Na poziomie podłogi

Na poziomie podłogi

Na poziomie podłogi
01.02.2006 11:57, aktualizacja: 30.05.2010 21:13

Sonia zaczyna raczkować. A my wraz z nią schodzimy do poziomu podłogi.

Pamiętam, że Paula swoje pierwsze samodzielne kroki postawiła dokładnie w dniu, w którym skończyła dziewięć miesięcy. To był absolutny rekord. Od początku była dzieckiem, nad którym trudno było zapanować – nie potrafiła usiedzieć w miejscu, jedną zabawką bawiła się najwyżej kilkanaście sekund, a samochodowy fotelik był największym wrogiem. Dopiero teraz, gdy Sonia kończy dziewięć miesięcy, widzę, jak bardzo się różnią. Chociaż nie we wszystkim... Dwa żywioły *Jedziemy w odwiedziny do rodziny. Daleko – kilka godzin samochodem. Wyjeżdżamy w porze drzemki Soni, więc Mała smacznie śpi prawie całą drogę, a gdy się budzi wygląda przez okno pogryzając kukurydziane chrupki. Na Paulę mamy sposób – włączamy jej filmy na przenośnym odtwarzaczu. Niestety i tak nie udaje się uniknąć marudnego refrenu: „Kiedy będziemy?” powtarzanego nie wiem już ile razy. *Na miejscu obydwie dziewczynki są w swoich żywiołach - mojego starszaka prawie nie widzę, bo wraz z ulubionymi kuzynami „wariuje” w dziecięcym pokoju. A Sonia
siedzi na dywanie przy moich stopach i z zainteresowaniem ogląda nowe zabawki.
Tu można pociągnąć, tu przycisnąć, a potem dokładnie obślinić z każdej strony i... wyrzucić. Trzeba jeszcze poprzyglądać się tym wszystkim ciociom i wujkom, którzy robią różne dziwne miny. Można się nawet do nich pouśmiechać i pokazać im, jak się robi „kosi-kosi” – Sonia ma dużo zajęć, a gdy jej się to znudzi, wyprawia się na poznawanie nieznanego miejsca. Pełza po całym pokoju i przymierza się do raczkowania. Jest zachwycona daną jej wolnością. W domu nie mamy dywanów, więc dotychczas przemieszczała się najwyżej po materacu w małym pokoju.

Niech żyje raczkowanie *Po powrocie szybko naprawiam błąd. Przynoszę z garażu duży dywan, który – po lekkim odświeżeniu – przykrywa moje ukochane deski w salonie. Żegnam się z nimi do czasu, gdy Sonia nauczy się chodzić i nie będzie miała ochoty siedzieć na podłodze. Już po kilku dniach pełzania po nowym dywanie Mała zaczyna raczkować – na początku bardzo niepewnie robi kilka ruchów rączkami i nóżkami, a następnie opada na brzuszek. Dziwne, że nie ma tych problemów, gdy śpieszy się do wieży, na której jest mnóstwo ciekawych przycisków i migających lampek. Odkryła też, że można kręcić się na brzuchu po śliskiej terakocie. Klękam obok niej i na czworaka udaję, że uciekam. Szybko podejmuje zabawę – niezdarnie idzie za mną, a gdy chowam się za fotel, ciekawie wychyla główkę. Robię tunel z dużych pudeł, kładę się na podłodze po drugiej stronie i wyciągając ręce namawiam, by do mnie przyszła. *Gdy jestem zajęta, w różnych częściach dywanu rozkładam jej atrakcyjne zabawki, a Sonia „chodzi” od jednej do drugiej,
ogląda je, puka rączką, uderza o podłogę, a wreszcie odrzuca i idzie do następnej.
Odkrywa przy okazji, że może sama podciągnąć się do stania opierając się o stolik lub krzesło. Jest ogromnie szczęśliwa, gdy trzymana za rączki może chodzić na własnych, choć jeszcze uginających się nóżkach. Wolę jednak żeby jeszcze raczkowała. Nie tylko dlatego, że to mniejsze obciążenie dla kręgosłupa, mojego i jej - raczkowanie stymuluje rozwój mózgu. Wykonując naprzemienne ruchy rączkami i nóżkami dziecko usprawnia komunikację pomiędzy dwoma półkulami mózgowymi, a sprawna komunikacja między nimi potrzebna jest m.in. w procesie pisania, czytania, mówienia, poruszania się.

