Najlepsze adresy w Wenecji
Dlaczego na wieść, że jadę do Wenecji, znajoma amerykańska recenzentka kulinarna wykrzykuje – „Tylko nie jedz nic w centrum!”.
25.09.2009 | aktual.: 22.06.2010 22:04
Z czym kojarzą się większości nas Włochy? Ze wspaniałą kuchnią, prawda? To dlaczego na wieść, że jadę do Wenecji, znajoma amerykańska recenzentka kulinarna wykrzykuje – „Tylko nie jedz nic w centrum!”.
Nie zamierzam trzymać się tej rady i nigdy jej się nie trzymałam. Za dużo naczytałam się o jedzeniu w Wenecji w kryminałach Donny Leon. Ich bohater – comissario Brunetti rozpływa się nad kuchnią swojej żony za każdym razem, gdy przekroczy progi domu. Owa żona, Paola – zdaje się godzić wszelkie spory świata za pomocą pieczeni, lasagnie, słodkich deserów czy odpowiednio dobranych alkoholi. Sam Brunetti często wyciąga informacje od gadatliwych, lecz podejrzliwych włoskich sklepikarzy, rozpoczynając dyskusje o preferowanym kształcie bakłażana. Oprócz tego, nauczyłam się już dawno rozpoznawać miejsca, w których jest dobrze, a w których źle. I choć można by przyjąć zasadę „Czy zjadłby tu Brunetti”, są na dobre jedzenie w centrum Wenecji łatwiejsze sposoby.
Jedzenie z sąsiadem
Ale podobne. Miejsca, w których liczy się jedzenie, a nie zysk, to również miejsca, w których liczy się klient. A raczej – przyjaciel, sąsiad, kolega, smakosz. Bliski człowiek, część naszego codziennego wszechświata. We Włoszech jedzenie to czynność społeczna, to pretekst by się spotkać, by sprawić sobie przyjemność, odpocząć, ale też – podtrzymać przyjaźnie, poczuć się bezpiecznie. Jeśli więc zobaczycie w którymś barze zadowolone ze swojego towarzystwa twarze – wchodźcie w ciemno. Najwyżej dostaniecie tu tylko zastrzyk dobrej, lokalnej energii i smaczna kawę. Nie ryzykujecie niczego, a zyskać możecie wszystko – a nuż wypatrzycie tu coś, co wasze kubki smakowe zapamiętają do końca życia?
Smaczny przypadek
Nam ostatnio, na Via Garibaldi (jednej z najbrzydszych ulic w tym mieście) zdarzyło się z Magdą zaufać zadowolonemu tłumowi. W knajpce bez nazwy, za to z Zefirem na ścianie i stolikami na zewnątrz, wyeksponowane w starej, drewnianej witrynie pyszniły się kanapki z czerwonymi wędlinami, w tym z sopressatą, a także lokalną specjalnością: tłustą pastą z dorsza. Obłęd prostoty. Ośmielone pierwszymi krokami, prosecco i spritzem zaczęłyśmy próbować dalej… „Ten tuńczyk musi być wirowaty, wezmę marchewkę” – stwierdziła moja towarzyszka. I choć marchewka z miodem okazała się kulinarnym objawieniem, to jednak smaku tego czerwonego, soczystego tuńczyka, za którego zapłaciłyśmy grosze – nie zapomnę nigdy.
Przepłukać! Pamiętajcie, cokolwiek się Wam złego do jedzenia zdarzy w Wenecji – przepijajcie winem. Pijcie na litry prosecco i proście o spritza – którego nazwę wymawia się tu sprisss – czyli mieszankę campari lub aperolu (gorzkawe i słodkie mikstury, czasem też cynar z karczochów), wytrawnego białego wina i wody z wielką oliwką i kawałkiem cytryny. Dla mnie najlepszy, z najlepszym widokiem – w niezwykłym Cafe Rosso na Campo Santa Margarita, bardzo studenckim, mało turystycznym placyku.
Adresy? Może ta winiarnia przy Ponte San Trovasio, gdzie wszyscy siedzą na schodach, choć nie wolno, i której wytarty szyld głosi: Cantine del Vino oia Schiavi? Nie dość, że wino tam kupicie, wino Wam tam naleją, to jeszcze pani w fartuchu zrobi Wam kanapkę z czym będziecie chcieli… Może Cafe dei Frari na San Polo, 2564? Prowadzony przez młodych ludzi w starym wnętrzu bar wygląda świetnie i jeszcze gotują w nim dobrze… To o czym należy pamiętać w Wenecji to to, by nie dać się zwieść odrapanym ścianom – zazwyczaj to znak dobrej kuchni – i turystycznemu menu.
Specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl prosto ze swoich podróży nasza korespondentka Agnieszka Kozak
Dziennikarka, zajmuje się lokalnymi odmianami globalnych trendów, seksem i seksualnością w kulturze popularnej czasem krytykuje sztukę i fotografię, ale głównie nałogowo kupuje buty…