"Nie chcę na stare lata zostać sama i bez dzieci". Patrycja Wyciszkiewicz o budowaniu rodziny
Patrycja Wyciszkiewicz jest obecnie jedną z najbardziej popularnych polskich lekkoatletek. 25-latka niedawno wróciła z mistrzostw świata ze srebrnym medalem i zapowiada walkę o kolejne, ale jednocześnie mówi wprost. "Mam deadline, po którym to rodzina będzie dla mnie priorytetem" - podkreśla sprinterka, która w sobotę stanie na ślubnym kobiercu.
Klaudia Stabach: Ile dni w roku poświęcasz na treningi i zawody?
Patrycja Wyciszkiewicz, sprinterka: Odpowiem przewrotnie. Nie trenuję trzy tygodnie w roku.
Da się budować życie prywatne w takich okolicznościach?
26 października biorę ślub, więc chyba się da. Jednak z perspektywy czasu wiem, że aby się udało, trzeba trafić na odpowiedniego człowieka. Takiego, który będzie rozumiał i akceptował tryb życia sportowca.
Czyli najlepiej, żeby również należał do świata sportu?
Niekoniecznie. Mój narzeczony zajmuje się zupełnie czymś innym, a rozumie mnie lepiej niż moi poprzedni partnerzy, którzy znali życie sportowca od podszewki.
Twój chłopak nie narzeka, że jesteś ciągle poza domem?
Nie, bo od samego początku wiedział, jak będzie wyglądała nasza relacja. Jednak zarówno jemu jak i mnie jest ciężko. Gdy byłam na obozie w Kenii i obserwowałam przerażającą biedę, a jeszcze pogoda dawała w kość, to trudno było nie tęsknić. Nasi koledzy mają łatwiej. Również spędzają większość czasu poza domem, ale wiedzą, że czeka na nich żona i niekiedy gromadka dzieci.
Zazdrościsz im?
Trochę tak.
W takich chwilach pewnie mogą przychodzić do głowy myśli: "Po co mi to wszystko? W domu czeka na mnie święty spokój i ukochany".
Na szczęście nie dopadł mnie jeszcze tego typu kryzys, bo jestem względnie młodą osobą. Mam 25 lat. Dzisiaj kobiety przeważnie budują życie rodzinne po trzydziestce i ja też tak zamierzam zrobić.
Czyli za pięć lat kończysz karierę?
Razem z narzeczonym ustawiliśmy sobie deadline do Igrzysk Olimpijskich w 2024 roku. Później chcę, żeby moim priorytetem była rodzina. Nie chcę na stare lata zostać sama i bez dzieci.
A nie można być topową sportsmenką i jednocześnie mieć poukładane życie prywatne?
Można, ale to jest bardzo trudne. Ja będę musiała skończyć jedno życie, żeby zacząć drugie. To wynika z tego, że gdy w coś się angażuję, to w pełni się temu oddaję. Najpierw chcę być 100-procentowym sportowcem, a później 100-procentową mamą. Nie chcę, żeby moje dziecko było wychowywane przez babcię, czy nawet najlepszą opiekunkę.
Ale tata dziecka również może się nim zajmować.
Owszem, jednak ja uważam, że to rola zarówno matki, jak i ojca.
Niektóre sportsmenki są wręcz przymuszone do odejścia, gdy poczują instynkt macierzyński. Ostatnio siatkarka Katarzyna Skowrońska-Dolata wyjawiła, że miała zapisany w kontrakcie zakaz zachodzenia w ciążę.
Tak być nie powinno. To ograniczanie wolności osobistej człowieka. To tak, jakby szef kobiety pracującej np. w biurze powiedział jej, że przez najbliższe pięć lat nie może urodzić dziecka, bo dopiero po tym okresie stanie się rentownym pracownikiem.
Lekkoatletyka rządzi się innymi prawami i ja nie muszę podpisywać umów z klubami, które później wpływają na wysokość naszego wynagrodzenia. Jednak gdybym została postawiona w takiej sytuacji jak Kasia Skowrońska, to na pewno byłabym oburzona.
Bo to jawna dyskryminacja.
Sport nie lubi kobiet. Każda z nas, która podejmuje tę rękawicę zmaga się z różnego rodzaju trudnościami. W sporcie indywidualnym nie ma aż takich dysproporcji. Jeśli jestem piąta na mistrzostwach świata, to dostaję takie samo wynagrodzenie jak mężczyzna, który zajął piąte miejsce. Dzięki temu sport jest moją pracą. Natomiast wiem, że niektóre sportsmenki, nawet te zespołowe pierwszoligowe, po treningach muszą sobie gdzieś dorabiać, żeby mieć za co żyć.
To jest szczególnie widoczne w przypadku piłki nożnej kobiet. Niedawno w Warszawie drużyna dziewcząt nie miała gdzie trenować, bo nie udostępniono im boiska ze względu na treningi chłopców.
Tam, gdzie dominują mężczyźni, kobiety mają pod górkę. W dużej mierze przyczyniają się do tego media. Mało kto chce transmitować mecze kobiecej piłki nożnej, a o męskie rozgrywki stacje telewizyjne się biją. To jest niesprawiedliwe, ale z drugiej strony rozumiem działanie rynku. Sponsorzy inwestują w to, co kibice chcą oglądać.
Ciekawi mnie, jak z twojej perspektywy wygląda rywalizacja między kobietami? Mówi się, że największym wrogiem kobiety jest druga kobieta.
Coś w tym jest. Kobiety są bardziej zawzięte od mężczyzn. Rywalizując na bieżni, każda chce pokazać pazur i postawić na swoim.
W waszej drużynie też panuje takie podejście?
Na szczęście każda z nas ma trochę inny charakter i dzięki temu potrafimy się uzupełniać i tworzyć zgrany zespół. Zdarzają się gorsze dni, gdy jedna od drugiej musi trochę odetchnąć, ale nie było poważnych kłótni. U nas jest jak w rodzinie. Czasem trzeba wyjść z pokoju, żeby nie pozabijać się z rodzeństwem.
Macie czas na babskie plotki?
Nie wyobrażam sobie, żeby ich nie było. Lubimy usiąść wieczorem, nałożyć sobie maseczki na twarz, malować paznokcie i opowiadać o nowych torebkach czy nowinach z show-biznesu. Tego typu pogaduszki cementują naszą przyjaźń.
Na koniec naszej rozmowy chcę życzyć ci wszystkiego co najlepsze na nowej drodze życie i podpytać o miesiąc miodowy. Zdradzisz, gdzie go spędzicie?
Teraz mam czas tylko na krótki wyjazd. Spędzimy cztery miodowe dni w Rzymie, a później wracam do treningów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl