Plaga w gabinetach ginekologów. Dominują młode kobiety
26.05.2023 06:00, aktual.: 26.05.2023 07:25
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Od lekarzy słyszałam, że widok pacjentki wchodzącej na izbę przyjęć i trzymającej w ręku ostentacyjnie wizytówkę kancelarii prawnej, to dziś norma - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Iza Komendołowicz, autorka książki "Ginekolodzy. Kolejne tajemnice i jeszcze większy strach. Tom 2".
Katarzyna Pawlicka, Wirtualna Polska: Niełatwo było pani znaleźć ginekologów, którzy wypowiedzą się pod nazwiskiem.
Iza Komendołowicz: Otwartym tekstem mówiłam, że chciałabym porozmawiać o pracy lekarza ginekologa w dzisiejszej rzeczywistości i poruszyć wątki, które budzą emocje. Nie byłam zdziwiona, że wywoływało to u niektórych lekarzy niepokój. Pojawiała się też myśl, że taka rozmowa może być źle odebrana przez środowisko, ich szefów czy nawet rodzinę.
Czy tych odmów było więcej niż pięć lat temu, podczas pracy nad pierwszą książką?
Tak, bo polaryzacja w środowisku lekarzy jest dziś zdecydowanie mocniejsza niż wówczas.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Stosunek do ginekologów zmienił się na przestrzeni kilku ostatnich lat?
Bardzo. Dlatego teraz wielu lekarzy po prostu nie chce pracować w szpitalu. Gdy mają wyrobione nazwisko, pracują w prywatnych gabinetach i często wyłącznie do tego się ograniczają. Ci, którzy zostają na oddziałach, mierzą się nie tylko z trudnymi przypadkami, pracą obciążającą psychicznie i fizycznie, ale także bardzo dużą liczbą procesów wytaczanych przez pacjentki. Bo znakomita większość procesów o błędy medyczne dotyczy właśnie ginekologów-położników.
Od lekarzy słyszałam, że widok pacjentki wchodzącej na izbę przyjęć i trzymającej w ręku ostentacyjnie wizytówkę kancelarii prawnej, to dziś norma. Pacjentki nagminnie nagrywają także wizyty, by "w razie czego" mieć dowody. To świadczy o braku zaufania, o którym sami lekarze mówią wprost. Nadwyrężyły je historie, o których głośno było w ostatnich latach, jak np. śmierć Izabeli z Pszczyny. Chociaż minęło już trochę czasu, pozostało takie poczucie, że "lekarz nie pomoże", a przynajmniej nie każdy.
Czego Polki boją się najbardziej?
Najsilniejszy jest chyba lęk, że w razie komplikacji trafią na lekarza, który sobie nie poradzi, zbagatelizuje lub źle oceni powagę sytuacji. Wiele razy słyszałam historie kobiet, które - gdy okazywało się, że ciąża nie rozwija się książkowo - od swoich lekarzy prowadzących słyszały: "ja pani nie pomogę, proszę poszukać kogoś innego". I nie był to przejaw troski, próba znalezienia lepszego specjalisty, tylko raczej dość obcesowe umycie rąk od "problemów".
Właściwie każda historia terminacji chorej ciąży, którą przytaczają ginekolodzy jest dramatyczna: proszenie o odpowiednie zaświadczenie, szukanie szpitala, który zgodzi się wykonać taki zabieg.
W tym momencie jest to bardzo trudna droga - konieczne procedury, np. zdobycie zaświadczenia o bezpośrednim zagrożeniu życia, zajmują często dużo czasu. Statystycznie ciąż embriopatologicznych nie ma na szczęście zbyt wiele, dlatego ich terminacje to rzadkość.
Rozmawiałam z ginekolożką, która codziennie przyjmuje kilkanaście pacjentek w swoim prywatnym gabinecie i powiedziała, że takie trudne przypadki rozpoznaje jeden lub dwa rocznie. Natomiast dla kobiety, która jest takim "przypadkiem", to całe jej życie.
Jakaś historia szczególnie utkwiła pani w pamięci?
Widziałam, z czym zmaga się moja znajoma, która długo starała się o ciążę. Po kilku próbach in vitro wreszcie się udało. Niestety po badaniach prenatalnych okazało się, że dziecko ma mnóstwo wad, nie wiadomo, czy w ogóle przeżyje do porodu, a jeśli nawet, to na pewno umrze w trakcie narodzin.
