Blisko ludziNasz drugi miesiąc

Nasz drugi miesiąc

Jestem w ciąży! Nasze maleństwo waży mniej niż 10 g i ma ok. 5 cm wzrostu! Tyle razy to sobie powtarzam i ciągle nie mogę uwierzyć.

Nasz drugi miesiąc

22.09.2005 | aktual.: 31.05.2010 16:56

W pierwszym miesiącu miałam wrażenie, że tak do końca i ostatecznie poczuję się w ciąży, gdy usłyszę to od lekarza. Teraz wydaje mi się, że będzie tak, gdy zobaczę malucha podczas USG, ale z tym chcę poczekać do 12. tygodnia. Mam nadzieję, że wtedy rozwieją się moje podświadome wątpliwości. W zasadzie to nie wątpliwości. Ja się po prostu boję, że to, z czego tak się cieszę, okaże się nieprawdą. Szukam dziury w całym – tak twierdzi Sławek i kładzie wszystko na karb rozchwiania emocjonalnego ciężarnej, czyli mnie. *Jest jednak jeden, na szczęście przejściowy, minus tego stanu: NUDNOŚCI! Trudno się uśmiechać, gdy Ci wiecznie niedobrze. A mnie niedobrze jest 24 godziny na dobę. I nic mi nie pomaga, no może z wyjątkiem cytryny. Jem więc cytrynę rano, ssę plasterki w pracy i wieczorem, a w zasadzie po południu, bo gdy zaczyna się „Dobranocka”, ja już z reguły ląduję w objęciach Morfeusza. Zasypiam i już – to ode mnie silniejsze (zasnęłabym nawet na stojąco). Sławek wykazuje się świętą cierpliwością, gdy wraca
z pracy i codziennie zastaje mnie zwiniętą w kłębek na kanapie.
Do tego doszła konieczność BARDZO częstego biegania do toalety i gorsza od tego nadwrażliwość na zapachy. Mam węch jak pies policyjny. Gdy sąsiadka piętro niżej smaży mięso, uciekam na balkon. Kiedy jedziemy samochodem, a przed nami kopci autobus, szukam foliowej torebki. Wczoraj np. katorgą było dla mnie stanie w kolejce za mocno uperfumowaną panią (mocno tylko w moim odczuciu, bo Sławek twierdził, że pachnie „w normie”). Często też słyszę, że... marnie wyglądam. Może dlatego, że z apetytem też u mnie marnie? Wagi ciągle ubywa – pod koniec drugiego miesiąca jest mnie, a w zasadzie nas, o 3 kg mniej. Ale lekarz radzi mi nie martwić się. To się podobno zdarza.
Dzięki pracy w redakcji znam tak wielu fantastycznych ginekologów położników, że miałam problem, gdy trzeba było zdecydować, który mógłby poprowadzić moją ciążę. Wybieraliśmy więc ze Sławkiem według dwóch kryteriów. Po pierwsze – miał pracować w szpitalu, w którym chciałabym rodzić. A ja mam taki wybrany szpital. Już od dawna wiedziałam, że gdybym miała urodzić dziecko, to tylko tam. Dlaczego? Bo mnie nie przeraża jak inne, bo lubię pracujące tam położne. Po drugie – lekarz nie powinien mieć nic przeciwko temu, żebym wchodziła do gabinetu z mężem. – Facet u ginekologa? Nie krępuje cię to? – tak reagowały moje koleżanki. Ale zależało mi na tym, by Sławek od początku uczestniczył we wszystkim, co jest związane z dzieckiem. Poza tym, czym miałby mnie krępować, skoro fotel do badań stoi za przepierzeniem?
*
Na szczęście mąż chce ze mną chodzić na wizyty i pilnie słucha tego, co mówi lekarz. Pilnuje, czy wzięłam kwas foliowy, robi groźną minę, gdy wspomnę, że napiłabym się kawy, wozi mnie na badania. Słyszałam kiedyś, jak powiedział znajomemu, że... jesteśmy w ciąży. Nie ja, my! To było wzruszające – poczułam, że naprawdę przeżywa wszystko razem ze mną.

Co do badań... Jeszcze przed ciążą przymierzałam się do zrobienia testów na toksoplazmozę, ale ciągle nie było czasu. To odkładanie było trochę, a nawet bardzo nieodpowiedzialne. Tym bardziej, że teraz okazało się, iż nigdy nie przechodziłam tej choroby. A byłam pewna, że jestem uodporniona, bo od zawsze miałam kontakt z podwórkowymi kotami, nie tylko z takimi domowymi pupilami, jak nasze dwa persy. Teraz muszę się więc pilnować – kwiatki przesadzam w rękawiczkach, sałatę myję dziesięć razy, krwiste befsztyki i tatar to na razie nie dla mnie.
Testuję teraz na sobie wiedzę zdobytą podczas pracy w „Twoim Dziecku”. Ale co innego pisać, co innego słowo wprowadzać w czyn. Bolała mnie np. głowa. Kiedyś redagowałam tekst o lekach dla ciężarnej i pamiętałam, że lekarka-autorka radziła, by wziąć wtedy paracetamol. A ja się bałam. Rozmawiałam potem z lekarzem, który wytłumaczył mi, że do dziecka dociera nie tylko to, co jem, ale i co czuję. Ból to nic innego jak związki chemiczne, które wędrują z krwią do mózgu, by go poinformować, że w którejś części ciała źle się dzieje. Docierają także do dziecka. Niesamowite, że ono czuje to, co ja... I następnym razem wezmę lek.

Bożena Mucha-Czerwińska

Komentarze (0)