Nie pije od lat. Wskazał jeden z objawów alkoholizmu
- Dla osoby trzeźwiejącej, zwłaszcza na początku, chodzenie w miejsca, gdzie alkohol się pojawia, jest balansowaniem na cienkiej linie - mówi Marek Sekielski, dziennikarz i autor książki "Polska na odwyku".
03.12.2024 | aktual.: 03.12.2024 06:22
Dominika Frydrych, Wirtualna Polska: Czym jest dla pana alkoholizm?
Marek Sekielski: Daruję sobie medyczne terminy. Alkoholizm to jest forma zniewolenia, utraty kontroli nad swoim życiem, brak sensu. To jest umieranie. Nie tylko tak dosłownie, ale też bardziej filozoficznie, jeśli chodzi o psychikę i o to, co się dzieje w życiu. Przy alkoholu najczęściej nic się nie dzieje.
Znaczy, wydarzają się rzeczy, ale są gdzieś obok. Każdy ma jakieś marzenia, potrzeby, chęci, które chciałby zrealizować, coś sobie planował i tak dalej. Alkohol to wszystko zabiera. Zabiera smak życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gdzie kończy się "zwykłe" czy "kontrolowane" picie, a zaczyna się to umieranie?
Tam, gdzie życie zaczyna się koncentrować wokół alkoholu. On staje się de facto najważniejszą rzeczą, wokół której się kręci wszystko. Oczywiście osoba, której to dotyka, nie zdaje sobie z tego sprawy, jest przekonana, że żyje tak, jak żyła. Ale z boku to widać. Powiem na własnym przykładzie - jeśli na zakupy, to w miejsce, gdzie jest mój ulubiony sklep z winem.
Planuje się dzień wokół alkoholu. Różne obowiązki są ważne, ale kluczowe staje się to, żeby wszystkie tak poukładać, żeby w odpowiednim momencie, kiedy już wszystko skończę i odetchnę, móc się napić.
I właśnie samo "kontrolowanie" picia to jeden z alarmujących objawów. Terapeuci tak mówią. Jeśli już musisz kontrolować, to znaczy, że nie masz kontroli. Myślisz, że za dużo pijesz, robisz postanowienie, że ograniczasz się na tydzień czy miesiąc - to świadczy, że relacja z alkoholem jest mocno zaburzona.
Kim jest wysokofunkcjonujący alkoholik?
To odnosi się do każdego człowieka, który jest uzależniony, a który funkcjonuje w zewnętrznym życiu tak, że wszystko wydaje się w porządku. Chodzi do pracy, wykonuje swoje obowiązki. Dowozi. A koszmar się odbywa najczęściej w zamknięciu, w domu. Żyją w tym tylko ci najbliżsi, na zewnątrz jest zbudowany mur milczenia.
Tak obrazowo i stereotypowo można go przedstawić jako człowieka w garniturze, ładnie uczesanego, pachnącego. Większość alkoholików tak funkcjonuje.
Dr Bohdan Woronowicz, znany specjalista terapii uzależnień, mówi w jednym z wywiadów, że to najtrudniejsi pacjenci. Dlaczego?
Ciężko jest widzieć, że mam problem i wytrzeźwieć, kiedy nie ponosi się konsekwencji związanych z piciem. Uzależnienie przynosi straty – i fizjologiczne, bo organizm cierpi, słabnie, i emocjonalne czy życiowe. Wyrzucają nas z pracy, żona wystawia walizki, dzieci przestają się odzywać. To może nam pokazać, że coś jest nie tak – nie ze światem dookoła, tylko ze mną.
A osobom, o których mówił dr Woronowicz, trudniej zauważyć te konsekwencje, bo ich życie na zewnątrz wygląda naprawdę cudownie. Nikt nie powie mu w pracy: panie prezesie, za dużo pan pije. Żonie trudno jest odejść. Taki ktoś ma duży komfort picia.
Co musi się stać? Musi osiągnąć dno?