Od swojego ginekologa usłyszała: "proszę poszukać sobie innego specjalisty". Była przerażona, do tego ta historia wydarzyła się w czasie największych ograniczeń związanych z pandemią. Dziecko obumarło samoistnie. Na szczęście udało się jej po raz drugi zajść w ciążę i dziś jest mamą zdrowej, rocznej córeczki. Ale te doświadczenia były dla niej traumatyczne.
Mnie poruszyło, jak kobiety żegnają się ze swoimi dziećmi, które odchodzą w trakcie ciąży czy w czasie porodu - pierwszy raz usłyszałam np. o symbolicznym paleniu karty ciąży.
Narodziny dziecka, które umiera w trakcie porodu lub zaraz po nim są ogromnym przeżyciem dla matki, ale też ojca i całej rodziny. Są też wyzwaniem dla szpitala: lekarzy i personelu medycznego, którzy muszą stworzyć odpowiednie, godne warunki, żeby matka mogła pożegnać się z dzieckiem. W dużych szpitalach z pełną diagnostyką prenatalną, do których trafiają najtrudniejsze przypadki, wszyscy są przygotowani - konsultują z rodzicami, jak takie pożegnanie ma wyglądać, bo to kwestia bardzo osobista.
Placówki, w których nadal odbywają się legalne aborcje, muszą mierzyć się z działaniami organizacji pro-life, które organizują pikiety przed szpitalami.
Dane dotyczące liczby legalnych terminacji ciąży w konkretnych szpitalach są informacją publiczną. Protesty miały miejsce jeszcze przed zmianą prawa, dziś jest ich zdecydowanie mniej, bo w niewielu szpitalach terminacje w ogóle się odbywają.
Ginekologów pytała pani o głośny przypadek Izabeli z Pszczyny. Byli tacy, którzy bronili zajmujących się nią lekarzy?
Ani nie bronili, ani nie oskarżali. Jeszcze nie zapadł wyrok w tej sprawie. Chociaż wiele wskazuje na to, że działania ratujące życie Izabeli przyszły zdecydowanie za późno. Natomiast wszyscy moi rozmówcy podkreślali, że medycznie ten przypadek był wyjątkowy i naprawdę rzadki - sepsa rozwijała się nieprawdopodobnie szybko. Przeważnie nigdy do tej pory nie spotkali się z tak galopującym rozwojem tej choroby.
Zaskoczyły mnie także wątki dotyczące klauzuli sumienia. "Jest po rozwodzie, obecną żonę zdradza z kochanką, ale podpisał" – mówi dr Maciej Socha o jednym ze swoich kolegów lekarzy. Zdaniem części pani rozmówców nie wszyscy lekarze podpisują klauzulę wyłącznie z przyczyn światopoglądowych.
Przede wszystkim warto podkreślić, że klauzula sumienia nie jest czymś wyjątkowym, funkcjonuje w większości krajów europejskich, a także w Stanach Zjednoczonych i każdy lekarz ma prawo ją podpisać. Natomiast jeśli chodzi o pobudki... Część osób podpisuje, bo ma takie poglądy i przekonania, a część pewnie z wygody.
Ogromne emocje wzbudził także rejestr ciąż.
Sam termin brzmi groźnie, natomiast wszyscy lekarze zgodnie uspokajają, tłumacząc, że dane o pacjentach zbiera się przecież w systemie od dawna - nie przeciwko komuś, tylko żeby ułatwić leczenie. To dość oczywiste, że informacje o ciężarnej kobiecie - jej zwolnieniach lekarskich, receptach czy badaniach również tam trafiają.
Co w takim razie jest zjawiskiem nowym w gabinetach ginekologicznych?
Lekarze dość zgodnie mówią, że zauważają, że coraz więcej młodych kobiet podczas wizyt mówi wprost, że nie chce mieć dzieci. Wcześniej takie deklaracje zdarzały się bardzo rzadko. Ale wszyscy wiemy, że wskaźnik dzietności w Polsce dramatycznie spadł. Przyczyn jest mnóstwo, nie ma sensu teraz ich wymieniać.
Kolejną kwestią są problemy z określeniem tożsamości płciowej - ginekolodzy spotykają się z nimi dużo częściej niż kiedyś. Mówią także o silnej polaryzacji - jest grupa dziewczyn, które mają świetne, partnerskie relacje ze swoimi matkami. Otwarcie rozmawiają nie tylko o zdrowiu intymnym, ale także życiu seksualnym. Ich wiedza jest naprawdę duża. Z drugiej strony mamy grupę kompletnie niewyedukowaną lub wyedukowaną wyrywkowo - na poziomie internetowych forów i filmów porno.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!