Na tropie arki Noego - Turcja
Tłumów turystów tutaj nigdy nie było, ale wojna w Iraku wymiotła stąd nawet tych nielicznych. Dawniej miałem po dwa kursy dziennie. Teraz od tygodnia jest pan pierwszym klientem - żali się Celil Ersozoglij, taksówkarz wożący turystów z Karsu do ruin miasta Ani na granicy turecko-armeńskiej. - Niech pan napisze, że tu spokojnie jest - prosi na odchodne.
28.03.2006 | aktual.: 25.06.2010 16:04
Tłumów turystów tutaj nigdy nie było, ale wojna w Iraku wymiotła stąd nawet tych nielicznych. Dawniej miałem po dwa kursy dziennie. Teraz od tygodnia jest pan pierwszym klientem - żali się Celil Ersozoglij, taksówkarz wożący turystów z Karsu do ruin miasta Ani na granicy turecko-armeńskiej. - Niech pan napisze, że tu spokojnie jest - prosi na odchodne.
Dla wielu Turcja kończy się na kamiennych miastach Kapadocji. Tymczasem do granicy irańskiej czy armeńskiej jeszcze tysiąc kilometrów niezapomnianych wrażeń, żeby tylko wymienić górę Ararat ze szczątkami biblijnej arki Noego (których możemy osobiście poszukać), malownicze ruiny dawnej stolicy Królestwa Armenii - Ani, czy pałac kurdyjskiego władcy Ishak Pasa Saray.
Bramą do wschodniej Turcji jest Erzurum, największe miasto tej części Anatolii i ważny węzeł komunikacyjny.
Jak się tam dostać?
Z międzynarodowego dworca (Otogar) w Istambule do Erzurum odjeżdża kilkanaście autobusów dziennie. Dobrze jest kupić bilet dzień wcześniej przed planowanym odjazdem w jednym z kilkudziesięciu biur rozlokowanych na dworcu.
Cena - ok. 40 dolarów. Prawie 20-godzinna podróż odbywa się w klimatyzowanym autobusie, na którego pokładzie stewardzi serwują zimne napoje, herbatę, kawę, słodycze oraz tureckie produkcje filmowe z kaset wideo (wszystko wliczone w cenę biletu). Podróż ma także umilić podawana przez obsługę woda kolońska, którą polewane są dłonie pasażera. Należy nią przemyć twarz, szyję i na koniec wetrzeć we włosy.
Na zwiedzenie Erzurum wystarczy doba. Warto zajrzeć do XIII-wiecznej Medresy Bliźniaczych Minaretów (Cifte Minareli), wspiąć się do ruin cytadeli czy zagłębić w labiryncie wąskich uliczek starego miasta, wypełnionych sklepikami z dywanami, kebabami, gdzie do późnego wieczoru obracają się rożna z jagnięciną (d?ner kebab 1 dol.), albo odwiedzić jeden z warsztatów, w których wytwarzają paciorki modlitewne z miejscowego czarnego bursztynu. Ze znalezieniem noclegu nie ma większych problemów. Hotel Salim (6 dolarów) spełnia wszystkie wymagania "plecakowego" turysty. Recepcjonista pomaga wypożyczyć samochód (40 dol./doba), bez którego wypad na północ od Erzurum do doliny gruzińskich klasztorów (Ishan, Osk Vank) jest praktycznie niemożliwy. W informacji turystycznej w Erzurum warto zapytać o datę kaukaskiego festiwalu odbywającego się w Artvin, przy granicy gruzińskiej. Atrakcją imprezy są walki byków. Więcej o festiwalu kaukaskim: www.artvinli.com lub www.kafkasor.com. Widoki podczas podróży z Erzurum do Artvin
(autobus 9 dol.) rekompensują wizytę w tym mieście.
No to jazda do Ani
Głównym celem wizyty w Karsie (autobus Artvin - Kars 10 dol.) jest przede wszystkim chęć odwiedzenia ruin starożytnego miasta Ani, leżącego dokładnie na granicy z Armenią. Ze względu na takie położenie w Karsie w biurze informacji turystycznej trzeba postarać się o specjalne zezwolenie (3,5 dol.). Zdecydowanie większe problemy będziemy mieć z dotarciem do oddalonego o 40 km Ani. Dojeżdża tam dziennie jeden dolmusz (bus), który do Karsu wraca następnego ranka. W Ani i jego okolicach nie można nocować i rozbijać namiotu. Jedynym sposobem na dotarcie jest wynajęcie taksówki. Usługi takie świadczy niejaki Celil Ersozoglij. Nie ma obawy, że się na niego nie trafi. Krąży od hotelu do hotelu w poszukiwaniu turystów udających się do Ani. Za kurs tam i z powrotem i trzygodzinne czekanie żąda 50 dol. Po chwili targowania zgadza się na 30 dol. Jeśli mamy pecha i akurat nie ma innych turystów w Karsie, musimy sami pokryć całość sumy. Ani to dawna - sprzed tysiąca lat - stolica Armenii. Miasto niegdyś stutysięczne, w
czasach kiedy Kraków zamieszkiwało parę tysięcy mieszkańców. Na jego terenie obowiązuje całkowity zakaz fotografowania. Przy wejściu na teren miasta żołnierz na wartowni sprawdza plecak i odbiera aparat. Trzeba także pozostawić paszport i pozwolenie otrzymane w Karsie. Próby podejścia do granicznego strumienia lub ostentacyjne - jeśli udało się nam przemycić aparat - fotografowanie baz po armeńskiej stronie mogą skończyć się aferą dyplomatyczną.
Z Karsu do Dogubeyazit (dolmusz 5 dol.) - niedużego miasteczka położonego u stóp Araratu, na trasie do irańskiej granicy wiedzie kręta trasa wśród gór. Na tym odcinku trzeba być przygotowanym na kilkakrotne kontrole patroli wojskowych, wypytujących o cel wizyty. Dogubeyazit (położone na wys. 2000 m n.p.m.) to wrota do Iranu i dalej do Pakistanu i Indii. Jak każde przygraniczne miasto posiada specyficzny egzotyczny charakter, który jednak trochę psuje potężna baza wojskowa. Mieszkańcy śmieją się na pytanie o biblijną arkę Noego. Badania przeprowadzone przez byłego astronautę Jamesa Irwina ostudziły zapał wielu badaczy. Fragmenty drewna znalezione przez niego na Araracie (5165 m n.p.m.) pochodzą z 500-700 r. naszej ery. Nie umniejsza to egzotycznego charakteru okolic. Biura turystyczne rozlokowane w całym miasteczku organizują trekingi do araratyjskich wiosek (40 dol. całodzienna wycieczka) lub wejście na szczyt Araratu (ok. 400-500 dol. za wyprawę. Cenę można negocjować). Przewodnik załatwia pozwolenia,
niezbędny sprzęt (namioty, raki, kijki, ciepłe ubrania). Wejście i zejście, w zależności od warunków pogodowych, trwają 4-5 dni.
Po górskich atrakcjach warto się wybrać nad "wschodniotureckie morze", czyli jezioro Van.
Adam Liss TURCJA COKOLWIEK DALEJ
Klimat: na przełomie listopada i grudnia temperatura waha się w granicach 00 C. Suche powietrze powoduje, że mróz nie jest bardzo dokuczliwy.
Zakupy: na bazarze nie tylko można, lecz trzeba się targować.
Język: dzieci we wschodniej Turcji najlepiej opanowały słowo "money". Widząc obcokrajowca, przez kilka minut sprawdzają, czy również on je zna. Starsi zagadnięci o znajomość języka angielskiego odpowiadają szerokim uśmiechem. Pozostaje język gestów.
MENU
Smakosze pikantnych potraw będą zadowoleni. Kebab to tureckie danie narodowe. Podawany jako zwykła kanapka d?ner kebab z baraniną i sałatką (1-1,5 dol.) na rogu każdej ulicy, po wyszukane kebaby ze smażonymi bakłażanami i sosami w eleganckich restauracjach. Koniecznie trzeba spróbować jogurtu z owczego mleka (0,5 -1 dol.) oraz turecką wersję pizzy - pide (1,5 dol.). Napojem narodowym nie jest, jakby się mogło wydawać, kawa po turecku, lecz herbata podawana na każdym kroku (0,25 dol.). Na wschodzie Turcji, aby się napić piwa, trzeba mieć szczęście. Niewiele restauracji serwuje alkohol. W miastach 1, 2 sklepiki oferujące piwo zwykle znajdują się na obrzeżach. Puszka Efes Pilsen kosztuje 1,5 dol.
WALUTA
1 dolar = ok. 1 mln 450 tys. tureckich lir.