Blisko ludziNiejedna macicę straciła, obrywają się od podnoszenia ciężarów. Górniczka: ja kocham kopalnię!

Niejedna macicę straciła, obrywają się od podnoszenia ciężarów. Górniczka: ja kocham kopalnię!

Niejedna macicę straciła, obrywają się od podnoszenia ciężarów. Górniczka: ja kocham kopalnię!
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta
Magdalena Drozdek
04.12.2016 10:02, aktualizacja: 04.12.2016 18:20

Nie znajdzie się ich na przodku, rzadko schodzą pod ziemię, ale nie ma kopalni bez kobiet. Dwa różne pokolenia. Grażyna w kopalni spędziła 40 lat. Pracowała w lampowni, teraz w centrali telefonicznej. Katarzyna pracuje w górnictwie od niedawna. Jest inżynierem. Innej pracy sobie nie wyobrażają.

Czy kopalnia to odpowiednie miejsce dla płci pięknej? - Oczywiście. Sól konserwuje i leczy. Dzięki temu wszystkie jesteśmy piękne i się nie starzejemy – odpowiada ze śmiechem Grażyna Bochenek, która w kopalni soli w Wieliczce pracuje od 1982 roku. We wrześniu tego roku obchodziła 40-lecie pracy zawodowej.

- Był 12 stycznia, gdy przyjmowali mnie do pracy. To był dzień moich urodzin. Miałam 22 lata i ówczesny szef kopalni dał mi większą stawkę, niż mi się należało. Strasznie się stresowałam. Młoda i niedoświadczona byłam. Kobiety mnie fajnie przyjęły do pracy. Panie, które miały już ponad 40 lat, wszystkie praktycznie poznały mężów w kopalni. Pracowało nas tam 5. To była jedna wielka rodzina, ale mi się lepiej pracowało z mężczyznami. Bo wie pani, my kobiety jesteśmy troszku zazdrosne o siebie. Szpilę trzeba wsadzić. A panowie? Oni są bardzo mili, uprzejmi, grzeczni, komplementy serwują. Dzisiaj mam 56 lat i dalej słyszę komplementy od nich. Może nieprawdziwe, ale są – wspomina.

Grażyna pracowała 28 lat na lampowni, później przeszła na centralę telefoniczną. Pochodzi z górniczej rodziny. Mama pracowała w muzeum kopalni, tata schodził pod ziemię. Był wydawcą materiałów wybuchowych. Praktycznie wychowała się na terenie kopalni. Tata przywoził ją tu z siostrą, gdy były małe.

- Zachęcił mnie do tej pracy. Mówił, że będę miała zajęcie na miejscu. Miałam wtedy małego synka, do pracy dojeżdżałam do Krakowa. A tak w nocy przy synku mógł być mój mąż, w dzień opiekowałam się nim ja. W ten sposób wychowałam sobie dziecko. Jestem wdzięczna tacie, że mnie namówił, bo to rewelacyjna praca. Pokochałam to miejsce, kocham kopalnię do dziś całym sercem - mówi.

Na czym polegała praca w lampowni? Dawniej codziennie przychodzili tam górnicy po lampy, które napełniało się kwasami. One oświetlały im drogę na dole. Były też lampy benzynowe, do nich trzeba było wlać benzynę, oczyścić knoty, pozabezpieczać. Tymi badali zawartość tlenu w powietrzu. Tu górnicy pobierali też metanomierze. Najważniejsze było też zapisywanie dniówek górnikom. Panie z lampowni wiedziały gdzie i na jakim przodku pracują górnicy i przekazywały te informacje dyspozytorni.

- Niebezpiecznie tu nie było, ale pod ziemią, zwłaszcza w czasach, gdy wydobywano sól, o pełni bezpieczeństwa mówić nie można było. My wiedziałyśmy, gdzie górnicy są. Dyspozytora informowałyśmy, kto zjechał i kto wyjechał z kopalni – opowiada.

- Pod ziemią to nie każdy może pracować, wie pani? Trzeba mieć charakter. Jak ktoś jest delikatny, to nie da rady. Dziś wielicka kopalnia jest miejscem bezpiecznym, dzięki temu, że górnicy cały czas o to dbają: prowadzą działania kontrolne, pomiarowe i prace zabezpieczające. My teraz mamy doskonałe warunki pracy. Doceniam to, zwłaszcza jak sobie przypomnę, jak było ponad 30 lat temu, gdy chodziłyśmy w kufajkach i nie mogłyśmy się w nich nawet poruszać... W oknach wiatr hulał – wspomina.

Dzieci Grażyny zawsze powtarzały, że będą pracowały w kopalniach. - Tak się złożyło, że kiedy kończyły szkołę, nie udało się im to, było to w czasach, gdy usuwano skutki wypływu wody w poprzeczni Mina.Trudno, żeby czekały. Poszły swoją drogą - wspomina.

Szykuje więc do tej pracy wnuczkę. Dziewczynka ma 7 lat i zamiast o księżniczkach, czyta o soli. Grażyna opowiada o pracy w kopalni także turystom. 10 lat temu dostała możliwość zrobienia kursu na przewodnika. Turyści dziwią się, że kobieta może pracować w takim miejscu. 10 minut później są nią zachwyceni, bo nikt tak jak ona nie opowiada o pracy w Wieliczce.

- Opowiadam o koniach, o kotach, które żyły w kopalni. Turyści to uwielbiają. Opowiadam też o Baśce. Była wywożona o 1.00 w nocy w 2002 roku właśnie na mojej zmianie. Baśka to był taki koń, który jako ostatni wyjechał z kopalni w asyście weterynarzy. Chciałabym, żebyśmy my mieli taką służbę zdrowia, jaką miał ten koń. Opowiadam o wycieku wody w 1992 roku, ile trzeba było wysiłku włożyć, by uratować tę kopalnię. To kilkanaście lat ciężkiej górniczej pracy. Opowiadam też o kobietach, np. o jednej z pracownic naszej lampowni, która została wdową. Miała 2-letnią córeczkę. Jej teściowa też pracowała w kopalni, więc dzieckiem nie miał kto się zaopiekować. Nie było przedszkoli. Zabierały małą do pracy. Spała na kanapie w centrali telefonicznej. Było inaczej jak teraz – mówi.

Dzisiaj Grażyna nie potrafi sobie wyobrazić życia bez kopalni. Prosi Boga o zdrowie, żeby móc dalej oprowadzać ludzi po kopalni. Bo to, że może tu pracować, uważa za zaszczyt.

Polskie górniczki

To właśnie dzięki takiej lampowni, jak ta, w której pracowała Grażyna, pracownicy kopalni Rudna wiedzieli, gdzie byli górnicy. Wypadek w polkowickiej kopalni, który miał miejsce 29 listopada tego roku, pochłonął 8 ofiar śmiertelnych. To największa katastrofa górnicza w tym roku. Ta tragedia przypomina, że codzienna praca górników to nieustanne niebezpieczeństwo. A tej pracy podejmują się także kobiety.

- Niejedna macicę straciła, obrywają się od podnoszenia ciężarów. Innej spod kasku wypadł warkocz, który zaplątał się w taśmę. Oskalpowało ją po prostu, wyrwało włosy razem ze skórą. Wypadki zdarzają się często – opowiadają w mediach pracownice polskich kopalni. Mogą zjeżdżać pod ziemię, ale nie pracują na przodku czy w ścianie wydobywczej na co dzień.

Karolina Baca-Pogorzelska od 2007 r. zajmuje się tematyką górnictwa węglowego. Zaczynała pisać o nim w Rzeczpospolitej, teraz prowadzi bloga gornictwo2-0.pl. O górnictwie napisała książki „Babska szychta” i "Drugie życie kopalń", opisywała historie zamkniętych kopalń i tego, co potem się z nimi działo. Jak przyznaje, niewiele osób wie, jak wiele pań pracuje w kopalniach.

Dla przykładu w Katowickim Holdingu Węglowym na 13,160 pracowników dokładnie 1,262 to górniczki, dowiadujemy się od Wojciecha Jarosa, rzecznika prasowego KHW. Wśród nich jest Katarzyna Wróblewska. Cztery lata pracowała jako inspektor urządzeń dźwignicowych w kopalni „Wujek”. Teraz pracuje w biurze zarządu, gdzie opiniuje wnioski na remonty i modernizację maszyn i urządzeń.

Obraz
© Youtube.com

Dla górnictwa rzuciła pracę w sklepie. Nikt w rodzinie nie pracował w kopalni. Ona sama pierwszy raz zobaczyła kopalnię na wycieczce szkolnej 10 lat temu. Koleżanki narzekały, że bolą je nogi, a Katarzyna z pochłaniaczem na ramieniu była zachwycona pracą górników. Po latach skończyła dwa fakultety na Politechnice Śląskiej w Gliwicach, w końcu też udało się jej zatrudnić w kopalni. Została inspektorem. Ciągnęło ją do pracy pod ziemią, do wielkich i ciężkich maszyn.

Najtrudniej przyjął to ojciec.

- Na początku pracowałam na sortowni. Na powierzchni. To w sumie jakoś przeszło bez echa. Ale później jak wypaliłam, że chcę iść na dół, to tata powtarzał: „po co ty się tam pchasz?”. Bywam uparta i jak sobie coś postanowię, to rzadko zmieniam plany. Czasem jedynie je weryfikuję trochę pod rzeczywistość – opowiada Katarzyna.

W „Wujku” kobiety pracują przeważnie w administracji. Kilka na przeróbce. Na dole ich brakuje, więc kiedy Katarzyna, delikatna blondynka o długich włosach schodziła pod ziemię, mężczyźni byli zdziwieni. Nigdy jednak nikt nie powiedział jej, że nie pasuje do tego miejsca. Przynajmniej nie wprost. – Co tam sobie myśleli, to już ich sprawa – mówi.

W 2003 roku Katarzyna została jedną z twarzy kampanii „Jestem górnikiem. Rozumiem Śląsk”. Akcja promowała „etos górnika, bo w dzisiejszym świecie i polskim społeczeństwie zanikają prawdziwe wartości pracy, a w zamian rodzi się ślepa pogoń za kasą i karierą kosztem wszystkich wokół”, przekonywali jej twórcy. A kopalnia to miejsce dla każdego.

Choć dzisiaj Katarzyna pracuje w biurze, to wykorzystuje każdą okazję, by zejść pod ziemię. Wie, że wszystko co zrobi, będzie oceniane nie tylko przez pryzmat jej wiedzy, ale też tego, że jest dziewuchą, jak sama przyznaje. - Spełniam się, nie zamieniłabym tej pracy na inną, ale wiem, że nie jest to szczyt moich możliwości i trzeba czekać i łapać okazję, gdy życie ją przynosi. Mam oczy szeroko otwarte. Nie boję się nowych wyzwań, więc jeszcze dużo przede mną – dodaje.

- Płeć nie determinuje w żaden sposób, czy sprawdzimy się w takim czy innym zawodzie. Nie chcę zostać źle zrozumiana. Na wielu stanowiskach, choćby na dole, kobiet po prostu nie widzę. A to dlatego, że czasem hart ducha nie wystarcza. Potrzeba dużo siły. Na dole nie ma taryfy ulgowej, więc jak ktoś uważa, że sobie poradzi, to poradzić sobie musi – opowiada.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (40)
Zobacz także