Masłowska, czyli panna i paw
Obrazoburcza, kontrowersyjna, genialna – tak o Dorocie Masłowskiej piszą gazety. Cyniczna i wulgarna – mówią „ziomale” z Wejherowa. Cieszą się, że znana pisarka była jedną z nich, ale wcale za nią nie tęsknią.
Obrazoburcza, kontrowersyjna, genialna – tak o Dorocie Masłowskiej piszą gazety. Cyniczna i wulgarna – mówią „ziomale” z Wejherowa. Cieszą się, że znana pisarka była jedną z nich, ale wcale za nią nie tęsknią.
Jej „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”, napisana w wieku 19 lat, wywołała medialną histerię i wyniosła ją do rangi gwiazdy. Za drugą powieść, „Paw królowej”, dostała nagrodę Nike. Dramat „Między nami dobrze jest” triumfujena deskach prestiżowego berlińskiego teatru Shaubuehne, a na kanwie „Wojny…” powstał film, na który idą i wielbiciele, i wrogowie „literatury nic”. W przeciągu sześciu lat 25-letnia dziś Dorota Masłowska przedzierzgnęła się z kontestującej dresiary w uznaną pisarkę. I choć ona sama nienawidzi medialnego zgiełku, rozpoznawalności i etykiety „dziewczyny z Wejherowa”, nie da się ukryć, że właśnie w tym mieście ukształtował się jej literacki temperament.
Przystanek nr 1, osiedle
„Jeszcze dzień przed egzaminami na studia zadzwoniłam do mamy, że chyba nie będę wcale na nie zdawać, będę siedzieć w domu i czytać sobie książki. Ale mama mi powiedziała, żebym jej nie zmyślała, tylko mam jechać na egzaminy, bo już zawsze będę miała w biografii, że mam 18 lat i jestem z Wejherowa. No i nie powiem, żeby nie miała racji” – mówiła Dorota.
Blokowisko na wejherowskim osiedlu Kaszuby. Szara płyta, dziesięć pięter, bezdrzewie. Na garażu graffiti: „Nic nie jest takie, jak się nam wydaje”, i poniżej, drobnym drukiem: „A my nie istniejemy”. Za szarą płytą – w jedną stronę łąki i szpital, w drugą bryły domów jednorodzinnych. Na parkingu rozpadający się wartburg. W głębi osiedla boisko.
– Czy znacie Dorotę Masłowską?
– Masłowską? Jezuuu, nieee! – licealista z lekkim wąsikiem.
– Ona coś dla telewizji robi, tak? – drugi nastolatek, kolczyk w nosie.
Pod blokiem: – Zna pan Dorotę Masłowską? Ona tutaj mieszkała. Teraz przeniosła się do Berlina, pisze książki.
– Niech pisze. Niech się jej dobrze powodzi – sąsiad, 35 lat.
W jednym z pierwszych wywiadów Masłowska wyznała:
„Jak w wielu małych miastach tu wszyscy żyją razem. Moja powieść jest określana jako pierwsza powieść „dresiarska”. Mimo że ja nie mam ogolonej głowy i nie chodzę w dresie. Ale codziennie mam okazję widzieć dresiarzy, bo mieszkam o krok od nich. Na tym samym osiedlu”.
Była świeżo upieczoną maturzystką, kiedy w księgarniach pojawiła się jej „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”. „Wojna…” sprzedawała się lepiej niż Szymborska, Sapkowski czy będąca na szczycie Tokarczuk. Masłowska zrobiła się modna, sławna i rozgoryczona. Zarzucano jej brutalizację języka i nadmierny krytycyzm w ujęciu rzeczywistości. Wielu mieszkańców miasta odnalazło się w postaciach z jej powieści i choć zarzekała się, że wśród rówieśników jej proza jest dobrze przyjmowana, bo umieją śmiać się sami z siebie, wielu ją za „Wojnę…” znienawidziło.
W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” tłumaczyła się: „To jest literatura dla dosyć ograniczonej liczby czytelników, wulgarna, afabularna, z dość specyficznym poczuciem humoru. Jeżeli ktoś sięgnął po »Wojnę…«, bo Robert Leszczyński mówił w »Idolu«, że to fajne, no to dziękuję bardzo”.
Przystanek nr 2, rodzina
Jolanta Masłowska, matka, zastrzega, że ma tylko pięć minut. – Dorota jest piękną, mądrą i poukładaną młodą kobietą. Bardzo ją kochamy – mówi. Według niej już po pierwszej książce przyczepiono córce krzywdzącą łatkę dresiary i buntowniczki. To, że tak wiarygodnie weszła w psychikę głównego bohatera, Silnego, i zobrazowała zaćpane, naiwne, próżne i zagubione środowisko młodych ludzi, nie oznacza, że była jedną z nich. – Pokazała kawałek ich świata i wielu z tego powodu odsądziło ją od czci i wiary. Poczuli się dotknięci – mówi matka.
