Blisko ludziNasz siódmy miesiąc

Nasz siódmy miesiąc

Zosia lubi, gdy głaszczę brzuch i kołyszę go chodząc, a nie znosi hałasu – kopniakiem daje mi znać, że jest za głośno.

Nasz siódmy miesiąc

30.01.2006 | aktual.: 31.05.2010 16:48

Przestrzeń życiowa Zosi bardzo się skurczyła. Ma coraz mniej miejsca i chyba nawet nie zdaje sobie sprawy, że siedzi sobie w moim brzuchu do góry nogami. Ale ja to podejrzewałam, zanim jeszcze zrobiliśmy USG – po prostu inaczej czuję jej ruchy. Czasami tak mocno naciska jakieś nerwy w dole brzucha, że drętwieje mi noga. A Zosik nie jest spokojnym stworzeniem – ciągle się wierci. Chociaż jak tego nie robi, zaczynam się bać, że coś jest nie tak... Wolę już drętwienie nóg i kopniaki w okolice żołądka. *
Często o niej myślę. O tym, że jest zwinięta w trzydziestocentymetrową kulkę, że już nie może się swobodnie poruszać. I że to zupełnie niesamowite, że z takim maleństwem można mieć kontakt. Nie jest częścią mnie – to mały niezależny Ktoś (zaprzyjaźniona położna nazywa go „pasażerem”), kto lubi, gdy głaszczę brzuch i kołyszę go chodząc, a nie znosi bezruchu (szczególnie w nocy) i hałasu – daje mi znać, że muszę wyjść z kina, bo jest za głośno. Kiedy zjadłam kebab, zaczęła się gwałtownie ruszać – teraz już wiem, że nie powinnam jeść ostrych potraw. To fascynujące, że nienarodzone dziecko reaguje na zmianę smaku wód płodowych – podobno ma nawet więcej kubków smakowych niż dorosły!
*
Niesamowicie jest znać dziecko, które nosi się w sobie. Czasami próbuję o tym opowiedzieć Sławkowi, ale nie potrafię opisać, jakie uczucia się wtedy we mnie budzą. Szkoda, bo wiem, jak bardzo się stara, byśmy wszystko przeżywali razem – mówi nawet „nasza ciąża”.
Niektórzy kpią z takiego zaangażowania faceta w „babskie sprawy”. W moich oczach jednak Sławek tylko zyskuje. Poza tym bardzo mi to pomaga. I mimo że Zosia rozwija się książkowo, a ja fizycznie czuję się tak, jakbym w ciąży nie była (no, może poza tym, że z byle powodu mam zadyszkę), takie „tatusiowe wsparcie” sprawia, że naprawdę mogłabym teraz góry przenosić.
Mam ku temu w sumie wiele okazji, bo remont w naszym mieszkaniu nadal się ciągnie. Miało być tylko cyklinowanie podłóg i wyrównanie ścian w przedpokoju, a roboty wciąż trwają – z dwóch tygodni zrobiły się dwa miesiące (i końca nie widać). Czasem trochę mnie irytują Sławkowe kazania („Wiedziałem, że tak będzie”). Puszczają mi nerwy, ale nadpobudliwość czy płaczliwość tradycyjnie tłumaczę sobie hormonami. Ciąża ma też swoje ograniczenia – czasem po prostu padam ze zmęczenia, tym bardziej że nadal pracuję i staram się nie mieć taryfy ulgowej.
Wczoraj byliśmy na kolejnej wizycie kontrolnej. Słyszałam, jak bije Zosine serce (uderza dwa razy szybciej niż moje!). Wyniki badań mam super. Wszyscy prawią mi komplementy i twierdzą, że pewnie noszę chłopaka, bo „dziewczynka odebrałaby mi urodę”. Nigdy nie czułam się tak wyjątkowo, kobieco, seksownie... Po prostu pępek świata. Monika, koleżanka z pracy, mama dwójki dzieci, powiedziała, żebym rozkoszowała się tym do bólu, bo tylko w pierwszej ciąży jest tak wyjątkowo. W kolejnej na pierwszym planie jest starsze dziecko.
I jeszcze jedno: dzięki ciąży wyciszyłam się, stałam się też bardziej asertywna. Pozbyłam się poczucia winy, gdy nie mam dla kogoś czasu, zrozumienia dla jego problemów, a także złości na siebie, że nie umiem odmawiać. Ciąża nauczyła mnie, żeby unikać toksycznych ludzi, np. wyłączam telewizor, gdy irytują mnie przepychanki polityczne, potrafię powiedzieć, wbrew opinii większości, że coś mi się nie podoba. Ciąża daje niesamowitą siłę!
Zmieniło się też trochę grono naszych znajomych. Tak jakoś wyszło, że spotykamy się z dzieciatymi lub, tak jak my, prawie dzieciatymi ludźmi. Dla innych chyba przestajemy być atrakcyjni. No bo na narty nie pojedziemy, w knajpie wieczorem nie posiedzimy... Ale najfajniejsze jest to, że oboje ze Sławkiem nie możemy nacieszyć się chwilami we troje, wieczorami w domu i spokojnymi spotkaniami z mądrymi ludźmi przy filiżance herbaty. A co do tych ludzi... mam dużo szczęścia, że teraz właśnie takich spotykam i poznaję. Jednym z nich jest mój (nasz) lekarz. Mądre rady i uwaga kompletnie skupiona na mnie, Sławku i naszym dziecku, gdy jesteśmy w gabinecie. Wiem, że czasem bywa inaczej... I niech ktoś powie, że osoby urodzone trzynastego w piątek (tak jak ja) nie mają w życiu szczęścia!
PS Dziś zapisujemy się do szkoły rodzenia.

Bożena Mucha

Komentarze (0)