Nie mają gdzie iść z problemami. Niewielu terapeutów ich przyjmuje
- Podstawowym problemem par jednopłciowych jest fakt, że nie mają dokąd pójść, bo niewielu terapeutów jest na to przygotowana. (...) W większości gabinetów wciąż rządzi heteronorma - mówi Marta Szarejko, autorka książki "Terapeuci par. Historie z gabinetów".
Joanna Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski: Skąd pomysł na książkę akurat o terapii par?
Marta Szarejko: W czasie pandemii trafiłam na webinar prowadzony przez terapeutę par. Na żywo oglądało go kilka tysięcy osób. Wyobraziłam sobie ludzi, którzy rozważają ratowanie swoich związków i pomyślałam, że to interesujący temat. Sama zresztą chciałam się dowiedzieć, jak wygląda taka terapia. A potem, przygotowując się do rozmów, uświadomiłam sobie, jak wiele stereotypów na jej temat mam w głowie. Jednym z nich było to, że to zwykle kobiety inicjują terapię.
Też mnie to zaskoczyło.
To, że coraz więcej mężczyzn nie boi się rozmawiać o emocjach i walczyć o relację, to jedna z wielu optymistycznych informacji, które padły w naszych rozmowach. Podobnie jak dzielenie się z partnerką obowiązkami domowymi czy opieką nad dziećmi, co w pokoleniach naszych rodziców nie było jeszcze takie oczywiste. Zdziwiło mnie też, że terapeuci zajmujący się związkami często pracują w parach, co daje im poczucie bezpieczeństwa – na bieżąco mogą dzielić się swoimi przemyśleniami, analizować emocje po sesji, co często odzwierciedla sytuację pary, która przyszła.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przyszła, choć to z zasady jest trudne.
Podczas indywidualnej terapii mówimy o swoich odczuciach na temat partnera albo partnerki, a terapeuta zna tylko naszą wersję wydarzeń. W terapii pary od razu może pojawić się konfrontacja. Dodatkowo pokazujemy nasze najbardziej intymne potrzeby: to jak kochamy, jak chcemy być kochani, czym jesteśmy sfrustrowani, czego najbardziej się boimy.
A czego się boimy?
To też bardzo ciekawe, bo – jak mówi Katarzyna Moneta-Spyra – 99 proc. par przychodzi do gabinetu z tym samym, czyli ogromnym lękiem przed utratą ważnej dla nich więzi. Potwierdzają to słowa Bartosza Zalewskiego, który wspominał, że pandemia, wojna w Ukrainie czy inflacja sprawiła, że ludzie dziś bardziej doceniają bliskie relacje i chcą o nie walczyć. Ostatnio przeczytałam badania z USA, z których wynika, że w 2023 roku liczba rozwodów zaczęła spadać, a wzrosła liczba zawieranych małżeństw. Mam nadzieje, że u nas też tak będzie. Eksperci tłumaczą to tak, że w poważne związki wchodzą coraz bardziej świadomi ludzie, co u nas też już jest widoczne.
Widoczne są też zmiany kulturowe. Kiedyś mieszkało się ze sobą po ślubie i dopiero wtedy okazywało się, że pary są kompletnie niedopasowane. A że rozwody były uznawane za złe, to żyły latami w nienawiści.
To też ciekawy wątek, że coraz częściej ludzie decydują się na terapię, by się spokojnie rozstać i unormować swoje przyszłe kontakty, szczególnie jeśli w relacji są dzieci. Więc nie tylko do wspólnego życia podchodzi się chyba coraz dojrzalej, ale i do rozstania.
W książce są terapeutki pracujące z parami, w których jest przemoc. Myślałam, że wtedy sugeruje się raczej rozstanie.
Z automatu pojawia się pytanie: po co leczyć relację, w której jest przemoc? Jedna z terapeutek, Iwa Magryta-Wojda mówi, że zawsze się zastanawia, co się stanie z taką parą, jeśli ona jej nie przyjmie na terapię. Pary, w których jest przemoc, często nie potrafią się rozstać, na szali jest więc dalsze życie z tym problemem albo pomoc. Imponują mi terapeuci, którzy się tego podejmują. Zwłaszcza że muszą się liczyć z tym, że przemoc prawdopodobnie pojawi się też w gabinecie. Rzucanie krzesłem, inwektywy, wychodzenie z gabinetu ni stąd, ni zowąd i trzaskanie drzwiami… Magryta-Wojda mówi, że w takiej sytuacji pozostaje jej tylko czekać i mieć nadzieję, że ktoś taki wróci tydzień później, by porozmawiać o tym, co się wydarzyło. I żeby nauczyć się, jak rozpoznawać i regulować emocje w sposób, który nie rani innych. Ani jego.
Czy po tych rozmowach sądzisz, że terapia par przestaje być w naszym kraju tematem tabu?
Jestem rozdarta, bo z jednej strony jestem częścią wielkomiejskiej bańki, w której otwarcie mówi się o terapiach, pracy nad sobą i związkami. Z drugiej strony wiem, że w mniejszych miejscowościach i na wsiach wciąż takie rzeczy nie są oczywiste. Liczę jednak, że skoro pojawia się ten temat w mediach, filmach, serialach i podcastach, to w końcu podejście do terapii znormalizuje się wszędzie.