Bywać z dziećmi *Paula była strasznie ruchliwym niemowlakiem (a dziś jest ruchliwym przedszkolakiem) i trudno nam było sobie nawet wyobrazić, że można ją gdzieś zabrać. Sonia dzielnie znosi wizyty towarzyskie, duże zakupy, odwiedziny w salach zabaw, a nawet obiady w restauracji. Tak jak ten, na który wybieramy się pewnej niedzieli. Całą czwórką. Kelnerka patrzy na mnie dziwnie, gdy pytam o krzesełko dla niemowlaka. W takim razie, Sonia będzie siedziała w wózeczku. – Gdzie możemy usiąść, żeby było miejsce na wózek? – pytam. Miła pani rozgląda się zdezorientowana i wreszcie wskazuje nam stolik w sali dla palących. Brawo! Niestety u nas wciąż jeszcze pokutuje przekonanie, że z małymi dziećmi siedzi się w domu i mało kto jest przygotowany na zaspokojenie potrzeb najmniejszych klientów. Chociaż... *znam kilka miejsc, w których zorganizowano sympatyczne kąciki zabaw dla dzieci – smyk bawi się w najlepsze, a rodzice mogą spokojnie wypić kawę, zrobić zakupy, poćwiczyć na siłowni a nawet obciąć włosy. Tym razem
jednak trafiamy do mniej przyjaznego maluchom miejsca i pewnie dawno byśmy stamtąd wyszli, gdyby nie to, że przeraża mnie ponowne pakowanie dziewczyn do samochodu i poszukiwanie innej knajpki. Sami więc wybieramy stolik i mamy nadzieję, że uda nam się dotrwać do deseru, zanim Sonia się znudzi. Kiedy czekamy na zamówienie, Mała rozgląda się ciekawie i uśmiecha do gości. Gdy zaczyna się nudzić, wrzucam jej do wózka coraz to nową zabawkę. Kończymy zupę, a ona wciąż grzecznie siedzi. Paula jest przerażona, bo... pomidorówka kapnęła jej na biały obrus. „Co pani powie?” – martwi się. Przy drugim daniu Sonia zaczyna trochę marudzić, więc wyjmuję z torby biszkopty – przez kwadrans „nie ma dziecka”. „Mamo, tata mi podjada” – skarży się moja starsza córka. „Chce tylko spróbować” – tłumaczę. „Już czwarty raz próbuje” – buntuje się. Sonia zapchała się biszkoptami i chce od mamy trochę mleczka. Karmię ją dyskretnie, a drugą ręką kończę szybko spaghetti z truflami, bo obawiam się, że nie dotrwamy do deseru.

Mama na smyczy *Czy można wyjść na wieczorną imprezę bez dzieci. Oczywiście! – tak twierdzi Marcin. Dla niego nie ma problemu. Ja kręcę nosem i wymyślam tuzin czarnych scenariuszy. Z Paulą nie ma już kłopotu – chętnie zostanie z ukochaną babcią. Sonia, niestety, usypia przy piersi. Tak, tak – popełniłam znów ten błąd i teraz muszę leżeć przy Małej dopóki nie uśnie, a potem jeszcze biegać do niej co pół godziny z „pogotowiem laktacyjnym”. *Ten maluch, 74 cm wzrostu, trzyma mnie, wielką babę, na smyczy. A gdy próbuję tę smycz zerwać, tak żałośnie płacze, że serce mi mięknie i idę do niej z ukochanym „cysiem”. Nocne wyjścia są więc z góry wykluczone, bo bez „cysia” Sonia nie uśnie. Ale Marcin się upiera. OK. Wychodzimy. Impreza jest świetna, ale... krótka. Po godzinie dzwoni moja mama, bo Sonia się obudziła i zamierza płakać. Wracamy. Postanawiam coś z tym zrobić i po raz nie wiem już który próbuję pokazać Soni, że usypianie bez mamy nie jest takie złe. I po raz kolejny nie wytrzymuję, jej żałosnego
płaczu. Daję sobie spokój. Sonia usypia przy piersi, w dodatku śpi w naszym łóżku – już gorszych błędów popełnić nie można. Z Paulą było dokładnie tak samo, więc wiem, co mnie czeka, zanim na nowo nauczę Mała spać oddzielne. Na razie jednak będzie tak, jak jest. I choć to naprawdę dezorganizuje normalne życie, cudownie jest usypiać wsłuchując się w spokojny oddech Maleństwa. A na imprezy będziemy chodzić z dziećmi.

Marta Fidecka

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także