Chyba każdy ma wewnętrzny próg bólu, za którym jest to dno. To indywidualna kwestia, co kogo poruszy do tego, żeby przyznał się przed samym sobą, że za dużo pije. Nie – wszyscy dookoła piją, tylko ja piję.
Stereotypowo uważa się za alkoholików tych brudnych, żebrzących o piwo pod sklepem albo leżących na osiedlowej ławce. Wszyscy wiedzą, że ten to jest po prostu pijakiem. To są ludzie, którzy ponieśli konsekwencje, może się wydawać, że znaleźli się na totalnym dnie, ale nadal nie są w stanie z tego wyjść. To jest tak silne, że nie są sobie w stanie z tym poradzić.
Kto sobie poradził? Czyja historia przychodzi panu na myśl w tym kontekście?
Doktora Macieja Frąckowiaka. Pewnie większość czytelników może uznać, że on te konsekwencje poniósł największe. Stracił kawał zdrowia.
"Miałem uraz czaszkowo-mózgowy, który przerwał ciąg. Dziś mogę powiedzieć, że trwał on tak od połowy liceum" - tak mówi na początku rozmowy w książce. I dalej: "10 maja 2001 roku kupiłem sobie piwo w sklepie w Starym Sielcu, czyli u siebie na wsi. Celowo to mówię, bo ta miejscowość jest dla mnie ważna. Piłem wieczorem w tym sklepie. Rano ludzie, którzy jechali wydoić krowy do obory, widzieli, jak leżę przy szosie. (...) Jak wracali, ja dalej leżałem. Dotknęli mnie – nie ruszałem się. Zadzwonili po pogotowie. Nieprzytomny, źrenice nierówne, no kłopot. Diagnoza: uszkodzony mózg".
On w wyniku tego upadku, którego doznał w stanie ciężkiego upojenia, nie wrócił do pełnej sprawności fizycznej. Rozmawiałem z nim dwa dni temu. Nadal ma częściowy paraliż mięśni twarzy, niedowład. Kiedy mówi, a słuchacz go nie zna, to może odnieść wrażenie, że jest pijany.
Intelektualnie się z tego podniósł, chociaż musiał uczyć się od nowa czytać, pisać czy liczyć. Ale funkcjonuje, jest aktywny zawodowo, został terapeutą uzależnień. Jest przykładem, że można wrócić naprawdę z dalekiej podróży. Z ciemnej dupy, mówiąc wprost. Nie ma wątpliwości, że był tam dlatego, że po prostu urżnął się w trupa. Ostatecznie wymsknął się śmierci. Ale poniósł też straty, których nie dało się już w dużej mierze odpracować.
Była jeszcze jakaś historia, która też panem wstrząsnęła?
Z innej strony patrząc, pamiętam rozmowę z Anią, która jest dorosłym dzieckiem alkoholika. Ona, kobieta w moim wieku, może nawet trochę starsza, opowiadała o historiach gdzieś sprzed 30 lat, z dzieciństwa. Pamiętam, jak zaczęła się trząść. Dosłownie. Całe ciało zaczęło jej drżeć, brzuch, klatka piersiowa.
Przez dłuższą chwilę patrzyłem, trochę przerażony, że coś może jej się stać. A ona miała takie fizyczne objawy tej traumy, która w niej siedzi. To dobitnie mi pokazało, czym jest wychowywanie się w morzu alkoholu i jakie to pozostawia gruzy na całe życie.
Nie tylko alkoholikowi, ale też jego najbliższym. Zbliżają się święta i na wielu stołach pewnie pojawi się alkohol. Jaki ma to wpływ na osoby z uzależnieniem?
Pojawiają się wtedy różne emocje, animozje. To stresowy czynnik i potencjalny wyzwalacz. Ale najgorsza jest obecność alkoholu. Dla osoby trzeźwiejącej, zwłaszcza na początku, chodzenie w miejsca, gdzie alkohol się pojawia, jest balansowaniem na cienkiej linie. To największy wyzwalacz.
Sam wychodzę z założenia, że nie ma obowiązku uczestniczyć w zakrapianych imprezach. Nie piję już ładnych parę lat, ale i dziś nie poszedłbym na taką imprezę. Dwa lata temu byłem na weselu, ale z założeniem, że po dwóch godzinach stamtąd wychodzę. I tak zrobiłem. Ale też pamiętam, że czułem się tam jak ktoś obcy, z innej planety.
Najlepiej unikać. Albo wziąć telefon i zadzwonić do mamy, taty, wujka czy kuzyna, powiedzieć, jaka jest sytuacja i poprosić, czy alkoholu może nie być. Nie mamy gwarancji, że nas wysłuchają, ale tyle możemy zrobić.
Pana rozmówcy też tak mieli?
Nigdy nie poświęcałem za dużo czasu tym świątecznym tematom, ale zawsze od słowa do słowa to często się zgadzałem z rozmówcami, czy byli uzależnionymi, czy dziećmi alkoholików, czy współuzależnionymi, że to trudny czas. Trudniejszy niż na przykład sylwester. Dla mnie końcówka roku jest okresem, który po prostu trzeba przetrwać.
Co możemy zrobić, jeśli obok nas jest osoba, która ma problem z alkoholem?
Mówić szczerze to, co się widzi i co się czuje. Nie tworzyć wokół niego kokonu, żeby on czuł, że wszystko jest OK. Trzeba zabierać mu komfort, nie robiąc mu specjalnie krzywdy, ale po prostu będąc szczerym. Nie pomagać. Nie gotować zupek na kaca. Nie dzwonić do szefa, jeśli zawali pracę. Nie prać zarzyganych ubrań.
Ludzie, którzy żyją z osobami pijącymi, powinni przede wszystkim zadbać o siebie, a jeżeli mówimy o rodzinach, niepijący rodzic ma obowiązek dbać o siebie i dbać o dzieci. A alkoholik niech sobie radzi.
Jasne, robimy to z dobrego serca i ludzkiego odruchu. Ale to nie pozwala poczuć alkoholikowi konsekwencji własnego picia.
Tytuł pana książki to "Polska na odwyku". Z jednej strony statystyka pokazuje, że pijemy dużo. Ale z drugiej pojawiają się kolejne filmy, książki czy podcasty na temat uzależnień. Faktycznie idziemy na odwyk?
Świadomość się zmienia. Myślę szczególnie o młodszej grupie, około 20-latkach, zetkach. Alkohol przestał być modą, przeciwnie, zaczyna się świadome rezygnowanie z picia. Tu upatruję pozytywu na przyszłość. Ciężko oczekiwać, że nasze pokolenia czy starsze jakoś radykalnie się zmienią. Nawet świetna kampania i twarde dane o tym, czym jest alkohol i jakie szkody może wyrządzić, pewnie niewiele zmienią – oni już się w tym wychowali.
Pamiętam też, jak pierwszy raz poszedłem na terapię. To było 15 lat temu, miałem 31 lat. Rotacja w grupach uzależnień, do których chodzi się podczas około półtora roku trwania terapii, jest spora. Zmienia się te grupy osób, może się przewinąć nawet setka ludzi. I na nich wszystkich były może ze dwie młodsze ode mnie osoby. Pamiętam studenta, który miał z 22-23 lata – szybko odpłynął i wrócił do nałogu.
Wtedy chodziłem też na mityngi. Byłem najmłodszym facetem, a sporo różnych warszawskich grup AA odwiedziłem. Wszędzie czułem się jak taki najmłodszy, który nie ma nic do powiedzenia – bo dookoła mnie sami panowie po czterdziestce, pięćdziesiątce i wzwyż. Ten trend się zmienia, coraz młodsi ludzie zaczynają chodzić na terapię. Jest też znacznie więcej kobiet.
Rozmawiała Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski