Mocarstwo jezior

Gdzie znaleźć jeziora o najczystszej wodzie, piaszczystych plażach i dnach, położone wśród pięknych krajobrazów, ale zarazem blisko ciekawych miast i wiosek, z dobrymi hotelami czy wypożyczalniami sprzętu wodnego?

Mocarstwo jezior

11.08.2006 | aktual.: 25.06.2010 15:30

Atrakcyjna blondynka uprawia w łódce na jeziorze seks z chowającym za plecami ślubną obrączkę mężczyzną. Filmem reklamowym o takiej fabule Węgrzy zachęcali turystów do przyjazdu nad Balaton. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 2005 r. tylko liczba brytyjskich turystów wyjeżdżających na Węgry wzrosła o 60 proc. W tym samym czasie liczba odwiedzających pensjonaty, hotele i kwatery prywatne nad polskimi jeziorami spadła o 9 proc.

I to mimo że mamy w kraju prawie 10 tys. jezior - po Finlandii najwięcej w Europie w stosunku do powierzchni kraju. Nie Bałtyk, nie Tatry, ale właśnie jeziora powinny być największą turystyczną atrakcją Polski i wabikiem dla gości z całej unii.

Gdzie znaleźć jeziora o najczystszej wodzie, piaszczystych plażach i dnach, położone wśród pięknych krajobrazów, ale zarazem blisko ciekawych miast i wiosek, z dobrymi hotelami czy wypożyczalniami sprzętu wodnego? Do takich na pewno należą najsłynniejsze w kraju mazurskie Śniardwy, Drawsko w Zachodniopomorskiem i podlaskie Necko - wynika z rankingu "Wprost". To pierwszy taki ranking w Polsce.

Pionierzy w szuwarach

Polskie jeziora przegrywały walkę o turystów z górami i morzem. Nawet w PRL dysponujący największą liczbą miejsc noclegowych Fundusz Wczasów Pracowniczych nie wybudował ani jednego ośrodka nad jeziorem (60 proc. z nich ulokowano nad Bałtykiem, 30 proc. w górach), a miłośnicy żeglowania po Mazurach czy wędkowania na Kaszubach byli skazani na wczasy pod namiotem. Królowała improwizacja, wymykająca się organizatorskim zapędom władzy ludowej. Gdy w 1958 r. próbowano oszacować liczbę osób wypoczywających w sezonie na Mazurach (było ich wówczas 600 tys.), turystów liczono na podstawieÉ ilości sprzedanego w miejscowych sklepach chleba.

Turystyczna "partyzantka" trwała właściwie do początku lat 90., kiedy niepowtarzalne polskie jeziora na Mazurach, Kaszubach i Pomorzu Zachodnim odkryli Niemcy. Zaczęły wtedy wyrastać na pojezierzach pensjonaty, a właściciele prywatnych kwater poszukiwali glazurników, by wykładać kafelkami dobudowywane do pokojów łazienki (inaczej niemieccy turyści nie chcieli ich wynajmować). Dziś coraz częściej nad polskimi jeziorami można spotkać Belgów, Hiszpanów, Francuzów, Czechów, Węgrów lub Rosjan. - Jeszcze dwa, trzy lata temu obcokrajowcy ledwie przemykali przez Wioskę Żeglarską w Mikołajkach, obecnie przybijają do nas 3-4 zagraniczne jachty dziennie - mówi Piotr Hoffman, szef Wioski Żeglarskiej. W sierpniu 2006 r. Mazury mają odwiedzić przedstawiciele egipskiej branży turystycznej, poszukujący miejsca do inwestowania. Jeziorowy boom najbardziej odczuły Mikołajki, uważane za letnią stolicę Mazur. - Jeszcze w 1990 r. w gminie były 2 pensjonaty, nie było żadnego hotelu, a obsługą turystów zajmowało się 5 osób.
Zarejestrowanych jest u nas 70 firm zajmujących się turystyką, działa 5 hoteli, a kolejne 3 są budowane - mówi Piotr Jakubowski, burmistrz Mikołajek.

Czekając na cud

Kiedy Węgrzy zastanawiali się, jak ściągnąć zagranicznych turystów nad Balaton, w pierwszej kolejności wybudowali lotnisko w S+rmell?k - 80 km od jeziora. Chodziło o to, by korzystający z tanich linii lotniczych turyści z Zachodu mogli szybko i za niewielkie pieniądze dotrzeć na miejsce. W 2005 r. roku liczba lotów z Wielkiej Brytanii na nowe lotnisko wzrosła z 5 do 17 dziennie. Międzynarodowego lotniska, mimo wielu obietnic, na Mazurach nie ma do dziś.

Aż dziw, że rodzącą się modę na wypoczynek nad jeziorami i ogromną szansę na zarobienie sporych pieniędzy zlekceważyła na początku lat 90. większość gmin. Rozwój infrastruktury na naszych pojezierzach, choć wciąż niezadowalający, dokonywał się dzięki inicjatywie prywatnych osób i częściej na przekór niż przy wsparciu samorządów. W 1994 r. urok jeziora w Sytnej Górze koło Kartuz (40 km od Gdańska) dostrzegł nowozelandzki korespondent wojenny (pracował m.in. dla BBC, "Guardiana" i "The Economist") John Borrell, od ponad 20 lat żonaty z Polką. - Kiedy zgłosiłem lokalnym władzom chęć wybudowania pensjonatu, powiedziano mi, bez żadnego uzasadnienia, że na pozwolenie na budowę będę musiał czekać 18 miesięcy - wspomina Borrell. Nowozelandczyk przeczekał urzędników, wybudował w końcu pensjonat Kania Lodge, a korzystając ze swoich doświadczeń, założył gazetę "Express Kaszubski", w której piętnuje korupcję i niegospodarność miejscowych włodarzy. Jak sam przyznaje, kłody rzucane pod nogi przez biurokratów zniechęciły
wielu podobnych mu ludzi, tymczasem potencjał biznesowy naszych jezior jest ogromny. - Ostatnio miałem gości ze stolicy Filipin Manili, którzy o Kania Lodge dowiedzieli się z Internetu - mówi Borrell.

Aleksander Piński Małgorzata Zdziechowska

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)