Prymuska
Ta cicha, drobniutka blondynka z opadającą na oczy grzywką to jedna z najważniejszych osób w Unii Europejskiej. To fascynująca, zmieniająca rzeczywistość praca - mówi Danuta Hübner, laureatka tegorocznych Kryształowych Zwierciadeł.
03.06.2009 | aktual.: 25.06.2010 16:32
Ta cicha, drobniutka blondynka z opadającą na oczy grzywką to jedna z najważniejszych osób w Unii Europejskiej. Jako unijny komisarz od polityki regionalnej współdecyduje, jakie pieniądze na inwestycje trafią do blisko 300 regionów całej Europy. – To fascynująca, zmieniająca rzeczywistość praca. Bo rzeczywistość trzeba bez przerwy zmieniać, ulepszać – mówi Danuta Hübner, laureatka tegorocznych Kryształowych Zwierciadeł. Tekst Jolanta Koral.
Na zdjęciu rodzinnym trzy siostry: Krysia, Ala, Danusia. Rok 1954, miasto Nisko nad Sanem. Proste jasne włosy, grzywki, białe kokardy, marynarskie mundurki. Identyczne. Niedzielny strój do kościoła. To był dom różnych nakazów i obowiązków, ale nie odczuwały tego jako przymusu, po prostu trzeba było przestrzegać pewnych zasad: coniedzielne chodzenie do kościoła, nauka, utrzymywanie porządku, poznawanie języków obcych (ojciec uważał, że tylko wiedza i znajomość języków otworzą przed nimi świat).
– Najważniejsze, co wyniosłam z domu i co z czasem stało się źródłem mego wewnętrznego piekła, to poczucie odpowiedzialności za innych. Kiedy jestem w Polsce i jakieś wieści docierają do mnie z Brukseli, od razu się czuję odpowiedzialna – za to, co kto powiedział lub czego nie powiedział, zrobił lub nie zrobił. To z jednej strony motywuje do działania, a z drugiej strasznie obciąża. Druga ważna rzecz: potrzeba działania, kończenia tego, co się zaczęło. A trzecia: nie pchać się przed szereg. Zawsze miałam poczucie własnej wartości i nie potrzebowałam mówić w świetle reflektorów: „O, to ja zrobiłam!”. To chyba babskie podejście do życia: rzeczy są zrobione, bo muszą, i to daje satysfakcję. Autorstwo nie jest takie ważne.
Walizki
Bruksela. 40-metrowy gabinet na XI piętrze głównego gmachu Komisji Europejskiej przy Rue de la Loi. Na tym samym piętrze ma swoje gabinety jeszcze pięciu z 26 unijnych komisarzy. Z okna widać morze dachów i zieleń parków Brukseli, a także skomplikowany układ „ekologicznych” lustrzanych szyb, które łapią energię słoneczną (muszą być czyste, dlatego często widać panów, którzy je myją). Ciąg półek: książki, albumy, nagrody. Ręcznie zrobiony żaglowiec. Telewizor, stolik okolicznościowy, kanapa. Stół na osiem osób do spotkań roboczych. Prezenty: rzeźby, lalka z Azorów zrobiona przez dzieci, dziecięce obrazki, ogromny kapelusz tyrolski, kapelusze góralskie z Milówki. Cykl zdjęć artystycznych – cztery pory roku na Mazowszu: lasy, piaski, bagna (autor: prof. Marek Nowacki, szef Centrum Onkologii w Warszawie). Grafiki (też polskie).
Ogromne biurko zawalone: sterty ustaw, projektów ustaw, notatek do projektów ustaw. Wszystko skrupulatnie sprząta, gdy wyjeżdża. – Mam fascynującą tekę: polityka regionalna to kontakt z prawdziwą Europą, lokalną, regionalną, wielonarodową i wielokulturową, Europą spotkań zwykłych ludzi, a nie prezydentów, premierów i ministrów. To jest polityka, którą się tworzy codziennie we wsiach, miasteczkach, szkołach, na uniwersytetach. Dotykam tego niemal codziennie, bo bardzo dużo jeżdżę, przyjęłam sobie taki plan, żeby odwiedzić wszystkie 271 regionów Europy (w tym zamorskie), i w większości już byłam. Takie wizyty lubię najbardziej, bo wtedy czuję, że zmieniam rzeczywistość. Inwestycje europejskiej polityki regionalnej widać gołym okiem, także w Polsce. Kiedy gdzieś jedzie, najpierw uczy się wszystkiego o tym miejscu: historii, kulturze, geografii, gospodarce, ludziach.
– Polityka regionalna to dziś największa część budżetu Unii Europejskiej, a więc ogromna odpowiedzialność. Dzień pracy zaczyna około 8, kończy często o północy. Dziesiątki spotkań, godziny rozmów. Kiedyś jeden z ministrów francuskiego rządu będący z wizytą w Brukseli poprosił ją o spotkanie. Jego i jej kalendarze były tego dnia wypełnione do późna. Zaproponowała jedyną możliwą porę (jak na zwyczaje dyplomatyczne niezwykle wczesną) – 7.30 rano. Stałe Przedstawicielstwo Francji przy UE nie dowierzało. Minister z radością zaproszenie przyjął.
– Ja lubię ludzi. Żeby dobrze współpracować z tak ogromną liczbą ludzi z całej Europy, trzeba ich lubić, rozumieć, znać ich słabe i mocne strony, ale także własne słabości i atuty. Umieć rozwiązywać konflikty. Ciągłe loty (nienawidzi latać). Kiedyś jej walizka dziesięć dni wędrowała między Frankfurtem, Genewą, Sofią i Zagrzebiem, a ona odbywała spotkania w jednym kostiumiku.
Jej walizki bardzo często wędrują między lotniskami. Zostaje wtedy z torebką i teczką z dokumentami. Walizka odnajduje się zazwyczaj w ostatnim dniu wizyty. Gdy linia lotnicza w środku nocy, bywa, że i o 2 nad ranem, odwołuje poranny rejs, którym ma lecieć, jej gabinet i organizatorzy wizyty „po drugiej stronie” szukają połączeń, żeby zdążyła. – A kiedy już po pracy dotrę do domu, siadam w fotelu, patrzę w telewizor i kompletnie nie wiem, co oglądam – moje córki nie są w stanie tego pojąć! Ale muszę zająć się jakąś głupotą, która mnie na chwilę wyłączy.
Ekspert
Nie myślała o ekonomii (w szkole prymuska, świetna z polskiego, od pierwszej klasy podstawówki czytała wszystko, co jej wpadło w ręce, nie wyłączając „Winnetou”. Dziś też czyta wszystko, co jej wpadnie w ręce, nie wyłączając „Kodu Leonarda da Vinci”, Agathy Christie i rosyjskich kryminałów. – Czytanie to taka modlitwa dnia codziennego – mówi). Zdecydowała się jednak na Wydział Handlu Zagranicznego legendarnej warszawskiej SGPiS (studiowali tam wtedy Henryka Bochniarz, Leszek Balcerowicz, Dariusz Rosati)
, bo była świetna z matematyki i znała języki. Na studiach też była prymuską (jedna trója z socjologii).
Zaraz po studiach wyszła za mąż (także ekonomista). W kilka lat zrobiła doktorat i habilitację (starsza córka Karolina w przedszkolu, można było pójść do biblioteki, a nocami pisać). Małżeństwo skończyło się w 1991 roku, gdy wróciła (bez męża) z amerykańskiego stypendium na Uniwersytecie w Berkeley. W wychowywaniu córek pomagały babcie (dziś Karolina robi doktorat z filozofii na uniwersytecie w Chicago, a młodsza Ewa skończyła SGH, zajmuje się konsultingiem, działa w fundacji, która pomaga polskim dzieciom z biednych rodzin w nauce angielskiego).
– Należałam do tych studentów, którzy mieli piątki, a kiedy czegoś nie rozumieli, zakładali, że to ich wina. Czytałam więc więcej niż inni, dopiero jednak kiedy jako nauczyciel akademicki stanęłam po drugiej stronie, pojęłam, że to wszystko było proste, tylko nauczyciele źli. Od tej pory byłam pedagogiem, który miał potrzebę wyjaśniania – i moje doświadczenia akademickie określiły sposób pracy poza uczelnią: nikomu nie mogłabym powiedzieć, że jest głupi albo wygaduje bzdury, tylko próbuję mu wytłumaczyć.
Zaraz po powrocie z Ameryki w 1991 roku (źle wspomina ten pobyt, bez przerwy przekonywała amerykańskich speców od Europy Wschodniej, że Związek Radziecki się rozpada i idą nowe czasy, a oni jej nie wierzyli) zaproponowano jej stanowisko w Centralnym Urzędzie Planowania – ten symbol gospodarki planowej miał opracowywać strategię gospodarki już nowej – rynkowej. Potem tworzyła strategię gospodarczą (zajmowała się konkurencyjnością polskiej gospodarki) i negocjowała wejście Polski do OECD. Potem dla rządu Cimoszewicza organizowała Komitet Integracji Europejskiej. Została szefem Urzędu KIE i koordynatorem prac rządu związanych z wejściem Polski do Unii.
– Przedtem rzeczywistość poza murami uczelni dla mnie nie istniała, praca naukowa, studenci, książki – to było ważne, nie miałam świadomości, że można mieć na coś realny wpływ. Gdy w 1991 roku zostałam zaproszona do pracy w administracji, zafascynowało mnie to. Zobaczyłam, że wiem rzeczy, których politycy nie wiedzą, bo nie mają warsztatu naukowego. A my, ludzie nauki, patrzyliśmy dalej, inaczej, nie więziły nas układy polityczne ani świadomość niemożności. Myślę, że to dlatego udała się polska transformacja – robili ją przede wszystkim eksperci, a nie tylko politycy.
Mądrość tych ostatnich polegała na tym, że gdy nie wiedzieli, o co chodzi, po prostu nam ufali. Moje podejście do pracy przez te wszystkie lata się nie zmieniło – jest intelektualne, a nie polityczne: zawsze badam za i przeciw każdej decyzji i jej skutki dla przyszłości w długiej perspektywie. W przeciwieństwie do polityków uważam, że nie ma skończonej rzeczywistości, którą się ustanawia polityczną decyzją, tylko ją trzeba bez przerwy ulepszać. Dla mnie jakaś decyzja to nie zamknięcie, tylko otwarcie na dalsze zmiany.
Pracowała dla różnych ekip rządowych – od lewej do prawej strony sceny politycznej, nie należąc do żadnej partii (nie jest także członkiem PO, choć z jej list startuje w czerwcowych eurowyborach). – Politykiem jestem tylko w tym sensie, że zmieniam świat, ale nigdy nie traktowałam polityki jako zawodu. Uważam się za eksperta, dlatego pracowałam dla bardzo różnych ekip politycznych, bo to była praca dla Polski. Takie podejście daje mi poczucie wolności: nie boję się utraty stołka, zawsze mogę wrócić na uczelnię, do swoich studentów i do swoich książek.
Październik, 1997 rok, wybory, formuje się rząd Cimoszewicza. Do Danuty Hübner, wtedy szefa Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, przychodzi faks: ONZ zaprasza do konkursu na zastępcę sekretarza Europejskiej Komisji Gospodarczej w Genewie. Złożyła podanie i właściwie o tym zapomniała. Gdy zaproponowano jej funkcję szefa Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, zgodziła się. Wtedy zadzwonili z ONZ: jest pani najlepszą kandydatką! – Dziękuję, mam już pracę – powiedziała (nie można porzucać rzeczy niedokończonych). Mimo to stanowisko w Genewie miało na nią czekać rok. Po roku prezydent zgodził się na wyjazd. W ONZ pracowała trzy lata. Awansowała: została szefem Europejskiej Komisji Gospodarczej. – Nie mam zwyczaju podsumowywać tego, co zrobiłam, chomikować osiągnięć na zasadzie – odbębniłam zadanie, zamykam je i przechodzę do następnego. Każde otwiera kolejne drzwi, wszystko się ze sobą wiąże, jest połączone jakąś wspólną nitką. Zawsze myślę, co jest przede mną.
Graty
Do brukselskiego mieszkania przy Starym Mieście wprowadziła się dzień po przystąpieniu Polski do UE. Miała stół i łóżko. Krzeseł jeszcze nie. Niedaleko są kina, księgarnie, sklepy z płytami. Chodziła do kina, także dlatego, by móc wreszcie wyciągnąć się w wygodnych fotelach (pożera filmy tak jak książki, może być i „James Bond”, i „Titanic”, i „Mamma Mia!”, ma ze dwa tysiące kaset z filmami).
– Muszę mieć dom: miejsce zakotwiczenia, własny stół, łóżko, fotel. Kiedyś, gdy wyjeżdżałam z Brukseli, mówiłam, że jadę do domu, ale kiedy mieszkanie w Brukseli zagraciłam tak samo jak dom warszawski – zrobiło się moim prawdziwym domem. Bo ja niesamowicie zagracam: książki, kwiaty, grafiki, bibeloty – zwłaszcza stare filiżanki, które odkrywam w brukselskich antykwariatach. Po Brukseli jeździ na rowerze (to miasto dla rowerzystów idealne: mnóstwo ścieżek rowerowych i parków). W lecie jeździ po Polsce.
– Uwielbiam patrzeć, jak się zmienia, jak pięknieje. Lubię nocować skromnie (ale musi być łazienka!), w ogóle sobie nie wyobrażam jakichś nadętych luksusowych hoteli, takich to ja mam już dość, przez lata się po nich obijałam. Jestem nienasycona: potrafię odpoczywać tak intensywnie, jak intensywnie pracuję. Kocham narty, zimowe wyjazdy z przyjaciółmi do zwykłych miejsc i zwykłych ludzi. Ma wypróbowany krąg przyjaciół, głównie szkolnych. Gdy się spotykają, nie ma znaczenia, ile lat mogli się nie widzieć. Jednym z jej przyjaciół jest Kazimierz Kutz. – Kazio prawie mnie nauczył kląć.
Kazimierz Kutz: – No tak, bo ja notorycznie klnę, wszyscy to wiedzą. Klnę i przy niej. Poznałem Deni strasznie dawno, chyba ze 20 lat temu, kiedy jej mąż organizował w Moguncji przegląd moich filmów. Była wtedy nauczycielem akademickim, uosobieniem skromności, niepozorności, delikatności. Pamiętam, jak uważnie słuchała tego, co się mówi. Nigdy nie było między nami nic złego, tarć, nieporozumień. To jedna z największych niespodzianek w moim życiu – nigdy bym nie przypuszczał, że zrobi taką karierę, że ma w sobie takie pokłady energii. Ale to silna kobieta, silny charakter, ma ogromną umiejętność samodoskonalenia. To jedna z nielicznych osób zajmujących się polityką tak „przetrawionych” kulturą, przywiązująca taką wagę do kultury w życiu człowieka. Myślę, że także dlatego tak daleko zaszła. Jestem dumny, że mam przyjaciółkę, która trzęsie połową Europy!
DANUTA HÜBNER
Profesor ekonomii, wykładowca w SGH. W 1994 roku została doradcą wicepremiera Grzegorza Kołodki ds. społecznych, w latach 1994–96 wiceminister przemysłu i handlu. W latach 1997–98 szef Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego. W latach 1998–2001 wiceprzewodnicząca Europejskiej Komisji Gospodarczej ONZ (od 2000 – jej szef). Po wyborach parlamentarnych w 2001 roku szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej i wiceminister spraw zagranicznych. Od 2004 roku komisarz, członek Komisji Europejskiej przy Pascalu Lamym, francuskim komisarzu ds. handlu, w tym samym roku – komisarz ds. polityki regionalnej w komisji pod kierownictwem José Manuela Barroso.