Mikołajek jak wino

To był duet doskonały. René Goscinny i Jean-Jacques Sempé spotkali się w Paryżu w latach 50. i natychmiast zostali kumplami. Wtedy narodził się Mikołajek i jego paczka: gruby Alcest, zawsze z kanapką w ręku, Euzebiusz, który lubi dawać w zęby, Ananiasz – pupilek pani, Gotfryd, który ma basen w kształcie nerki, i Kleofas – najgorszy uczeń w klasie. Przygody, które wszyscy czytaliśmy w dzieciństwie, powstały w latach 1959–1965. Co tydzień kolejne odcinki ukazywały się w „Sud-Ouest Dimanche”. Powstało z nich pięć tomów przygód Mikołajka. I wszyscy myśleli, że to tyle.
Tymczasem po nieżyjącym już Goscinnym pozostało jeszcze 80 gazetowych opowiadanek! Wcale nie gorszych, równie śmiesznych i przenikliwych. Jedyna różnica jest taka, że czytam je jako dorosła osoba. I teraz dopiero widzę, że najśmieszniejsi są tu dorośli oglądani oczami dzieci.
Na rysunkach Sempégo paczka Mikołajka to małe stworki z dużymi głowami, sięgające dorosłym do kolan. Rodzice, mniej więcej w moim wieku, wyglądają poważnie – to panowie z brzuszkami i w garniturach. Naprzeciwko nich kłębi się żywioł – masa nieokiełznanych drobinek. W jednej z historii treser lwa w cyrku gratuluje pani wychowawczyni: „Ja nie miałbym odwagi wykonywać pani zawodu”. Rysunki podkreślają kontrast dwu światów, a tymczasem widzimy, że te światy są bardzo podobne. To rodzice zachowują się jak kosmici! No bo czy tata Mikołajka rzeczywiście jest całkiem poważny? Co i raz grozi sąsiadowi, że przyłoży mu w zęby. Na elektryczną kolejkę Alcesta rzuca się zupełnie nieprzyzwoicie, a z wujkiem stroją sobie żarty typowo szkolne: a to pinezka na fotelu, a to dziurawy kieliszek. Nie mówiąc już o tym, że dorośli chwalą się swoimi zabawkami, nowymi meblami czy telewizorem zupełnie jak Gotfryd swoim nowym samochodem strażackim.
„Rodziców nie da się zrozumieć” – twierdzi Alcest. I rzeczywiście, ich reakcje nie są przewidywalne. Chociaż łatwo się w nich, niestety, rozpoznać. Tak, tak, Goscinny napisał tak naprawdę satyrę rodzinną. I choć realia się zmieniły – mama prosi tu tatę o zgodę, gdy chce iść na kurs prawa jazdy – to zachowania i odzywki rodzicielskie pozostały te same. „W tym domu nikt nie docenia mojej pracy” – zaczyna tata, „oczywiście haruję na darmo” – wtóruje mu mama z kuchni, Mikołajek płacze, bo nikt nie pochwalił jego króliczka z plasteliny. Rzecz kończy się jednak ogólną zgodą i pieczenią z groszkiem na kolację.
Goscinny sam nie miał tak sielskiego dzieciństwa, a w każdym razie nie trwało ono długo. Mieszkał w Buenos Aires, wcześnie stracił ojca. Musiał szybko wydorośleć i utrzymywać rodzinę. Po wojnie znalazł się z matką w Nowym Jorku, gdzie zainteresował się komiksem. Potem we Francji oprócz Mikołajka stworzył jeszcze najsłynniejszego francuskiego bohatera komiksowego Asteriksa. Jednak to właśnie w „Mikołajku” najpełniej czuć smak dzieciństwa, czyli nieograniczonej zabawy. Nie, ci chłopcy nigdy się nie nudzą. Zresztą uderzające, że ich imiona brzmią jak z poematów heroicznych: Kleofas, Rufus, Ananiasz czy Maksencjusz. A skąd się wziął Mikołajek? Goscinny spojrzał na nalepkę wina, które właśnie pił. To było wino marki Nicolas, z kolorowymi nalepkami. Dziś wygląda podobnie. Mikołajek też się nie zmienił. Tylko my przeszliśmy na stronę kosmitów – dorosłych.

Mikołajek jak wino

17.11.2005 | aktual.: 30.06.2010 18:37

Justyna Sobolewska/ _Przekrój _
René Goscinny i Jean-Jacques Sempé „Nowe przygody Mikołajka”, przeł. Barbara Grzegorzewska, Znak, Kraków 2005

Komentarze (0)