Przeżyły powódź tysiąclecia we Wrocławiu. "Pamiętam tę ciszę przed. Nic nie zapowiadało takiej tragedii"
- Mieszkałam niedaleko Odry. Koryto było wypełnione po brzegi. Woda dosłownie się z niego wylewała. Pobiegłam do domu, do męża. Od tamtego czasu byliśmy uwięzieni w mieszkaniu. Gdyby nie pomoc wojska, nie mielibyśmy co jeść czy pić - wspomina w rozmowie z WP Kobieta Barbara, mieszkanka Wrocławia, która przeżyła powódź tysiąclecia w lipcu 1997 roku.
12.10.2022 06:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
12 lipca 1997 roku. Słoneczne lato we Wrocławiu przerwały silne opady deszczu. Na tyle silne, że w kilka godzin wywołały ogromną tragedię - powódź tysiąclecia. 25 lat później możemy zobaczyć ją w serialu Netfliksa "Wielka woda". Choć jest to jedynie namiastka tego, co działo się wówczas w mieście, serial wywołuje ogromne emocje - zwłaszcza wśród tych, którzy 25 lat temu walczyli o przetrwanie.
- W sobotę widzieliśmy, jak woda przypływa na nasze podwórko. W niedzielę rano sięgała już trzech metrów. Sąsiedzi z pierwszych pięter przybiegali do nas. Stracili wtedy dorobek życia. Niektórzy nie zdążyli zabrać ze sobą nawet dokumentów - mówi Barbara, która w 1997 r. miała 47 lat. W rozmowie z WP Kobieta dzieli się wspomnieniami z tego czasu. Razem z mężem nie mogła wydostać się z mieszkania.
"Aż łzy się w oczach kręcą"
- Mieszkałam niedaleko Odry. Koryto wypełnione było po brzegi. Woda dosłownie się z niego wylewała. Pobiegłam do domu, do męża. Od tamtego czasu byliśmy uwięzieni w mieszkaniu. Gdyby nie pomoc wojska, nie mielibyśmy co jeść czy pić - wspomina w rozmowie z WP Kobieta Barbara.
Podkreśla, że "razem z mężem mieli wtedy szczęście". Mieszkali na czwartym piętrze, dlatego też ich mieszkanie nie ucierpiało. Inaczej było z mieszkaniami sąsiadów. Tuż obok znajdowała się kamienica z niskim parterem. W jeden dzień woda pochłonęła tam większość lokali. Sięgała aż do sufitu.
- Kiedy wspominam ten czas, aż łzy się w oczach kręcą. To, co jest ukazane w serialu, za nic nie oddaje dramatu, który przeżyliśmy. Naszym tarasem widokowym były dachy. Wchodziliśmy na nie, żeby otrzymać podstawową żywność i świeczki. Śmigłowce wojskowe latały nad naszymi domami. Jedzenie zsuwano nam na linach, w pojemnikach. Głównie wodę i chleb. Momentalnie wyłączono gaz i prąd. Byliśmy uwięzieni - dodaje.
"Nie mieliśmy kontaktu z rodziną"
Barbara tłumaczy, że nie każda część Wrocławia była zalana. Jej rodzina, która mieszkała w innej części miasta, obserwowała, w jakim tempie rośnie poziom wody. Z górki widzieli "jej" budynek. Nie wiedzieli nawet, czy żyje, ponieważ odcięto wszelkie telefony.
- Wspomnienia z tamtych dni są wciąż bolesne. Nie mieliśmy kontaktu z rodziną. Sąsiad mojej mamy przypłynął do nas po kilku dniach pontonem, żeby dowiedzieć się, czy ktoś nie potrzebuje np. leków. Zdążyłam dać mu kartkę z wiadomością, że żyjemy - opowiada.
- Przez długi czas przechodziliśmy jeszcze dachami budynków, żeby dostać się do tego, w którym przy wyjściu z klatki jest mało wody. Ale baliśmy się chodzić w samych butach. W tej wodzie było wtedy wszystko. Nakładaliśmy więc na nogi worki na śmieci - zdradza.
Barbara podkreśla także, że po powodzi tysiąclecia Wrocław wyglądał jak po armagedonie.
- Wszystko wywrócone i potłuczone. Hałdy śmieci. Mnóstwo szczurów - podsumowuje.
"Jeździliśmy, żeby układać worki z piaskiem"
Hanna do tej pory mieszka na wrocławskiej Wielkiej Wyspie. Tam też znajdowała się w czasie powodzi w 1997 r. Wielka Wyspa miała być miejscem, które zostanie zalane przez powódź jako jedno z pierwszych. Hanna wspomina przygotowania mieszkańców.
- W piwnicach pozamykaliśmy wszystkie okna. Przed garażami ułożyliśmy worki z piaskiem. Jeździliśmy na Biskupin i Sępolno (osiedla na Wielkiej Wyspie - przyp. red.), żeby układać worki na wałach. Pamiętam, jak dowoziłam wodę do picia - oznajmia.
- Wszystko było względnie ok, dopóki nie zobaczyłam, że ta woda nie płynie w korycie rzeki, ale po workach. Gdyby nie one, wszystko byłoby od razu zalane - mówi.
Hanna zdradza, że razem z mężem wrócili wtedy szybko do domu. Mieszkali na parterze. Ich sąsiedzi z pierwszego piętra przeprowadzili się do znajomych, a oni zamieszkali tymczasowo w ich mieszkaniu. Hanna mówi, że zdążyła tylko względnie opróżnić mieszkanie oraz zanieść najważniejsze rzeczy na strych. Chciała "cokolwiek uratować".
"Ludzie nawet w nocy biegli, żeby ratować dane miejsce"
- Telewizor był włączony 24 godziny na dobę. Mieliśmy z mężem zmiany po dwie godziny, żeby słuchać, co mówią, gdzie idzie ta woda. Pamiętam, że program prowadziła wtedy pani Magda Mołek - opowiada Hanna w rozmowie z WP Kobieta.
Dodaje, że finalnie powódź ominęła Wielką Wyspę, a zaskoczyła mieszkańców centrum.
- Woda pojawiła się ze strony, z której nikt się jej nie spodziewał. Kiedy mówiono, gdzie jest, ludzie nawet w nocy biegli, żeby ratować dane miejsce, układać worki - wspomina.
Hanna i jej mąż przeżyli na szczęście powódź bez szwanku. Nie martwili się o meble czy mieszkanie. Widzieli, jak ogromna tragedia dotknęła innych ludzi.
- Doskonale pamiętam ciszę przed. Piękną, słoneczną pogodę i spokój. Nic nie zapowiadało takiej tragedii - podsumowuje mieszkanka Wrocławia.
"Nie mogłam wrócić do mieszkania"
- Pracowałam w porcie miejskim przy ul. Kleczkowskiej, a mieszkałam na Karłowicach. Cały czas obserwowałam w pracy, w jakim tempie podnosi się woda. W końcu było jej tyle, że nie mogłam wrócić do mieszkania. Znajomi zabrali mnie wtedy do siebie na Biskupin i tam przeżyłam całą powódź - opowiada w rozmowie z WP Kobieta Małgorzata.
Mieszkanie Małgorzaty zostało szybko zalane. Przez dwa tygodnie pływała po Wrocławiu pontonem, żeby gdziekolwiek się przedostać. Pomagała m.in. ratować wrocławskie zoo.
- Widok helikopterów był na porządku dziennym. Pamiętam, jak sypano z nich piasek do Odry, obok zoo. Woda zerwała całe ogrodzenie przy moście Zwierzynieckim. Sypaliśmy piasek do worków, żeby przenosić je i ratować to miejsce. Były okropnie ciężkie - mówi.
- Zalane było tak naprawdę całe centrum. Ludzie potracili wszystko. Sama straciłam wiele, choć najważniejszego nie, bo ocalałam. Przeżyłam ten straszny czas - dodaje.
Podsumowuje, że Wrocław długo "podnosił się" po przejściu powodzi w 1997 r. Zaznacza jednak, że gdyby nie woda, nie zostałby w kolejnych latach tak wyremontowany.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.