Nierówne połowy: maratończyk i sprinterka

Nierówne połowy: maratończyk i sprinterka

Nierówne połowy: maratończyk i sprinterka
07.07.2009 16:39, aktualizacja: 28.05.2010 18:21

Czy podejście do kwestii sprzątania jest ważne, gdy wiążemy się w pary? Okazuje się, że tak!

Dobraliśmy się z Większą Połową pod względem sprzątania dość nietypowo. Nie jesteśmy pedantami, co to to nie. Obydwoje mamy duży problem z utrzymaniem porządku na co dzień, a za gruntowne sprzątanie zabieramy się zawsze, kiedy już nie możemy patrzeć na własne mieszkanie. Ale kiedy ja szybko, zwinnie i rach ciach zamieniam nasz mały burdel w lśniący apartament, mąż zawija te swoje papierki niczym świstak. Czyli, jednym słowem, zaczyna zawsze od końca i najmniej ważnych rzeczy.

Oto przykład. Jest sobota. Po tygodniu pracy w sypialni kłębią się brudne ciuchy, w kuchni pełno niezmytych naczyń, na stole w salonie stos papierów, a podłoga usłana piaskiem z butów. Większa Połowa budzi się, otwiera oczy i… już jest wściekły. Nic nie mówi, bo wie dobrze, że połowa (jak nie więcej) bałaganu jest jego. Wściekły na siebie, wściekły na mnie, wściekły na nasze dziecko, zaczyna (według niego) wielkie porządki. Ja czuję się równie źle, bo jakoś czuję, że choć nic nie mówi, zwala w sobie winę na mnie. Myślę sobie – faktycznie, moja wina, mogłam znaleźć czas między dzieckiem, pracą a spotkaniami towarzyskimi i zamieść chociaż „koty” z podłogi.

Wstaję więc za nim i zaczynam sprzątać, nie wchodząc mu w drogę. Raz dwa naczynia, trzy cztery łazienka, pięć sześć salon. Potem odkurzanie, mycie podłóg, kurz z mebli. Przez ten cały czas Większa Połowa coś tam robi, coś tam sobie sprząta. Kto wie co, tak naprawdę, bo ja krzątam się po całym mieszkaniu, a on nie wychodzi z sypialni? „Może okna myje kochany mąż? Może zebrał się w sobie i wreszcie poskłada rzeczy w szafach i zmieni pościel? Taka niespodzianka!” – cieszę się już w duchu. Zaglądam cichutko do sypialni. I co widzę?

Siedzi ten mój małżonek, wielki wróg bałaganu oraz wszelkich nieczystości i układa swoje płyty kompaktowe. A dokładnie przesłuchuje je, wkładając do pudełek i układając na półce. No do cholery!

„Co robisz?” pytam i mocno się pilnuję, żeby w moim głosie nie było słychać głębokiej irytacji oraz rozczarowania. „Sprzątam” – odpowiada zadowolony mąż. „Wiesz, że znalazłem płytę Beatlesów, którą szukałem od miesięcy?”. „No co ty mówisz? Wspaniale, kochanie.” Nie wiem jak to się dzieje, że on nie widzi, co tu się właśnie wydarzyło. Że ja tu haruję, żyły sobie wypruwam, inhaluję się chemikaliami, aby dom z bakterii wyplenić, a on tu sobie muzyczki słucha siedząc na zydelku?!

„Nie sądzisz jednak” – zaczynam nieśmiało atak – „że trzeba by jakoś tak szerzej ogarnąć mieszkanie z brudu? Wiesz, ja też mogę sobie moje komiksy uporządkować na półeczce albo kosmetyki w szufladzie poukładać. Ale są chyba pilniejsze sprawy…” „Co to jest za kawałek! Słyszysz, jak tu trąbka chodzi? Uwielbiam go. Co mówiłaś?” – udaje, że budzi się letargu. „Wiesz co, może się zamienimy teraz, ty posprzątasz u dziecka, a ja te płyty poukładam na miejsce, co?” Spojrzał na mnie jakoś dziwnie i rzekł: „To taka męcząca robota. Idź lepiej odpocznij, klocki u dziecka posprzątaj, a ja tu dokończę. Wiesz, wymyśliłem sobie, że ułożę je alfabetycznie, a zarazem pod względem rodzaju muzyki. To nie takie proste".

No tak. On będzie tu alfabetycznie układał jeszcze z godzinę, a ja dokończę wszystko inne, co czeka na dokończenie. Takiego wała. Wlazłam do wanny i zapaliłam wszystkie aromatyczne świeczki. Uratuje mnie tylko medytacja. Moja dzisiejsza mantra: „Na szczęście ma inne zalety, na szczęście ma inne zalety, na szczęście ma inne…”.

W opinii Lepszej Połowy płyty kompaktowe nie należą do przedmiotów, które mają tak zwane „swoje miejsce”. Te, które należą do niej, walają się po całym domu, począwszy od podłogi pod biurkiem, skończywszy na miejscach, o których nie ma pojęcia nawet nasza córka (a zna niejeden kąt). Lepsza Połowa nie martwi się, gdy płyty giną. Nawet te z archiwalnymi zdjęciami, których nigdzie indziej nie ma, których nikt prócz nas nie posiada. Nie mówiąc już o tym, że porządkowanie plików w komputerze w ogóle nie jest przez nią traktowane jako sprzątanie.

Jeśli zaś po pokoju porozrzucane są ciuchy – Lepsza Połowa będzie usatysfakcjonowana, jeśli po prostu znikną. Nie ważne jak i gdzie. A przecież nie można przemieszczania bałaganu nazwać sprzątaniem. Nie wystarczy po prostu wrzucić ich byle jak do szafy, zwłaszcza gdy w szafie już jest bałagan. Lepsza Połowa załamuje ręce, kiedy widzi jak rozpoczynam sprzątanie ciuchów od zrobienia tak zwanego „pilota” w szafie. Najpierw wszystko out na podłogę, a dopiero potem, skrupulatnie na półeczkę. Spodnie do spodni, bluzki do bluzek.

Pozory sprzątania, to nie sprzątanie. Ułuda porządku to nadal bałagan. Nie wspominając, że porządek w życiu należy rozpocząć od porządku w głowie. A Lepsza Połowa wścieka się jak wilk, gdy zaczynam sprzątanie od medytacji.