nym z pierw­szych wy­wia­dów Ma­słow­ska wy­zna­ła:
„Jak w wie­lu ma­łych mia­stach tu wszy­scy ży­ją ra­zem. Mo­ja po­wieść jest okre­śla­na ja­ko pierw­sza po­wieść „dre­siar­ska”. Mi­mo że ja nie mam ogo­lo­nej gło­wy i nie cho­dzę w dre­sie. Ale co­dzien­nie mam oka­zję wi­dzieć dre­sia­rzy, bo miesz­kam o krok od nich. Na tym sa­mym osie­dlu”.

By­ła świe­żo upie­czo­ną ma­tu­rzyst­ką, kie­dy w księ­gar­niach po­ja­wi­ła się jej „Woj­na pol­sko­-ru­ska pod fla­gą bia­ło­-czer­wo­ną”. „Woj­na…” sprze­da­wa­ła się le­piej niż Szym­bor­ska, Sap­kow­ski czy bę­dą­ca na szczy­cie To­kar­czuk. Ma­słow­ska zro­bi­ła się mod­na, sław­na i roz­go­ry­czo­na. Za­rzu­ca­no jej bru­ta­li­za­cję ję­zy­ka i nad­mier­ny kry­ty­cyzm w uję­ciu rze­czy­wi­sto­ści. Wie­lu miesz­kań­ców mia­sta od­na­la­zło się w po­sta­ciach z jej po­wie­ści i choć za­rze­ka­ła się, że wśród ró­wie­śni­ków jej pro­za jest do­brze przyj­mo­wa­na, bo umie­ją śmiać się sa­mi z sie­bie, wie­lu ją za „Woj­nę…” znie­na­wi­dzi­ło.

W wy­wia­dzie dla „Ga­ze­ty Wy­bor­czej” tłu­ma­czy­ła się: „To jest li­te­ra­tu­ra dla do­syć ogra­ni­czo­nej licz­by czy­tel­ni­ków, wul­gar­na, afa­bu­lar­na, z dość spe­cy­ficz­nym po­czu­ciem hu­mo­ru. Je­że­li ktoś się­gnął po »Woj­nę…«, bo Ro­bert Lesz­czyń­ski mó­wił w »Ido­lu«, że to faj­ne, no to dzię­ku­ję bar­dzo”.

Przy­sta­nek nr 2, ro­dzi­na

Jo­lan­ta Ma­słow­ska, mat­ka, za­strze­ga, że ma tyl­ko pięć mi­nut. – Do­ro­ta jest pięk­ną, mą­drą i po­ukła­da­ną mło­dą ko­bie­tą. Bar­dzo ją ko­cha­my – mó­wi. We­dług niej już po pierw­szej książ­ce przy­cze­pio­no cór­ce krzyw­dzą­cą łat­kę dre­sia­ry i bun­tow­nicz­ki. To, że tak wia­ry­god­nie we­szła w psy­chi­kę głów­ne­go bo­ha­te­ra, Sil­ne­go, i zo­bra­zo­wa­ła za­ćpa­ne, na­iw­ne, próż­ne i za­gu­bio­ne śro­do­wi­sko mło­dych lu­dzi, nie ozna­cza, że by­ła jed­ną z nich. – Po­ka­za­ła ka­wa­łek ich świa­ta i wie­lu z te­go po­wo­du od­są­dzi­ło ją od czci i wia­ry. Po­czu­li się do­tknię­ci – mó­wi mat­ka.

Sa­ma au­tor­ka wy­zna­ła w wy­wia­dzie: „Po­cho­dzę z do­bre­go do­mu, moi ro­dzi­ce są wy­kształ­ce­ni, ale to nie uchro­ni­ło mnie przed utra­tą nie­win­no­ści i złu­dzeń. Prze­cież nie mo­gę uda­wać, że lu­dzie miesz­ka­ją­cy tu pra­wie nie ży­ją”.

– Do­rot­ka, po­dob­nie jak ja, nie lu­bi się uze­wnętrz­niać – do­da­je Jo­lan­ta Ma­słow­ska. – Wie­le spraw cho­wa w so­bie. Dla­te­go pro­szę nie na­le­gać. Nie bę­dę opo­wia­dać o ma­łej Do­rot­ce, o Do­ro­cie do­ra­sta­ją­cej, bo ona by so­bie te­go nie ży­czy­ła. Mam jesz­cze sy­na. Ich prze­szłość jest ich pry­wat­ną spra­wą.

Jo­lan­ta Ma­słow­ska uwa­ża, że cór­ka pła­ci du­żą ce­nę za po­pu­lar­ność. Jak du­żą, nie chce ujaw­nić. Na­to­miast Do­ro­ta na wia­do­mość o spo­tka­niu mat­ki z dzien­ni­ka­rzem wście­ka się. Za­bra­nia bli­skim udzie­la­nia in­for­ma­cji na swój te­mat.

Szum wo­kół swo­jej oso­by sko­men­to­wa­ła tak: „O Bo­że, co się dzie­je? To chy­ba nie ja je­stem mną. Na po­cząt­ku oszo­ło­mie­nie, po­tem już tyl­ko me­lan­cho­lia. Zo­ba­czy­łam ja­sno, że Do­ro­ta Ma­słow­ska to ro­dzaj oso­by na­ma­lo­wa­nej na dyk­cie do rzu­ca­nia strzał­ka­mi”.

Przy­sta­nek nr 3, li­ceum

Na po­czą­tek opór. W LO im. Ste­fa­na Ba­to­re­go, do któ­re­go uczęsz­cza po­nad 700 uczniów i któ­re za­trud­nia kil­ku­dzie­się­ciu pe­da­go­gów, nie by­ło chęt­nych do roz­mo­wy. „Jej by­ła wy­cho­waw­czy­ni jest na zdro­wot­nym”, „By­ła po­lo­nist­ka już nie ma za­jęć”, „Pa­ni od bio­lo­gii? A po co?” – wy­mów­ki.

W po­ko­ju na­uczy­ciel­skim po­szep­ty­wa­nia, za­pach ka­wy, pa­pie­ry i sło­dy­cze na sto­łach.

– Pa­mię­tam jej pra­cę na kon­kurs pt. „Sie­dem dni z ży­cia ucznia”. Nie uczy­łam Do­ro­ty, ale by­łam w ju­ry. Ta pra­ca nie mie­ści­ła się w wy­zna­czo­nych kry­te­riach. By­ła no­wa­tor­ska, świet­na ję­zy­ko­wo i pod wzglę­dem for­my. Ona wy­kre­owa­ła swój świat – wspo­mi­na Te­re­sa Kar­wow­ska, po­lo­nist­ka.

– Za­pro­si­li­śmy Do­rot­kę do szko­ły. Przy­szła w bia­łej blu­zecz­ce, za­wsty­dzo­na, ale od­po­wie­dzia­ła na wszyst­kie py­ta­nia młod­szych ko­le­gów. Wy­glą­da­ła tak mło­dzień­czo. Te­raz nas nie od­wie­dza – mó­wi Be­ata Sta­szak, dru­ga po­lo­nist­ka.

Ja­dwi­ga Ję­drzej, hi­sto­rycz­ka: – Sta­ła z bo­ku. Typ ob­ser­wa­tor­ki. Bez prze­rwy z kap­tu­rem na gło­wie. Na lek­cjach czy­ta­ła książ­ki, ale jak wy­rwa­łam ją do od­po­wie­dzi, wie­dzia­ła, o czym by­ła mo­wa. Mia­ła nie­sa­mo­wi­tą po­dziel­ność uwa­gi.

Pierw­szą po­wieść Ma­słow­ska na­pi­sa­ła w cza­sie ma­tu­ry. Ja­dwi­ga Ję­drzej: – Sły­sza­łam, jak śmie­je się z ko­le­żan­ka­mi, że „woj­na się jesz­cze nie skoń­czy­ła” al­bo że „idą na po­grzeb Su­ni” (Su­nia – pies z po­wie­ści, przyp. red.).

– Star­si ucznio­wie py­ta­ją: „Co pa­ni o niej są­dzi? Bo my jej nie ro­zu­mie­my. Nikt nor­mal­ny tak nie mó­wi, nie prze­kli­na! To nie o nas!”. A ja zbie­ram wy­cin­ki z ga­zet o Do­rot­ce. Mo­że kie­dyś przyj­dzie ja­kiś ma­gi­strant? Ma­tu­rzy­stów już na­ma­wiam, że­by nie ba­li się pre­zen­ta­cji z Ma­słow­skiej. To zdol­na pi­sar­ka i cie­ka­wa oso­bo­wość – uwa­ża Kar­wow­ska.

Przy­sta­nek nr 4, pa­ra­fia

Ksiądz pro­boszcz Zyg­munt Ma­liń­ski z ko­ścio­ła pod we­zwa­niem Naj­święt­szej Ma­rii Pan­ny Kró­lo­wej Pol­ski o Do­ro­cie Ma­słow­skiej nie ma wy­ro­bio­nej opi­nii. Nie po­znał jej oso­bi­ście, a ksią­żek nie czy­tał. – Prze­czy­ta­łem wie­le re­cen­zji na te­mat jej twór­czo­ści, ale nie mam ocho­ty się­gać po książ­ki. Zresz­tą nie sły­sza­łem, aby ktoś w Wej­he­ro­wie za­chwy­cał się Ma­słow­ską. Nie­wąt­pli­wie ja­kiś wa­lor no­wa­tor­ski w tym jest. Wy­lan­so­wa­ły ją pew­ne śro­do­wi­ska. „Po­li­ty­ka” i Pilch na­ro­bi­li wo­kół niej ha­ła­su. Sły­sza­łem na­wet, że film po­wstał, ale czy ma do­bre re­cen­zje?

Ksiądz uwa­ża, że „zła mło­dzież” opi­sa­na w jej po­wie­ści na­le­ży do mniej­szo­ści. – Sam cza­sem wi­dzę, jak mło­dzi wra­ca­ją z dys­ko­te­ki po al­ko­ho­lu, wy­wo­łu­ją bur­dy. Ale do­brych jest wię­cej. Z tą „złą mło­dzie­żą” jest tak – wo­kół niej za­wsze ła­twiej zro­bić szum. Do­bro jest trud­niej­sze do opi­sa­nia.

Przy­sta­nek nr 5, urząd mia­sta

Z Do­ro­tą jest praw­dzi­wy am­ba­ras. Bo jak tu wy­cie­rać so­bie usta pi­sar­ką, któ­ra po­ka­za­ła, że na­sza mło­dzież ćpa na po­tę­gę! – uwa­ża­ją urzęd­ni­cy.

– Jej po­wieść da­ła kop­nia­ka wszel­kiej ma­ści psy­cho­lo­gom, te­ra­peu­tom i pra­cow­ni­kom so­cjal­nym. W od­ra­ża­ją­cym zbli­że­niu zde­ma­sko­wa­ła de­gren­go­la­dę mło­dych i in­te­lek­tu­al­nych de­ge­ne­ra­tów, ale czy ta­ka pi­sar­ka mo­że być do­brym ele­men­tem pro­mo­cyj­nym mia­sta? – za­sta­na­wia się wie­lo­let­ni dzien­ni­karz lo­kal­nych „No­win” i in­spek­tor ds. in­for­ma­cji urzę­du mia­sta, Hen­ryk Po­łchow­ski.

Pa­mię­ta, jak dwa ty­go­dnie po de­biu­cie Do­ro­ta Ma­słow­ska zo­sta­ła za­pro­szo­na do ra­tu­sza na spo­tka­nie au­tor­skie. Mia­sto chcia­ło ją ja­koś uho­no­ro­wać, bo o mło­dziut­kiej wej­he­ro­wian­ce hu­cza­ła już ca­ła Pol­ska.

– Przy­szła, ale nie ukry­wa­ła, że to dla niej to­tal­ny ob­ciach. Kie­dy ro­bio­no zdję­cia, cho­wa­ła gło­wę w kap­tu­rze. Za­baw­nie wy­glą­da­ła: drob­na, w blu­zie i dżin­sach po­śród od­pi­co­wa­nych urzęd­ni­ków. Ale mo­że te­raz za­cho­wa­ła­by się ina­czej? Jest do­ro­słą ko­bie­tą, mat­ką. Jej twór­czość roz­wi­ja się. Mo­że na­pi­sze coś, za co rad­ni ze­chcą jej wrę­czyć pre­sti­żo­wą sta­tu­et­kę Ja­na Wej­he­ra dla za­słu­żo­nych oby­wa­te­li mia­sta? – pod­su­mo­wu­je Po­łchow­ski.

Od kil­ku lat Ma­słow­ska na uro­czy­sto­ści do urzę­du mia­sta nie przy­cho­dzi. Wła­ści­wie, to nie za­pra­sza­ją.

Przy­sta­nek nr 6, uli­ca

Po drew­nia­nych, wy­tar­tych scho­dach mło­dzi wcho­dzą do pu­bu „Ba­ry­ła”, gdzie ser­wu­je się trun­ki i za­pie­kan­ki. W pu­bie w cen­trum da­li cynk, że to wła­śnie tam (i do nie­ist­nie­ją­ce­go już „En­zy­ma”) lu­bi­ła za­glą­dać Ma­słow­ska.

– By­wa­ła ra­czej w „Fan To­ma­sie”. Tam moż­na spo­tkać jesz­cze jej to­wa­rzy­stwo – pod­po­wia­da blond pięk­ność, bar­man­ka. Na py­ta­nie, jak ją za­pa­mię­ta­li, Da­mian (bar­man) mó­wi:
– Zwy­czaj­na dziew­czy­na. Na­wet nie zwró­cił­bym na nią uwa­gi. A do „Woj­ny…” zaj­rza­łem, bo by­ło tro­chę szu­mu w me­diach. Ten szum ją wy­win­do­wał. Zro­bi­ła ka­rie­rę, to faj­nie. Każ­dy w jej wie­ku my­śli już ina­czej. Kom­bi­nu­je, jak się usta­wić. Ro­dzą się dzie­ci. Ona się wy­pro­wa­dzi­ła, ale mło­dzi z Wej­he­ro­wa do­brze się tu czu­ją. Nie chcą ucie­kać.

„Fan To­mas” nie ma szyl­du. Za drew­nia­ny­mi ła­wa­mi sie­dzi pa­ru znu­dzo­nych chło­pa­ków przy pi­wie. Przy ba­rze pust­ki.

– Do­ro­ta Ma­słow­ska? A kto to w ogó­le jest? – py­ta nie­uf­nie bar­man z gło­wą w dre­dach.
– To ta od „Woj­ny…” i „Pa­wia…”, tak? – wcho­dzi mu w zda­nie mło­dziut­ka kel­ner­ka.
– Czy­ta­łaś?
– W ży­ciu! – krzy­wi się.

W „Woj­nie pol­sko­-ru­skiej” Ma­słow­ska pi­sze: „Prze­chy­la­jąc się przez bar ni­czym sprze­daw­czy­ni przez la­dę. Jak gdy­by za­raz mia­ła sprze­dać mi ja­kieś pod­ró­by, ja­kiś wy­rób cze­ko­la­do­po­dob­ny. Ar­le­ta. (…) Cze­go by nie do­tknę­ła swo­imi pal­ca­mi z pa­znok­cia­mi, pod­ro­bio­ne i fał­szy­we. Gdyż ona sa­ma jest fał­szy­wa, pu­sta we­wnętrz­nie. Pa­li faj­kę. Ku­pio­ną od Ru­skich. Fał­szy­wą, nie­waż­ną. Za­miast ni­ko­ty­ny, są w niej ja­kieś śmie­ci, ja­kieś nie­zna­ne ni­ko­mu dra­gi. Ja­kieś pa­pie­ry, tro­ci­ny, co nie śni­ło się na­uczy­ciel­kom. Co nie śni­ło się żad­nej po­li­cji. Cho­ciaż po­win­ni Ar­le­tę po­sa­dzić. Któ­rych nie zna nikt, a na któ­re ona wszyst­kich ba­je­ru­je, na swo­je oczy. Na swój te­le­fon, na swo­je dzwon­ki w te­le­fo­nie”.

Z ulicz­nej son­dy:
– Ma­słow­ska na­ro­bi­ła dy­mu i wy­je­cha­ła – chło­pak z MP­-trój­ką.
– Po­win­na być dum­na, że jest z na­sze­go mia­sta – ko­bie­ta przed przej­ściem dla pie­szych.
– Do­brze, że stąd ucie­kła – dziew­czy­na z kwia­ciar­ni.
– Jest od­jaz­do­wa! Ge­nial­na! – li­ce­ali­sta.
– To ona jest z Wej­he­ro­wa? – eme­ryt.

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces