Monachium

Monachium

Monachium
30.01.2006 13:27, aktualizacja: 30.06.2010 02:22

Trudno „Monachium” traktować jak zwykły film, bo dotyka spraw tak drażliwych w naszych najnowszych dziejach, że nawet filmowi recenzenci po jego obejrzeniu zamieniają się w profesorów historii i skupiają na tropieniu wszelkich niesłuszności. *Oczywiście rodzaj zarzutów zależy od tego, jaką reprezentują opcję, narodowość i z jakich źródeł czerpią wiedzę. Opinią na temat filmu dzielą się ze światem autorytety, przedstawiciele rządów i organizacji. Ba! Nawet ostatni z żyjących „monachijskich” zamachowców wychynął ze swojej kryjówki (nadal obawia się karzącej ręki Mosadu), aby wyrazić ubolewanie, że Steven Spielberg nie zasięgnął opinii prawdziwego eksperta (czyli jego samego oczywiście) przed przystąpieniem do zdjęć.
Tylko *
czy w przypadku „Monachium” mozolne oddzielanie grochu prawdy od popiołu fikcji rzeczywiście ma sens? Chyba nie. Reżyser nakręcił po prostu polityczny thriller, bazując na jednej z kilku wersji zdarzeń mających miejsce w czasie olimpiady w Monachium w 1972 roku i kilka lat po niej.
Podążając tropem książki George’a Jonasa „Monachium. Zemsta”, pokazał grupę izraelskich agentów, która w konspiracji, choć na polecenie rządu, zabija kolejnych członków palestyńskiej organizacji terrorystycznej Czarny Wrzesień. Tej samej, która przygotowała i przeprowadziła w Monachium zamach na 11 izraelskich sportowców.
Im dłużej jednak Gniew Boży poluje na terrorystów, tym więcej członkowie grupy mają wątpliwości. I co do słuszności działań rządu, i co do ich moralnych podstaw, i co do własnego udziału w tej hm... zbrodni.
*Film skupia się na wewnętrznej przemianie lidera Gniewu – Avnera (Eric Bana), najpierw przekonanego, że trzeba zlikwidować sprawców Monachium, później zimnego kilera, a wreszcie zniszczonego psychicznie człowieka, balansującego na skraju paranoi. Avner zaczyna rozumieć, że terroryzm jest jak stugłowy smok z błyskawicznie odrastającymi głowami. A każda z nich ma twarz człowieka, któremu przyjdzie spojrzeć w oczy, zanim wysadzi się go w jego własnym łóżku. *Precyzyjnie wyreżyserowane – i fantastycznie sfotografowane przez Janusza Kamińskiego – „Monachium” odwołuje się do thrillerów politycznych z lat 70., z „Dniem Szakala” na czele. Ale choć zawiera parę naprawdę świetnych scen, samo arcydziełem nie jest – za dużo tu sentymentalnego, typowego dla Spielberga, tonu. Za mocno reżyser przyciska pedał patosu – choćby w scenie z wieżami World Trade Center. Trudno też uwierzyć, że wybrańcy Mosadu byli tak kruchej konstrukcji psychicznej.
Niezależnie jednak od tego, czy jest wiekopomnym dziełem i krynicą historycznej prawdy, film Spielberga zdążył wywołać potężną burzę. I może lepsza już burza, nawet w szklance wody, od lania tejże?

Małgorzata Sadowska/ _Przekrój _
„Monachium”, reż. Steven Spielberg USA 2005, UIP