Przeżyły powódź tysiąclecia we Wrocławiu. "Pamiętam tę ciszę przed. Nic nie zapowiadało takiej tragedii"
- Mieszkałam niedaleko Odry. Koryto było wypełnione po brzegi. Woda dosłownie się z niego wylewała. Pobiegłam do domu, do męża. Od tamtego czasu byliśmy uwięzieni w mieszkaniu. Gdyby nie pomoc wojska, nie mielibyśmy co jeść czy pić - wspomina w rozmowie z WP Kobieta Barbara, mieszkanka Wrocławia, która przeżyła powódź tysiąclecia w lipcu 1997 roku.
12 lipca 1997 roku. Słoneczne lato we Wrocławiu przerwały silne opady deszczu. Na tyle silne, że w kilka godzin wywołały ogromną tragedię - powódź tysiąclecia. 25 lat później możemy zobaczyć ją w serialu Netfliksa "Wielka woda". Choć jest to jedynie namiastka tego, co działo się wówczas w mieście, serial wywołuje ogromne emocje - zwłaszcza wśród tych, którzy 25 lat temu walczyli o przetrwanie.
- W sobotę widzieliśmy, jak woda przypływa na nasze podwórko. W niedzielę rano sięgała już trzech metrów. Sąsiedzi z pierwszych pięter przybiegali do nas. Stracili wtedy dorobek życia. Niektórzy nie zdążyli zabrać ze sobą nawet dokumentów - mówi Barbara, która w 1997 r. miała 47 lat. W rozmowie z WP Kobieta dzieli się wspomnieniami z tego czasu. Razem z mężem nie mogła wydostać się z mieszkania.
"Aż łzy się w oczach kręcą"
- Mieszkałam niedaleko Odry. Koryto wypełnione było po brzegi. Woda dosłownie się z niego wylewała. Pobiegłam do domu, do męża. Od tamtego czasu byliśmy uwięzieni w mieszkaniu. Gdyby nie pomoc wojska, nie mielibyśmy co jeść czy pić - wspomina w rozmowie z WP Kobieta Barbara.
Podkreśla, że "razem z mężem mieli wtedy szczęście". Mieszkali na czwartym piętrze, dlatego też ich mieszkanie nie ucierpiało. Inaczej było z mieszkaniami sąsiadów. Tuż obok znajdowała się kamienica z niskim parterem. W jeden dzień woda pochłonęła tam większość lokali. Sięgała aż do sufitu.
- Kiedy wspominam ten czas, aż łzy się w oczach kręcą. To, co jest ukazane w serialu, za nic nie oddaje dramatu, który przeżyliśmy. Naszym tarasem widokowym były dachy. Wchodziliśmy na nie, żeby otrzymać podstawową żywność i świeczki. Śmigłowce wojskowe latały nad naszymi domami. Jedzenie zsuwano nam na linach, w pojemnikach. Głównie wodę i chleb. Momentalnie wyłączono gaz i prąd. Byliśmy uwięzieni - dodaje.
"Nie mieliśmy kontaktu z rodziną"
Barbara tłumaczy, że nie każda część Wrocławia była zalana. Jej rodzina, która mieszkała w innej części miasta, obserwowała, w jakim tempie rośnie poziom wody. Z górki widzieli "jej" budynek. Nie wiedzieli nawet, czy żyje, ponieważ odcięto wszelkie telefony.
- Wspomnienia z tamtych dni są wciąż bolesne. Nie mieliśmy kontaktu z rodziną. Sąsiad mojej mamy przypłynął do nas po kilku dniach pontonem, żeby dowiedzieć się, czy ktoś nie potrzebuje np. leków. Zdążyłam dać mu kartkę z wiadomością, że żyjemy - opowiada.
- Przez długi czas przechodziliśmy jeszcze dachami budynków, żeby dostać się do tego, w którym przy wyjściu z klatki jest mało wody. Ale baliśmy się chodzić w samych butach. W tej wodzie było wtedy wszystko. Nakładaliśmy więc na nogi worki na śmieci - zdradza.
Barbara podkreśla także, że po powodzi tysiąclecia Wrocław wyglądał jak po armagedonie.
- Wszystko wywrócone i potłuczone. Hałdy śmieci. Mnóstwo szczurów - podsumowuje.
"Jeździliśmy, żeby układać worki z piaskiem"
Hanna do tej pory mieszka na wrocławskiej Wielkiej Wyspie. Tam też znajdowała się w czasie powodzi w 1997 r. Wielka Wyspa miała być miejscem, które zostanie zalane przez powódź jako jedno z pierwszych. Hanna wspomina przygotowania mieszkańców.
- W piwnicach pozamykaliśmy wszystkie okna. Przed garażami ułożyliśmy worki z piaskiem. Jeździliśmy na Biskupin i Sępolno (osiedla na Wielkiej Wyspie - przyp. red.), żeby układać worki na wałach. Pamiętam, jak dowoziłam wodę do picia - oznajmia.
- Wszystko było względnie ok, dopóki nie zobaczyłam, że ta woda nie płynie w korycie rzeki, ale po workach. Gdyby nie one, wszystko byłoby od razu zalane - mówi.
Hanna zdradza, że razem z mężem wrócili wtedy szybko do domu. Mieszkali na parterze. Ich sąsiedzi z pierwszego piętra przeprowadzili się do znajomych, a oni zamieszkali tymczasowo w ich mieszkaniu. Hanna mówi, że zdążyła tylko względnie opróżnić mieszkanie oraz zanieść najważniejsze rzeczy na strych. Chciała "cokolwiek uratować".
"Ludzie nawet w nocy biegli, żeby ratować dane miejsce"
- Telewizor był włączony 24 godziny na dobę. Mieliśmy z mężem zmiany po dwie godziny, żeby słuchać, co mówią, gdzie idzie ta woda. Pamiętam, że program prowadziła wtedy pani Magda Mołek - opowiada Hanna w rozmowie z WP Kobieta.
Dodaje, że finalnie powódź ominęła Wielką Wyspę, a zaskoczyła mieszkańców centrum.
- Woda pojawiła się ze strony, z której nikt się jej nie spodziewał. Kiedy mówiono, gdzie jest, ludzie nawet w nocy biegli, żeby ratować dane miejsce, układać worki - wspomina.
Hanna i jej mąż przeżyli na szczęście powódź bez szwanku. Nie martwili się o meble czy mieszkanie. Widzieli, jak ogromna tragedia dotknęła innych ludzi.
- Doskonale pamiętam ciszę przed. Piękną, słoneczną pogodę i spokój. Nic nie zapowiadało takiej tragedii - podsumowuje mieszkanka Wrocławia.
"Nie mogłam wrócić do mieszkania"
- Pracowałam w porcie miejskim przy ul. Kleczkowskiej, a mieszkałam na Karłowicach. Cały czas obserwowałam w pracy, w jakim tempie podnosi się woda. W końcu było jej tyle, że nie mogłam wrócić do mieszkania. Znajomi zabrali mnie wtedy do siebie na Biskupin i tam przeżyłam całą powódź - opowiada w rozmowie z WP Kobieta Małgorzata.
Mieszkanie Małgorzaty zostało szybko zalane. Przez dwa tygodnie pływała po Wrocławiu pontonem, żeby gdziekolwiek się przedostać. Pomagała m.in. ratować wrocławskie zoo.
- Widok helikopterów był na porządku dziennym. Pamiętam, jak sypano z nich piasek do Odry, obok zoo. Woda zerwała całe ogrodzenie przy moście Zwierzynieckim. Sypaliśmy piasek do worków, żeby przenosić je i ratować to miejsce. Były okropnie ciężkie - mówi.
- Zalane było tak naprawdę całe centrum. Ludzie potracili wszystko. Sama straciłam wiele, choć najważniejszego nie, bo ocalałam. Przeżyłam ten straszny czas - dodaje.
Podsumowuje, że Wrocław długo "podnosił się" po przejściu powodzi w 1997 r. Zaznacza jednak, że gdyby nie woda, nie zostałby w kolejnych latach tak wyremontowany.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.