O różnicach w mózgach
Mózg kobiety i mózg mężczyzny, to jak dwa kluby piłkarskie z tego samego miasta. a sama przestrzeń, to samo bieganie za piłką, a porozumienia zero.
05.11.2009 | aktual.: 22.06.2010 10:07
To musi być kwestia mózgu. Już niby Szekspir dobrze o tym wiedział pisząc swoje komedie, a współcześni „mózgobadacze” nie pozostawiają wątpliwości. Mózg kobiety i mózg mężczyzny, to jak dwa kluby piłkarskie z tego samego miasta. Ta sama przestrzeń, to samo bieganie za piłką, a porozumienia zero. I nie tylko kibice wiedzą, że sprawa jest beznadziejna i absolutnie stała w swej niezmienności.
Każdy przecież zna historie, w których ona rozumiejąc jakąś potrzebę, artykułuje ją. A on to świetnie rozumie. Tyle tylko, że suma jej i jego zrozumienia w większości przypadków prowadzi do nieporozumień. Co mnie spotkało nie dalej niż wczoraj.
A zaczęło się wszystko od nieco straceńczego pomysłu udobruchania NBP (Najdroższej Byłej Przyjaciółki). Po dość chłodnym okresie, którego chłód dobrze oddaje panująca za oknem temperatura, postanowiłem wykonać gest pojednawczy.
– Wybierasz się na koncert? – zagaiłem na Skypie. Jeśli myśl o spędzeniu ze mną kilku godzin nie odrzuca Cię, to zapraszam – dodałem z niepewnym uśmiecham, czego emotikony skypowe oddać nie mogły. W trzeciej minucie konwersacji, ustaliliśmy, że dla kilku godzin z Marcusem Millerem i Waynem Shorterem jest skłonna złamać swoje niezłomne zasady i pokazać się ze mną publicznie.
Minuta piąta przyniosła jednak nieoczekiwaną voltę. – Nie wiem, czy mogę. Zastanowię się jeszcze nad tym – rzekła NBP. – Jeśli stawiasz, to ok. Ale czy powinnam? Nauczony doświadczeniem nie naciskałem, zdając sobie sprawę, że trudne decyzje wymagają czasu. Zakończyliśmy rozmowę i wróciliśmy do pracy. Zrozumiałem, że jak się zdecyduje, to da znać do wieczora. Ona zrozumiała coś innego.
O 16.15 następnego dnia dostaję sms-a, w którym pyta, czy mam bilety i czy po nią podjadę. Impreza zaczyna się o 19.00. Przekonany, że nie jest zainteresowana, nie kupowałem biletów. Nie lubię sam chodzić na koncerty. Piszę, że trochę późno się decyduje. Ona, że przecież ktoś tu kogoś zapraszał i że rozumie, że to taki żart był. Przecież mówiła, że tak.
Po pięciu minutach sytuacja staje się „debilna” i jesteśmy bardziej skłóceni, niż dwa dni wcześniej. Na szczęście tego typu sytuację mamy przećwiczoną, jak David Beckham wykonywanie rzutów wolnych. Bierzemy kilka głębokich oddechów i próbujemy jeszcze raz się zrozumieć. W rezultacie kupuję bilety i dogadujemy szczegóły logistyczne, układając precyzyjną agendę spotkania, żeby nie było miejsca na jakiekolwiek samodzielne interpretacje. Bez dalszych nieporozumień docieramy na miejsce, gdzie okazuje się, że chociaż w kwestii odbioru muzyki różnice między naszymi mózgami są nieznaczne.