Przepustka do Wenecji
Podobno Wenecja chce się zamknąć na turystów. Czy to w ogóle możliwe?
04.09.2009 | aktual.: 22.06.2010 21:52
Alarmujące wieści dochodzą z jednego z najpopularniejszych miast turystycznych świata, praktycznie muzeum na świeżym powietrzu, Wenecji. Podobno miasto chce się zamknąć na turystów. Czy to w ogóle możliwe?
Są tacy, co twierdzą, że zwiedzanie Wenecji to sport ekstremalny. Trochę tak jest. Podobne wydzielanie hormonów, niwelujące przez pewien czas zmęczenie, niepewność następnego kroku. Bo Wenecję, jej układ czy mapę, oznaczenia ulic, najłatwiej zestawić chyba z Tokio. Sama Donna Leon – najpopularniejsza autorka kryminałów dziejących się w Wenecji - w usta swojego bohatera, komisarza Brunettiego, wkłada delikatne przekleństwa na znikające nagle numery domów, na parzyste i nieparzyste strony calle, na ginące w odmętach kanału zaułki. Podobnie więc jak w Tokio – jeśli chcecie gdzieś dojść (ulubiona knajpka znajomych) a nie jest to żaden plac – niech zaznaczą wam to na mapie dokładnie, lub opiszą tak ogólnie i enigmatycznie, że zapamiętacie tylko wrażenia. Takie wskazówki paradoksalnie w Wenecji sprawdzają się najlepiej.
Nie wszystkie drogi prowadzą do …
Jeśli miasto da się obejść w około półtorej godziny, błądzić po nim można ze trzy dni. Podobne do siebie zaułki, ścieżki prowadzące do nikąd, lub do wody. Przygnębiające, wilgotne i ciemne zaułki. W Wenecji władze miasta ufundowały żółte tablice, które prowadzą do najważniejszych punktów tak, by potoki jednodniowych turystów trafiły tam, gdzie kawa najdroższa, a szkło najszpetniejsze. Czytam jednak, że owi „jednodniowi”, nie zostawiający miastu pieniędzy za nocleg, będą w przyszłości niemile widziani. - Jest pewna granica, powyżej której nie możemy się posunąć – mówi Enrico Mingardi, szef miejskiego transportu - wenecjanie nie są już w stanie dłużej znosić codziennego dyskomfortu, związanego z masową turystyką w mieście – dodaje. Podobno miasto chce wprowadzić specjalne przepustki dla tych, którzy będą chcieli je odwiedzić. Jednak podobne dyskusje toczą się w Wenecji od lat co najmniej dwudziestu i nie wygląda na to, by coś miało się tu zmienić. No może oprócz statystyk: 40 lat temu mieszkało nad Laguną 120
tysięcy osób, za kilka tygodni – alarmuje miasto - liczba ta ma się zmniejszyć o połowę.
Muzeum bez dachu
Faktycznie wędrując po krętych zaułkach, czy podróżując vaporetto – wodnym autobusem – mamy wrażenie, że znajdujemy się w szalonym, zamkniętym układzie, zbudowanym ku uciesze zwiedzającego. Klaustrofobiczną perłę osadzoną na lagunie można by przewrotnie nazwać bardzo starym Las Vegas – choć to właśnie w stolicy hazardu starają się Wenecję odbudować z dykty i plastiku. Zamknięty układ ulic, niezwykłe sposoby poruszania się i zwiedzania, zabytek na każdym kroku. Czy wierzymy w to, że naprawdę mieszkają tam ludzie? Że co dzień idą na targ, że gotują obiad i że jest knajpka, w której spokojnie mogą wypić kawę bez towarzystwa turystów, zaglądających im do filiżanki? Jeszcze tak, ale zobaczymy jak „rozdeptane” uliczki będą wyglądać za parę lat. Czy zostaną tylko afrykańscy sprzedawcy podrobionych torebek Fendi, czy na przykład wielkie zaplecze restauracyjne, a targ rybny – nadal „prawdziwe” miejsce spotkań mieszkańców - będzie się otwierał o dziewiątej, bo w końcu turysta wcześniej nie wstanie…
Specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl prosto ze swoich podróży nasza korespondentka Agnieszka Kozak
Dziennikarka, zajmuje się lokalnymi odmianami globalnych trendów, seksem i seksualnością w kulturze popularnej czasem krytykuje sztukę i fotografię, ale głównie nałogowo kupuje buty…