"Przewrócił mnie na ziemię i zadał kilkadziesiąt ciosów w twarz. Chciał zabić mnie i dzieci"
- Wykrzykiwał, że mnie zabije, że nie ma nic do stracenia. Przewrócił mnie na ziemię i zadał kilkadziesiąt ciosów w twarz. Po chwili chwycił za włosy, przyłożył nóż do gardła i powiedział, że mi go wbije - tak Agnieszka wspomina ostatni dzień swojego trwającego osiem lat dramatu. To właśnie wtedy zdecydowała się odejść od przemocowego partnera. Od grudnia 2021 widziała go raz. Na rozprawie, na której kolejny raz "przepraszał".
05.05.2022 | aktual.: 05.05.2022 20:19
Poznali się w 2014 roku. On: ułożony, odpowiedzialny, z dobrą pracą. Pragnął założyć rodzinę. Ona: po rozwodzie, z kilkuletnią córką pod opieką. Myślała, że odnalazła z nim prawdziwe szczęście, "jakby zakochała się w kimś po raz pierwszy". "Szczęście" okazało się złudne i krótkotrwałe.
Agnieszka* doskonale pamięta pierwszą sytuację, w której Kamil* zademonstrował swoją agresję. Był zazdrosny o jej taniec z kolegą. Wrócił sam do domu i wybił szyby w samochodzie. Ją nazwał "k*rwą". Po kilku dniach przyszedł z kwiatami. Powiedział, że przeprasza, że nie wie, co w niego wstąpiło, że pokryje szkody. Uwierzyła mu. I wierzyła mu przez następne osiem lat. Nawet wtedy, gdy jego była partnerka przyszła ją ostrzec - też była przez niego bita. On skomentował to krótko: kłamstwa.
Kiedy wyjeżdżał do pracy za granicę, kazał kolegom ją kontrolować. Pracowała wtedy w pobliskim sklepie, więc co jakiś czas pojawiali się tam, żeby zobaczyć, co robi i czy na pewno tam jest. W międzyczasie wybierał jej znajomych. Mówił, z kim może się widywać, a z kim nie. Gdy ktoś, kto mu się nie podobał za często dzwonił, musiała zmieniać numer telefonu. Zmieniała go kilka razy. Telefony też, bo podczas kłótni zdarzyło mu się je połamać.
W agresji nie przeszkodziła mu nawet ciąża
Agnieszka zaszła w pierwszą ciążę z Kamilem rok później. Na pytanie, czy wtedy starał się powstrzymywać od agresji i przemocy ze względu na jej stan, odpowiada, że nie. Z powodu notorycznych kłótni trafiła znerwicowana do szpitala, będąc w 5. miesiącu ciąży. "Obyś zdechła tam k*rwo z tym bachorem" - takie słowa miała wtedy od niego usłyszeć.
Pięć miesięcy po porodzie Kamil pobił ją tak bardzo, że trafiła do szpitala ponownie - z urazem głowy i kręgosłupa. Złość powodowały już wtedy u niego zwykłe rzeczy. Wyzywał ją i szarpał, bo "widelec nie był dokładnie umyty". Demolował dom, wybijał szyby. Agnieszka zgłaszała sprawy na policję, po czym wszystko odwoływała, bo przychodził i przepraszał. Mówił, że to ona wywołała u niego taki stan.
Kilka lat później, mimo wielu rozstań, powrotów i wciąż tych samych sytuacji, Agnieszka zaszła w drugą ciążę. "Kamil bardzo chciał drugiego dziecka" - mówi. Jednak to ona cały czas zajmowała się córkami. On nie chciał ich nawet przebierać. Nie zajmował się nimi, nie chodził na zebrania do szkoły. Kiedy były "niegrzeczne", mówił do niej: "ty idź i porozmawiaj". Agnieszka twierdzi, że bał się, że zrobi którejś z córek to, co robił jej. Im jednak nigdy nie zrobił krzywdy.
"Myślałam, że może wpadł w złe towarzystwo"
Agnieszka za wszelką cenę starała się ratować ten związek. Zdecydowała się w końcu postawić Kamilowi ultimatum: albo wybiera pracę za granicą, albo życie rodzinne z nią.