Sama autorka wyznała w wywiadzie: „Pochodzę z dobrego domu, moi rodzice są wykształceni, ale to nie uchroniło mnie przed utratą niewinności i złudzeń. Przecież nie mogę udawać, że ludzie mieszkający tu prawie nie żyją”.
– Dorotka, podobnie jak ja, nie lubi się uzewnętrzniać – dodaje Jolanta Masłowska. – Wiele spraw chowa w sobie. Dlatego proszę nie nalegać. Nie będę opowiadać o małej Dorotce, o Dorocie dorastającej, bo ona by sobie tego nie życzyła. Mam jeszcze syna. Ich przeszłość jest ich prywatną sprawą.
Jolanta Masłowska uważa, że córka płaci dużą cenę za popularność. Jak dużą, nie chce ujawnić. Natomiast Dorota na wiadomość o spotkaniu matki z dziennikarzem wścieka się. Zabrania bliskim udzielania informacji na swój temat.
Szum wokół swojej osoby skomentowała tak: „O Boże, co się dzieje? To chyba nie ja jestem mną. Na początku oszołomienie, potem już tylko melancholia. Zobaczyłam jasno, że Dorota Masłowska to rodzaj osoby namalowanej na dykcie do rzucania strzałkami”.
Przystanek nr 3, liceum
Na początek opór. W LO im. Stefana Batorego, do którego uczęszcza ponad 700 uczniów i które zatrudnia kilkudziesięciu pedagogów, nie było chętnych do rozmowy. „Jej była wychowawczyni jest na zdrowotnym”, „Była polonistka już nie ma zajęć”, „Pani od biologii? A po co?” – wymówki.
W pokoju nauczycielskim poszeptywania, zapach kawy, papiery i słodycze na stołach.
– Pamiętam jej pracę na konkurs pt. „Siedem dni z życia ucznia”. Nie uczyłam Doroty, ale byłam w jury. Ta praca nie mieściła się w wyznaczonych kryteriach. Była nowatorska, świetna językowo i pod względem formy. Ona wykreowała swój świat – wspomina Teresa Karwowska, polonistka.
– Zaprosiliśmy Dorotkę do szkoły. Przyszła w białej bluzeczce, zawstydzona, ale odpowiedziała na wszystkie pytania młodszych kolegów. Wyglądała tak młodzieńczo. Teraz nas nie odwiedza – mówi Beata Staszak, druga polonistka.
Jadwiga Jędrzej, historyczka: – Stała z boku. Typ obserwatorki. Bez przerwy z kapturem na głowie. Na lekcjach czytała książki, ale jak wyrwałam ją do odpowiedzi, wiedziała, o czym była mowa. Miała niesamowitą podzielność uwagi.
Pierwszą powieść Masłowska napisała w czasie matury. Jadwiga Jędrzej: – Słyszałam, jak śmieje się z koleżankami, że „wojna się jeszcze nie skończyła” albo że „idą na pogrzeb Suni” (Sunia – pies z powieści, przyp. red.).
– Starsi uczniowie pytają: „Co pani o niej sądzi? Bo my jej nie rozumiemy. Nikt normalny tak nie mówi, nie przeklina! To nie o nas!”. A ja zbieram wycinki z gazet o Dorotce. Może kiedyś przyjdzie jakiś magistrant? Maturzystów już namawiam, żeby nie bali się prezentacji z Masłowskiej. To zdolna pisarka i ciekawa osobowość – uważa Karwowska.
Przystanek nr 4, parafia
Ksiądz proboszcz Zygmunt Maliński z kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Królowej Polski o Dorocie Masłowskiej nie ma wyrobionej opinii. Nie poznał jej osobiście, a książek nie czytał. – Przeczytałem wiele recenzji na temat jej twórczości, ale nie mam ochoty sięgać po książki. Zresztą nie słyszałem, aby ktoś w Wejherowie zachwycał się Masłowską. Niewątpliwie jakiś walor nowatorski w tym jest. Wylansowały ją pewne środowiska. „Polityka” i Pilch narobili wokół niej hałasu. Słyszałem nawet, że film powstał, ale czy ma dobre recenzje?