Dojdziemy do momentu, żeby szybciej prosić o pomoc?
Jak mówili moi rozmówcy, przed pandemią pary zgłaszały się po pomoc po około czterech latach problemów, w pandemii skróciło się to do dwóch. Rozmawiałam z ginekolożką-seksuolożką, która robiła specjalizację w Holandii i tam doświadczony terapeuta mówił, że pary zgłaszające się do gabinetu na początku związku, na wstępne konsultacje, to u nich norma. U nas wciąż wydaje się to fanaberią.
W wielu rozmowach przewijają się problemy z komunikacją.
Bo nikt nas tego nie uczy. Pamiętam film dokumentalny "Młody Platon" o irlandzkim nauczycielu, który pracował z dziećmi w podzielonym przemocą Belfaście. Pokazywał im proste sposoby, jak radzić sobie z emocjami. Pomyślałam, że u nas też od najmłodszych lat powinny być zajęcia pomagające nie tylko radzić sobie z emocjami, ale w ogóle je rozpoznawać i nazywać. Wiele osób opowiadało mi, że o ile kobiety, które były w terapii, radzą sobie z tym, o tyle mężczyźni, słysząc pytanie o to, co czuli lub czują, często nie rozumieją pytania. Nie tylko nikt ich tego nie uczy, ale wręcz zabrania im się czasem mówić o emocjach, okazywać je. Jednak w przypadku par, stwierdzenie, że ma się problemy w komunikacji, bywa nadużywane.
To znaczy?
Często para nie potrafi się dogadać, a każdy z nich jest w stanie rozmawiać z innymi bez agresji. Do gabinetu przychodzą i mówią, że kłócą się o rozrzucone skarpetki czy nieumyte naczynia. Ale nie chodzi przecież o te nieszczęsne skarpetki, tylko na przykład o to, że potrzeby jednej osoby nie są dostrzegane przez drugą.
O tym łatwiej mówić niż o emocjach. Podobnie z rozmowami o seksie. Zdziwiło mnie jednak, że coraz częściej to kobieta przychodzi i mówi, że mąż nie chce zbliżeń.
Michał Pozdał opowiadał mi o parze: oboje atrakcyjni i zamożni, ale ona nie była usatysfakcjonowana ich seksem, mówiła, że jest mechaniczny. Po miesiącach terapii okazało się, że tatuaże na plecach mężczyzny zakrywają blizny, po tym, jak biła go matka. Tak bał się dotyku, że przed zbliżeniem musiał się znieczulać paląc marihuanę lub pijąc alkohol, a i tak chciał to zrobić jak najszybciej. Nie potrafił jednak otwarcie powiedzieć tego partnerce.
Czasem pewnych problemów nie da się przeskoczyć albo są trudne do zaakceptowania, jak preferencje seksualne.
Wyobraźmy sobie parę, w której mężczyzna lubi lateks. Na początku kobiecie to nie przeszkadza, a nawet jej się podoba, jednak po latach, gdy ich życie się zmienia, ona odkrywa, że lateks jest ważniejszy od zbliżenia z nią. Nie zawsze terapeuta par czy seksuolog jest w stanie takim parom pomóc. Czasem jedna ze stron musi się zastanowić, czy jest w stanie dłużej z tym żyć – akceptuje to czy jednak odchodzi.
Pojawia się też wątek przemocowych zachowań kobiet, jak słowa: "Nie będę otwierała wesołego miasteczka na pięć minut".
Gdyby takie słowa padły z ust mężczyzny, zostałyby nazwane przemocą. Kiedy kobiety rozmawiają w gronie koleżanek o rozmiarze penisa partnera albo opowiadają, jaki jest w łóżku, traktuje się je często z rozbawieniem. Jednak, gdy się to odwróci i mężczyzna mówi o biuście partnerki czy jej temperamencie seksualnym, pojawia się oburzenie.
Wspominasz też o rzadko poruszanych w przestrzeni publicznej problemach par jednopłciowych.
Podstawowym problemem jest to, że pary jednopłciowe mają bardzo ograniczony wybór: w większości gabinetów wciąż rządzi heteronorma. Agata Stola i Robert Kowalczyk wspominają, że często przychodzą do nich pary po wizytach w kilku gabinetach i otwarcie przyznają, że kończyło się to psychoedukacją terapeuty, za którą sami płacili. Nie ma też co udawać, że ich problemy są takie same, jak par heteroseksualnych.
To jakie?
Przede wszystkim wiele z tych par mierzy się ze stresem mniejszościowym, który powoduje konkretne skutki. Przez lata dyskryminuje się i szkaluje ich seksualność, co często powoduje, że trudno im się cieszyć seksem.
Stąd uciekanie do chemseksu (aktywność seksualna pod wpływem substancji psychoaktywnych – przyp. red.)?
Tak, i to pozwala im w ogóle czerpać radość z seksu. Warto mieć świadomość, że pary homoseksualne często odczuwają dyskryminację na wielu poziomach. Jeśli więc ktoś latami jest piętnowany i wmawia mu się, że to, co czuje, jest złe, że jego preferencje seksualne kogoś obrzydzają, to pozostaje w nim lęk, który na wiele sposobów starają się znieczulić.
Rozmawiała Joanna Bercal-Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez