Nasz piąty miesiąc
Nasze maleństwo w 22. tygodniu ciąży zostało dokładnie zmierzone, zważone i obejrzane z każdej strony – z tej intymnej też:))
. Podczas drugiego USG nie udało mu się już ukryć, czy jest dziewczynką, czy chłopcem. I wiemy prawie na 100%, że za cztery miesiące zamieszka z nami... Zosia. Nasz doktor od USG śmiał się razem z nami z jej wygibasów. Patrzyliśmy we trójkę na monitor, a ona – jakby to wyczuła – dała popis swoich możliwości. Obiema rączkami przyciągała sobie stópkę do buzi, obracając się przy tym wokół własnej osi, ssała kciuk, wpychała sobie piąstkę do oka, rytmicznie zginała i prostowała, jakby skakała na trampolinie. Chowała się też przed sondą ultrasonografu w lewym dolnym rogu brzucha – to jej ulubione miejsce. Zwykle podpływa tam, gdy Sławek bawi się z nią w stukanie. On puka od zewnątrz, ona kopie od wewnątrz (a ja jestem między młotem a kowadłem). Lubię te chwile. Fajne jest to, że Sławek się przełamał – do tej pory miałam wrażenie, że czuje się głupio, mówiąc do brzucha. Nie do końca
chyba wierzył, że można nawiązać kontakt z nienarodzonym dzieckiem. A teraz pyta Małą, jak się czuje, mówi jej, jaka jest pogoda i... zmusza mnie do leżenia ze słuchawkami na brzuchu, by posłuchała muzyki. Teoretycznie ma ją to uspokajać, ale gdy tylko je przyłożę, najpierw zaczyna szaleć, a dopiero potem zapada cisza. No i co – lubi to, nie lubi? W każdym razie najlepiej toleruje płytę z „Wielkiego błękitu” i „Muzykę bobasa na dobranoc” (dostała ją od taty). A na Mozarta, który podobno stymuluje mózg, reaguje nieustającym wierzganiem.
Następnym razem zobaczymy ją dopiero za dwa i pół miesiąca, i to trójwymiarowo. Umówiliśmy się z doktorem, że pojawimy się u niego na kolejne USG w 32. tygodniu. To niesamowite, że można podejrzeć malucha jeszcze w brzuchu... Nie wierzę, że jest ktoś, kogo to nie wzrusza. Nie tylko ja (za moją płaczliwość można ewentualnie winić hormony), ale i mój bardzo opanowany mąż miał szkliste oczy, gdy na koniec badania Mała podniosła obie łapki i spojrzała wprost na nas. Wyglądała wtedy jak czarno-biały ufoludek. Zeskanowałam sobie to zdjęcie (bo lekarz powiedział, że z czasem wydruki USG wyblakną – na szczęście zawsze dostajemy też płytę z nagranym badaniem). Zosia-ufoludek ma na nim 24 cm wzrostu i waży mniej niż pół torebki cukru. Jest zdrowiutka jak ryba – jej serduszko uderza 160 razy na minutę, pracują nerki, wątroba, żołądek (lekarz pokazał nam, jak połyka wody płodowe). Przepraszam Cię Maleńka, że do tej pory myliłam Twoją płeć:))
. Po prostu nastawiłam się na syna, ale już się przestawiam. Jakoś tak wydawało
mi się, że z chłopcem łatwiej się dogadam. Może dlatego, że mam dwóch braci, a w czasie studiów dorabiałam sobie jako opiekunka małego Alexa?
Moja ciąża staje się coraz bardziej „namacalna”. Nie ukryję już brzucha, zresztą nawet nie próbuję tego robić. Widać więc, że będę mamą, choć niewiele przytyłam (dokładnie 3 kg). Ale wyniki badań mam lepsze niż przed ciążą, więc wszystko jest OK. Jedyna ciążowa dolegliwość, która mi dokucza, to kurcze łydek. Ale jest lepiej, odkąd łykam magnez.
W naszym domu pojawiają się już rzeczy dla dzidziusia – nie jestem przesądna:))
. Pierwsze ciuszki kupione przez mamę Sławka, miśki, pościel do łóżeczka na razie lądują w wiklinowym koszu, bo... wymyśliłam, że zrobimy remont. Sławek się broni, ale koledzy-ojcowie uprzedzili go, że opór jest daremny. Po prostu już nie mogę patrzeć na te zdarte podłogi. Obudził się instynkt wicia gniazda?
Mam fajnego lekarza. Działa na mnie jak balsam. Z natury jestem panikarą i ktoś taki był mi potrzebny. Byliśmy u niego przedwczoraj. Na pytanie, czy dobrze się czuję, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że już tak. Po czym wczoraj pojawiły się dziwne skurcze. Najadłam się strachu. Powinnam wiedzieć – tak macica zaczyna przygotowywać się do porodu, ale... Teoria teorią.
Czasem przychodzą chwile, że czuję się fatalnie i bardzo potrzebuję wsparcia.* Na szczęście mam Sławka, który cierpliwie mnie wysłuchuje i zrozumiał już, że ostatnim pytaniem, które powinien zadać, gdy chlipię, jest: „Co się stało?”. Nie stało się nic. Wszystko jest w porządku, a płaczę, bo... ciężarne tak mają.* A żeby nie kończyć tak płaczliwie – dziękuję za wszystkie miłe, ciepłe listy i telefony z gratulacjami od Czytelników:))
.
13.12.2005 | aktual.: 31.05.2010 16:52
Bożena Mucha