Ksiądz uważa, że „zła młodzież” opisana w jej powieści należy do mniejszości. – Sam czasem widzę, jak młodzi wracają z dyskoteki po alkoholu, wywołują burdy. Ale dobrych jest więcej. Z tą „złą młodzieżą” jest tak – wokół niej zawsze łatwiej zrobić szum. Dobro jest trudniejsze do opisania.
Przystanek nr 5, urząd miasta
Z Dorotą jest prawdziwy ambaras. Bo jak tu wycierać sobie usta pisarką, która pokazała, że nasza młodzież ćpa na potęgę! – uważają urzędnicy.
– Jej powieść dała kopniaka wszelkiej maści psychologom, terapeutom i pracownikom socjalnym. W odrażającym zbliżeniu zdemaskowała degrengoladę młodych i intelektualnych degeneratów, ale czy taka pisarka może być dobrym elementem promocyjnym miasta? – zastanawia się wieloletni dziennikarz lokalnych „Nowin” i inspektor ds. informacji urzędu miasta, Henryk Połchowski.
Pamięta, jak dwa tygodnie po debiucie Dorota Masłowska została zaproszona do ratusza na spotkanie autorskie. Miasto chciało ją jakoś uhonorować, bo o młodziutkiej wejherowiance huczała już cała Polska.
– Przyszła, ale nie ukrywała, że to dla niej totalny obciach. Kiedy robiono zdjęcia, chowała głowę w kapturze. Zabawnie wyglądała: drobna, w bluzie i dżinsach pośród odpicowanych urzędników. Ale może teraz zachowałaby się inaczej? Jest dorosłą kobietą, matką. Jej twórczość rozwija się. Może napisze coś, za co radni zechcą jej wręczyć prestiżową statuetkę Jana Wejhera dla zasłużonych obywateli miasta? – podsumowuje Połchowski.
Od kilku lat Masłowska na uroczystości do urzędu miasta nie przychodzi. Właściwie, to nie zapraszają.
Przystanek nr 6, ulica
Po drewnianych, wytartych schodach młodzi wchodzą do pubu „Baryła”, gdzie serwuje się trunki i zapiekanki. W pubie w centrum dali cynk, że to właśnie tam (i do nieistniejącego już „Enzyma”) lubiła zaglądać Masłowska.
– Bywała raczej w „Fan Tomasie”. Tam można spotkać jeszcze jej towarzystwo – podpowiada blond piękność, barmanka. Na pytanie, jak ją zapamiętali, Damian (barman) mówi:
– Zwyczajna dziewczyna. Nawet nie zwróciłbym na nią uwagi. A do „Wojny…” zajrzałem, bo było trochę szumu w mediach. Ten szum ją wywindował. Zrobiła karierę, to fajnie. Każdy w jej wieku myśli już inaczej. Kombinuje, jak się ustawić. Rodzą się dzieci. Ona się wyprowadziła, ale młodzi z Wejherowa dobrze się tu czują. Nie chcą uciekać.
„Fan Tomas” nie ma szyldu. Za drewnianymi ławami siedzi paru znudzonych chłopaków przy piwie. Przy barze pustki.
– Dorota Masłowska? A kto to w ogóle jest? – pyta nieufnie barman z głową w dredach.
– To ta od „Wojny…” i „Pawia…”, tak? – wchodzi mu w zdanie młodziutka kelnerka.
– Czytałaś?
– W życiu! – krzywi się.
W „Wojnie polsko-ruskiej” Masłowska pisze: „Przechylając się przez bar niczym sprzedawczyni przez ladę. Jak gdyby zaraz miała sprzedać mi jakieś podróby, jakiś wyrób czekoladopodobny. Arleta. (…) Czego by nie dotknęła swoimi palcami z paznokciami, podrobione i fałszywe. Gdyż ona sama jest fałszywa, pusta wewnętrznie. Pali fajkę. Kupioną od Ruskich. Fałszywą, nieważną. Zamiast nikotyny, są w niej jakieś śmieci, jakieś nieznane nikomu dragi. Jakieś papiery, trociny, co nie śniło się nauczycielkom. Co nie śniło się żadnej policji. Chociaż powinni Arletę posadzić. Których nie zna nikt, a na które ona wszystkich bajeruje, na swoje oczy. Na swój telefon, na swoje dzwonki w telefonie”.
Z ulicznej sondy:
– Masłowska narobiła dymu i wyjechała – chłopak z MP-trójką.
– Powinna być dumna, że jest z naszego miasta – kobieta przed przejściem dla pieszych.
– Dobrze, że stąd uciekła – dziewczyna z kwiaciarni.
– Jest odjazdowa! Genialna! – licealista.
– To ona jest z Wejherowa? – emeryt.