"Powinieneś pracować w zoo". Szef nie do ruszenia, pracownik do skruszenia
10.11.2021 14:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Kiedy byłem w pracy i on miał dyżur, to potrafiłem kilka razy w ciągu dnia być w toalecie. Biegunka, bóle brzucha" - stwierdził w wywiadzie Marek Sekielski, producent telewizyjny, opisując pracę z Kamilem Durczokiem w redakcji "Faktów". O ile wspomniany gwiazdor, poprzez nagłośnienie zarzutów współpracowników, został wyrzucony z telewizyjnej redakcji, o tyle wielu szefów z mniej znanymi nazwiskami działa i ma się dobrze, bezkarnie stosując "niekonwencjonalne" metody pracy.
Adrian z Warszawy przez 8 lat pracował w jednym z wiodących na rynku domów produkcyjnych. Jako 20-parolatek, świeżo po studiach, dostał szansę na szybki rozwój kariery, dzięki temu, że jego zapał i ambicja zostały zauważone przez szefa działu.
- Byłem wtedy świeżakiem w firmie, zajmowałem się papierkową robotą dla mało wymagających klientów. Wtedy zjawił się on i podczas pogawędki w firmowym bufecie, wyciągnął mnie do zespołu przy dużym projekcie reklamowym. Taka szansa zdarza się bardzo rzadko, więc postanowiłem udowodnić, że jestem jej godzien - mężczyzna rzucił się w wir pracy, nie upominając się o pieniądze za nadgodziny.
Szef, którego darzył wdzięcznością i podziwem, okazał się trudnym w obyciu człowiekiem, a jego wymagania rosły w miarę stażu pracy. Rosła również presja, jaką wywierał na wybranych na kozły ofiarne pracownikach. Metodą codziennej pracy okazały się krzyk, poniżanie, przypisywanie sobie sukcesów innych, publiczne wytykanie błędów, skłócanie ludzi czy lincze za słabe wyniki. Pracownik nieraz usłyszał uwagi typu, że "powinien pracować w zoo". Zdarzyło się nawet rzucenie kubkiem kawy w rozmówcę czy "żartobliwe" kopnięcie podwładnego w kostkę. Najtrudniejsze było jednak to, że nie można było jednoznacznie określić jako tyrana.
Wszyscy wiedzą, ale
- To nie jest tak, że był tylko zły i przemocowy. Jego strategia była taka, że czasem jechał kogoś po całości, żeby na drugi dzień go docenić i pogłaskać po głowie. On miał taki psychopatyczny magnetyzm. Otaczał się ludźmi raczej z problemami i niezdrową psychiką. Niektórzy pracownicy mieli wręcz tolerancję na agresywne zachowania wobec siebie. To ci zdrowsi szybko odchodzili. Pamiętam sytuację, kiedy świeżo rekrutowany pracownik siedział na spotkaniu i usłyszał, jak on się do nas odzywał. Przerwał spotkanie, wstał, wyszedł i tyle go widzieli.
Adrianowi jak wielu ofiarom nie przyszło do głowy, że ma do czynienia z mobbingiem. Jednak coraz dotkliwiej zaczął odczuwać skutki stresu, które kończyły się bezsennością, napadami niepokoju, sięganiem po kieliszek i wewnętrzną niechęcią do pracy.
- Nauczyłem się jak pies grać na jego zasadach. Rozpoznawałem jego nastrój po jednej minie czy po sposobie chodzenia. Nawet kiedy było dobrze, miałem już prawie pewność, że za chwilę znowu będzie zmiana o 180 stopni. To przychodziło falami, a ofiara była rotacyjna. Wszyscy, łącznie z zarządem firmy, wiedzieli, co się dzieje, bo dochodziły do nich sygnały, na przykład na rozmowach HR podczas odejść pracowników, ale wszystkie zarzuty były zamiatane pod dywan. Miał wolną rękę na metody pracy z prostego powodu: był niezwykle skuteczny, a firma była zadowolona z wyników - kwituje.
Anna Kosmala, była specjalistka ds. marketingu, również padła ofiarą bezwzględnego korposzefa. Jak przyznaje, na pracy w firmie zależało jej ze względu na sytuację rodzinną, której była jedynym żywicielem.
- Zaczęło się niewinnie. Najpierw małe uwagi rzucone w powietrze w małych gronie, a potem już na krzyk z inwektywami na cały open space, żeby wszyscy słyszeli. Na bieżąco niszczył poczucie kompetencji i znęcał się, dopóki człowiekowi starczało sił, by to znosić. Mieliśmy wrażenie, że jako pracownicy jesteśmy do niczego - wspomina Ania, dodając, że po pewnym czasie, nie wytrzymując ciśnienia, zaczęła szukać nowej pracy. Wtedy jednak następował zwrot akcji.
- Kiedy mój kat wyczuwał, że chcę odejść, zmieniał się nie do poznania. Doceniał, chwalił, częstował mnie wizją awansu i stosował swój osobisty urok, by dać nadzieję na zmianę, która oczywiście była pozorna i nigdy nie następowała. Chwilę było lepiej, po czym wracał do starych metod. W mojej opinii robił to umyślnie, z zimną kalkulacją. Uwielbiał korporacyjne gierki i testowanie naszej wytrzymałości nerwowej. Łamanie ludzi traktował jak sport. Nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam z odejściem. Codziennie przychodziłam do pracy struta - podsumowuje.
Skuteczny, zły lider
Podobnych historii jest dużo więcej. Problemem jest jednak to, że w wielkich firmach istnieje nieme przyzwolenie na tego typu praktyki, przez co ofiary trafiają na mur nie do przebicia i wolą nie reagować, tkwiąc w toksycznej relacji przez lata. Magdalena Pach, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny z Centrum Terapii DIALOG, powołując się na światowe badania, przyznaje, że istnieją dowody potwierdzające hipotezę, że im wyżej ktoś stoi w hierarchii w organizacji, tym bardziej prawdopodobne, że jest korporacyjnym psychopatą.
- Korporacja to organizacja nastawiona na zysk, więc brak empatii i pominięcie czynnika ludzkiego bardzo dobrze wpływają na wyniki. Potocznie psychopaci kojarzą nam się z przestępcami, zaś w środowisku wielkich firm cechy psychopatyczne nabierają zupełnie innego znaczenia, uznawane są bowiem za domenę skutecznego lidera. Tacy menadżerowie są bardziej niż inni przygotowani do awansowania w hierarchii organizacji. Są lepiej wyposażeni, bo są bezwzględni, nie odczuwają emocji, wyrzutów sumienia czy winy, potrafią na zawołanie kłamać i manipulować. Nie ograniczają ich emocjonalne więzi i zobowiązania wobec współpracowników i podwładnych - objaśnia specjalistka, dodając, że jednocześnie często cechuje ich także szereg pozytywnych cech jak urok osobisty, charyzma i pewność siebie. Taki wachlarz zapewnia im wysokie zdolności manipulacyjne, przez co na ich celowniku znajdą się osoby, które najłatwiej się im poddadzą.
- Psychopata, aby skutecznie działać, musi czuć swoją przewagę. Najbardziej narażone są osoby, które w swoim życiu miały już doświadczenia przemocy, były jej świadkiem lub ofiarą i nie otrzymały pomocy oraz wsparcia od najbliższych osób. Nauczyły się, że w sytuacji przewagi innej osoby są bezradne i muszą się podporządkować - wyjaśnia psychoterapeutka, przestrzegając, że jeśli zbyt długo zostaniemy w takiej sytuacji, możemy popaść w mechanizm wyuczonej bezradności, w którym stracimy wiarę, że na cokolwiek mamy wpływ. Łatwo wtedy wpaść w błędne koło, z którego bardzo trudno wyjść.
Jak sobie poradzić z tyranem w pracy? Jak twierdzi psycholożka, najważniejsze jest uświadomienie sobie, że niezależnie od wysiłku takiej osoby nie da się zmienić.
- Jedyne, co pozostaje, to zmienić swoje zachowanie wobec niej. Czyli być asertywnym, stawiać zdrowe granice, dbać o swój dobrostan, cenić swoją wartość. Jeśli to nie pomoże, odejść z takiej pracy - radzi Magdalena Pach, podkreślając, że w trudnych przypadkach niezbędna może się okazać pomoc specjalisty.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.