"Próby spółkowania powodują gwałtowne krzyki". Jak wyglądały noce poślubne naszych prababek?
Brutalny szympans czy delikatny kochanek? Wielkie misterium miłości czy bolesna chwila poniżenia w łapach samolubnego i brutalnego chama? Nasze prababki instynktownie bały się nocy poślubnej. I miały ku temu bardzo dobre powody.
22.11.2019 18:28
Tradycja nocy poślubnej odchodzi do lamusa. A przynajmniej do takich właśnie wniosków prowadzą organizowane w ostatnich latach sondaże. W Polsce nikt dotąd nie próbował zapytać reprezentatywnej grupy nowożeńców o seks podczas ich pierwszej nocy. W Wielkiej Brytanii robiono to już wielokrotnie.
W 2009 roku ponad 25 proc. respondentów przyznało, że po weselu nie było żadnych amorów. W ankiecie z 2013 roku grupa ta urosła do 52%. I nie był to wynik błędnej metodologii, bo sondażem objęto aż dwa tysiące osób. Wreszcie w 2014 roku przepytano pięć tysięcy panien i panów młodych. 67 proc. przyznało, że w noc poślubną tylko smacznie spali.
"Pełna wrażeń pierwsza noc"
W międzywojennej Polsce podobne liczby byłyby zupełnie nie do pomyślenia. Pasowałyby do żartów, a nie do opisu rzeczywistości. "Pełną wrażeń pierwszą noc" przeżywał niemal każdy nowożeniec i miała ona nieporównywalnie większe znaczenie niż dzisiaj. W rytuale tym wcale nie chodziło o seksualną przyjemność. Specjaliści od stosunków płciowych robili wszystko, by przekonać czytelników swoich prac o wadze czekającego ich sprawdzianu. Od tej jednej nocy mogło zależeć całe ich pożycie małżeńskie.
Oficjalnie: co piąta nie czekała do ślubu. Trwała pierwsza, dzisiaj już zapomniana rewolucja seksualna, o której pisałem szeroko w jednej ze swoich książek: "Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce”. Coraz więcej młodych dziewcząt eksperymentowało z seksem jeszcze przed ślubem. To nie ulega wątpliwości. 20 proc. miało nawet odwagę przyznać się do tego w ankiecie z 1934 roku. Większość narzeczonych wciąż jednak działała w myśl tradycji – stawały przed ołtarzem w mniejszym lub większym stopniu "niewinne".
Seks znały z opowiadań koleżanek lub z książkowych definicji. Mogły na przykład kojarzyć opis zamieszczony w "Hygienie miodowych miesięcy"Maxa Exnera wydanej po polsku w 1936 roku: "Łechtaczka (…), natrafiając na grzbiet żołędzi i trzon prącia, trze o niego tak, że każdy ruch wykonany podczas spółkowania wywiera wpływ na jedną i drugą płeć. Wreszcie, odczuwając wrażenia rozkoszy, prowadzi do owego wysokiego stopnia orgazmu, który powoduje z jednej strony ejakulację, a z drugiej strony przyjęcie nasienia do ujścia zewnętrznego macicy". Z pozoru wszystko się zgadza. Ale teoretyczny wywód tak naprawdę nic nie wyjaśniał. A pytać o dalsze szczegóły po prostu nie wypadało.
Pierwszy raz jak… zabieg chirurgiczny?
William Martin, autor "Racjonalnego życia płciowego" przedstawiał sytuację we wzniosłych tonach: "Pierwsza noc poślubna oznacza tę upragnioną, nieraz długo oczekiwaną chwilę, w której ma nastąpić wtajemniczenie oblubienicy w wielkie misterium miłości".
Nawet on zwracał jednak uwagę, że "nie jest to bynajmniej łatwe zadanie". Tłumaczył, że młode, nieuświadomione płciowo kobiety instynktownie boją się seksu:
"Dziewczyna wie ze słyszenia, że pierwszy akt płciowy powoduje przerwanie jakiejś błony; nie zna wszystkich szczegółów anatomicznych, lecz ten 'pierwszy raz' wydaje jej się jakąś małą operacją, żeby użyć terminu medycznego.Boimy się przecież zastrzyku podskórnego, cóż więc dziwnego, że wzbudza lęk akt fizyczny, który dokonywa się w okolicy ciała tak wrażliwej i tajemniczej?".
Rolą mężczyzny było przezwyciężenie obaw małżonki, uspokojenie jej i stworzenie atmosfery sprzyjającej bliskości. Ponownie – teoria wygląda doskonale. Każda publikacja dotykająca kwestii nocy poślubnej sugeruje jednak, że statystyczny żonkoś nie potrafił stanąć na wysokości zadania.
Mąż gorący, ale niezręczny
Martin przestrzegał: "Niedopuszczalne jest użycie podstępu lub siły. Nie wolno mu być brutalnym". Doktor Tardieu, autor wydanej w 1934 roku "Sztuki przypodobania się kobietom", opisał z kolei typowego nowożeńca: "Męża gorącego, a niezręcznego". Był to człowiek, który:
"zaledwie znajdzie się na łożu małżeńskim, już chciałby posiąść żonę (…). W wielu wypadkach próby spółkowania powodują bóle tak ostre, krzyki tak gwałtowne, że mąż nie śmie dalej kontynuować aktu".
Na kolejnej stronie raz jeszcze pada ostrzeżenie: "Impet i brutalność powinny być wykluczone przy pierwszym zbliżeniu". I można się domyślać, że w większości przypadków właśnie te dwa słowa najlepiej opisywały wrażenia żony z nocy poślubnej. Zresztą, autor broszury "Miłość małżeńska w świetle nauki" wydanej po polsku w 1931 roku pisał o tym zupełnie wprost:
"Trzeba przyznać, że mąż prawie zawsze nie umie sobie dać rady z tą trudną i delikatną rolą. Zabiera się do wypełnienia swego obowiązku małżeńskiego niezręcznie, gburowato, beznamiętnie, jakby chciał jedynie zaspokoić swoją obskurną żądzę. Czyni wszystko, aby nie zaoszczędzić swej towarzyszce żadnej przykrości związanej z tym pierwszym zbliżeniem. Nie ma w jego postępowaniu niczego, co by pozwalało zapomnieć lub wybaczyć nieprzyjemność spółkowania".
"Niezatarty ślad we wspomnieniu"
Specjaliści mieli świadomość, jak głębokie szramy na psychice może pozostawić takie doświadczenie. Dziewczyna oczekiwała wspaniałego aktu zjednoczenia, dla którego strzegła swej cnoty przez całą młodość. A skończyło się niemalże na gwałcie. Tak samo było w XIX wieku, ale dopiero teraz naukowcy zaczęli zastanawiać się nad skutkami tragedii nocy poślubnej.
W 1900 roku większość lekarzy zbywała temat, twierdząc, że typowa kobieta to jednocześnie histeryczka. Istota z natury oziębła lub wręcz aseksualna, której po prostu nie da się zadowolić. W 1930 roku wzmianki o histerii padały już tylko w cudzysłowie i to głównie w pracach wyjątkowo wstecznych autorów. Nawet umiarkowani konserwatyści – nie mówiąc o piewcach obyczajowego wyzwolenia – źródeł kobiecych problemów z seksem zaczęli szukać u mężczyzn.
"Brutalne postępowanie może zrazić kobietę, zranić ją moralnie, a takie uczucia zostawiają niezatarty ślad we wspomnieniu pierwszego zbliżenia cielesnego z mężem" – podkreślał William Martin. Kończyło się to wstrętem do seksu, psychiczną blokadą uniemożliwiającą jakiekolwiek dobrowolne stosunki, a w najlepszym wypadku – zupełną obojętnością na sprawy płciowe.
Łódzki wenerolog Paweł Klinger przytaczał za innym autorem, że nawet 50 proc. płci żeńskiej to tak zwane zimne kobiety. W zdecydowanej większości ich chłód dało się zniwelować. Nie psychoanalizą, hipnozą ani tabletkami, ale nowym podejściem do seksu zarówno podczas nocy poślubnej, jak i każdego kolejnego zbliżenia. Wystarczyło traktować żonę jak człowieka, a nie dmuchaną lalkę służącą zaspokajaniu własnych potrzeb.
Zainteresował Cię ten artykuł? Na łamach portalu WielkaHistoria.pl przeczytasz o tym dlaczego pan młody w noc poślubną "w odrażający sposób pościel Jadwigi kałem zapaskudził"