- Zrobiłam to, bo myślałam, że może wpadł w złe towarzystwo albo narkotyki - mówi.
Ku jej zdziwieniu, po dłuższej rozmowie, postanowił wrócić do Polski. Wtedy myślała, że to rozwiąże większość problemów. Myliła się. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej.
- Dwa, trzy dni było dobrze, a potem znowu dochodziło do szarpaniny. Byłam workiem treningowym. Miałam nadzieję, że dzieci tego nie widzą. Dopiero teraz, kiedy rozmawiam z córką, wiem, że ona miała świadomość tego wszystkiego. Powiedziała mi: "mamuś, ja widziałam, jak on cię dusi na tapczanie albo ciągnie za włosy po podłodze" - wyznaje.
Kiedy pytam Agnieszkę o resztę rodziny, mówi, że starała się ukrywać przed nimi wszystko, co tylko mogła. Wie, że jej mama i siostry domyślały się, że pomiędzy nią a Kamilem nie dzieje się najlepiej. Nie wiedziały jednak, że Agnieszka jest ofiarą przemocy.
- Niejednokrotnie mówiły mi, żebym zerwała z nim kontakt, że niszczę sobie życie. Nie słuchałam. Zawsze go broniłam, bo przecież "to moja wina" - dodaje z widoczną złością.
"Gdybym nie uciekła, po prostu by mnie zabił"
Był grudzień, 2021 rok. Tego miesiąca Agnieszka nie zapomni do końca życia. To właśnie wtedy zdecydowała, że musi odejść. Wyznaje, że bała się, że nie dożyje poranka, bo Kamil zaczął wykrzykiwać, że najpierw zabije ją, a potem dzieci.
- Wykrzykiwał, że mnie zabije, że nie ma nic do stracenia. Przewrócił mnie na ziemię i zadał kilkadziesiąt ciosów w twarz. Potem chwycił za włosy, przyłożył nóż do gardła i powiedział, że mi go wbije. Pierwszy raz widziałam taki obłęd w jego oczach - mówi.
- Starałam się go uspokoić. Z płaczem mówiłam, że dzieci na to patrzą. Kiedy mnie puścił, powiedziałam, że idę podgrzać małemu mleko. Otworzyłam drzwi i złapałam za dziecko. Uciekłam z rocznym synem boso na śnieg, bez kurtek - opowiada poruszona.
Młodsza córka została w pokoju. "Musiałam wybierać pomiędzy dziećmi" - wyznaje.
- Zaczęłam biec ulicą, a on za mną, z nożem. Zobaczyłam sąsiadkę i zaczęłam krzyczeć, że chce nas pozbijać - opowiada dalej. - Chciałam wrócić po córkę, ale sąsiadka mi zabroniła, powiedziała, że musimy poczekać na policję.
"Przy ojcu uderzył mnie pięścią w nos"
Agnieszka miała po chwili zobaczyć, że pod dom podjechali autem ojciec oraz brat Kamila.
- Wtedy poleciałam do domu po córkę. Trzymałam dziecko na rękach. Pytałam go, gdzie ona jest. Przy ojcu uderzył mnie pięścią w nos. Powiedział mu tylko: "nie bij jej już".
Córka Agnieszki zobaczyła ją, gdy ta była cała we krwi. Udało jej się złapać ją za rękę, kiedy Kamil chciał wsadzić dziecko do samochodu. Ostatecznie wsiadł sam i ruszył z ojcem i bratem. Potem przyjechała policja, a następnie karetka. Wtedy Agnieszka złożyła zeznania.
Choć minęło kilka miesięcy, wciąż dochodzi do siebie. Ma stany depresyjne i lękowe. Miała siłę, by zgłosić się do psychiatry i na terapię. Cały czas się boi. Do tej pory ma za sobą sprawę sądową dotyczącą alimentów. Teraz czeka na kolejną - tę związaną z przemocą. Były partner czeka na nią w areszcie od 17 grudnia 2021 r., kiedy został tymczasowo aresztowany na czas trzech miesięcy za "znęcanie się psychiczne i fizyczne nad konkubiną". Sąd niedawno zdecydował o jego dalszym zatrzymaniu.
- Postanowieniem z 9 marca 2022 r. Sąd Rejonowy w Obornikach przedłużył czas trwania tymczasowego aresztowania na okres dalszych dwóch miesięcy, czyli do 14 maja 2022 r. - mówi w rozmowie z WP Kobieta Katarzyna Błaszczak z Biura Rzecznika Prasowego Sądu Okręgowego w Poznaniu.
Kobiety są najczęstszymi ofiarami przemocy domowej
Według danych udostępnionych przez policję, w 2021 r. istniało podejrzenie, że aż 55 tys. kobiet zostało dotkniętych przemocą domową. Oznacza to, że to właśnie kobiety są najczęstszymi ofiarami tego typu przemocy, stosowanej w dużej mierze przez partnera.
Katarzyna Nowakowska z Fundacji Feminoteka, która codziennie pomaga kobietom doświadczającym przemocy, mówi, że działania osoby znęcającej się psychicznie i fizycznie nad ofiarą, są zawsze dobrze przemyślane i zaplanowane.
- Nigdy nie jest tak, że osoba znęcająca się wysyła tylko negatywne sygnały. Wysyła sprzeczne. Wszystko zaczyna się zazwyczaj od tego, że taka osoba jest "urocza". W stosunku do obcych stara się robić wrażenie osoby budzącej zaufanie, zabawnej, dlatego później nikt nie wierzy, że może stosować wobec kogokolwiek przemoc - tłumaczy.
- Osoby przemocowe bardzo często dość szybko skracają dystans. Niektóre robią wręcz piorunujące wrażenie. Wysyłają kwiaty, zapraszają na kolacje. Inne opowiadają o swoich zranieniach, trudnych doświadczeniach i podobne informacje wyciągają od partnerki. To tworzy wrażenie bliskości. Zanim kobieta zorientuje się, z kim naprawdę ma do czynienia, jest już uwikłana w relację, czuje się odpowiedzialna za drugą osobę - dodaje.
Katarzyna Nowakowska mówi także, że osoby przemocowe, kiedy poczują, że już mogą to zrobić, zaczynają testować swojego partnera, jeżeli chodzi o "przekraczanie granic".
- Ofiary przemocy podejmują zazwyczaj decyzję o odejściu, kiedy są doprowadzane do granic wytrzymałości. Życie w przemocowym związku, w niepewności i permanentnym zagrożeniu wyczerpuje emocjonalnie. Kiedy sprawca przemocy obiecuje poprawę i normalność, często wybierają powrót do niego, bo odejście nie oznacza odpoczynku, tylko dalszy stres i niepewność, związane z życiem w nowych warunkach i kontaktami z wymiarem sprawiedliwości. A przemocowcy i tak nigdy nie dotrzymują swoich obietnic - podkreśla Nowakowska.
Co zrobić, jeżeli ofiara przemocy zdecyduje się odejść od oprawcy?
W listopadzie 2020 roku został wprowadzony przepis, który pozwala policji na natychmiastowe eksmitowanie osoby przemocowej na dwa tygodnie z zakazem zbliżania się do miejsca zamieszkania.
- Jeżeli policja uzna, że dana osoba stwarza bezpośrednie zagrożenie dla domowników, nieważne jest, kto jest właścicielem mieszkania. Taki nakaz może zostać po dwóch tygodniach przedłużony przez prokuraturę - tłumaczy Nowakowska.
Osoba, która jest ofiarą przemocy domowej, może zgłosić się także do ośrodka interwencji kryzysowej, który znajduje się w każdym powiecie. To tam uzyska informacje o możliwościach pomocy psychologicznej oraz miejscach, gdzie może się schronić.
Wsparcie psychologiczne i prawne oferuje też wyżej wymieniona Fundacja Feminoteka.
- Warto pamiętać o tym, żeby zbierać dowody związane z przemocą. Jeżeli mamy obrażenia po pobiciu, każdy lekarz rodzinny oraz SOR mają obowiązek wystawić bezpłatnie zaświadczenie o obrażeniach, w którym będzie napisane, że pacjentka poinformowała, jak powstały dane obrażenia - podsumowuje Katarzyna Nowakowska.
*Imiona bohaterów tekstu zostały zmienione.
Autorka: Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.