GwiazdyRymanowski i inne gwiazdy z Nowej Huty

Rymanowski i inne gwiazdy z Nowej Huty

Nowa Huta przyciąga turystów, a nawet tych, którzy się z niej wyprowadzili: Urszulę Grabowską, Bogdana Rymanowskiego, Sławka Shutego i Bartosza Szydłowskiego.

Rymanowski i inne gwiazdy z Nowej Huty
Źródło zdjęć: © mwmedia

04.12.2009 | aktual.: 27.05.2010 00:30

To było wzorcowe miasto socjalistycznego państwa. Symbol potęgi PRL. Niedawno przeklęte, dziś staje się modne. Nowa Huta przyciąga turystów, a nawet tych, którzy się z niej wyprowadzili: Urszulę Grabowską, Bogdana Rymanowskiego, Sławka Shutego i Bartosza Szydłowskiego. Ta dzielnica mnie ukształtowała. Żeby tu mieszkać, trzeba było być facetem z jajami– wspomina Bogdan Rymanowski.

Plan wy­bu­do­wa­nia no­we­go mia­sta zro­dził się w gło­wach człon­ków KC PZPR do­kład­nie 60 lat te­mu. Wo­kół hut­ni­cze­go kom­bi­na­tu, któ­ry miał mieć czo­ło­we zna­cze­nie dla so­cja­li­stycz­nej go­spo­dar­ki, za­czę­ły po­wsta­wać ro­bot­ni­cze osie­dla. Ze wsi ra­zem z ro­dzi­na­mi spro­wa­dza­li się dziel­ni ju­na­cy, dla któ­rych ta­ka prze­pro­wadz­ka by­ła szo­kiem cy­wi­li­za­cyj­nym. Dla­te­go przez dłu­gi czas wi­dok pro­sia­ka, ku­ry czy kacz­ki na osie­dlu nie był rzad­kim zja­wi­skiem. In­te­li­genc­ki Kra­ków z obrzy­dze­niem pa­trzył na dziel­ni­cę, któ­rą przy­łą­czo­no do je­go obrze­ży. Na do­da­tek po­wsta­ła na złość mia­stu, któ­re nie do koń­ca chcia­ło pod­po­rząd­ko­wać się no­wej ko­mu­ni­stycz­nej wła­dzy. Dla­te­go też przez la­ta jej miesz­kań­cy od­czu­wa­li nie­chęć praw­dzi­wych kra­ku­sów, przez któ­rych by­li trak­to­wa­ni ja­ko lu­dzie gor­szej ka­te­go­rii. – Szcze­gól­nie do­tknę­ło mnie to, kie­dy za­cząłem stu­dio­wać na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim. Dzie­ci
kra­kow­skich profe­so­rów to by­ła eli­ta, my by­li­śmy pleb­­sem – wspo­mi­na Bog­dan Ry­ma­now­ski, dziś dzien­ni­karz TVN. – Ale ja ni­gdy nie wsty­dzi­łem się miej­sca swo­je­go uro­dze­nia. Ta dziel­ni­ca mnie ukształ­to­wa­ła. Że­by tu miesz­kać, trze­­ba by­ło być fa­ce­tem z ja­ja­mi.

Sła­wo­mir Shu­ty, au­tor ksią­żek, któ­rych ak­cja roz­gry­wa się w No­wej Hu­cie opowiada, że to blok z ra­dio­ak­tyw­nej pły­ty, w którym pisarz się uro­dził, „za­płod­nił go li­te­rac­ko”. „Shu­ty” to pseu­do­nim. – Kie­dyś mia­łem zna­jo­mych tyl­ko z No­wej Hu­ty. Do­pie­ro póź­niej po­zna­łem lu­dzi z cen­trum Kra­ko­wa. Raz za­dzwo­ni­łem do jed­ne­go kum­pla. Nie by­ło go w do­mu, więc po­pro­si­łem je­go sio­strę, że­by prze­ka­za­ła, kto dzwo­nił: „Sła­wo­mir z Hu­ty”. I ta sio­stra za­pi­sa­ła: „Sła­wo­­­mir Shu­ty”. I tak zo­sta­ło – opo­wia­da.

Ar­ty­stycz­ny kli­mat w No­wej Hu­cie zna­lazł też re­ży­ser Bar­tosz Szy­dłow­ski. – Szu­ka­łem prze­strze­ni, w któ­rej mógł­bym kon­ty­nu­ować roz­po­czę­tą na Ka­zi­mie­rzu dzia­łal­ność mo­jej sce­ny. Kie­dy wsze­dłem do ha­li, osza­la­łem. To by­ło to! Obok sie­bie sta­ły to­kar­ki, fre­zar­ki i in­ne ta­jem­ni­cze dla mnie ma­szy­ny. Na ścia­nach wi­sia­ły ab­sur­dal­ne ta­blicz­ki z na­pi­sa­mi: „Przy ob­cię­ciu pal­ca zgłoś się do le­ka­rza”. Bar­dzo szyb­ko do­pro­wa­dzi­li­śmy to miej­sce do po­rząd­ku i po­ka­za­li­śmy pierw­sze przed­sta­wie­nie Te­atru Łaź­nia No­wa, opar­te na książ­ce Sław­ka Shu­tego „Cu­kier w nor­mie” – opo­wia­da Szy­dłow­ski.

I on, i au­tor mie­li po­dob­ny wi­dok z okna: ogrom­ną pły­tę są­sied­nie­go blo­ku z ma­ły­mi okna­mi, w któ­rych od­bi­ja­ły się te­le­wi­zyj­ne ekra­ny, na środ­ku po­dwór­ka trze­pak i pia­skow­ni­ca, oto­czo­na ław­ka­mi oku­po­wa­ny­mi przez eme­ry­tów i mło­de ma­my. – Z dzie­ciń­stwa pa­mię­tam głównie nie­otyn­ko­wa­ne blo­ki i bło­to, któ­re ota­cza­ło mo­je no­wo wy­bu­do­wa­ne osie­dle Pia­s­tów, a tak­że hi­ste­rycz­ne sta­ny ma­my, któ­ra nie mo­gła wy­ba­czyć oj­cu, że ścią­g­nął ją do ta­kie­go miej­sca – wspo­mi­na Bar­tosz.

Kul­tu­ra kwiet­no­-dy­wa­no­wa

Ro­dzi­ce Sław­ka do No­wej Hu­ty prze­nie­śli swo­je wiej­skie zwy­cza­je. Więc on wy­cho­wał się w kli­ma­cie kul­tu­ry kwiet­no-dy­wa­no­wej. – Na imie­ni­nach śpie­wa­ło się lu­do­we przy­śpiew­ki i ja­­dło wik­tu­ały od krew­nych ze wsi – opo­­wia­da Shuty.

Na no­wo­huc­kim osie­dlu wszy­scy wszyst­kich zna­li. Ży­li jak w jed­nej wiel­kiej ro­dzi­nie. Dzie­ci wy­cho­wy­wa­ły się pod blo­kiem. – To był styl ży­cia po­dwór­ko­wo­-klat­ko­wy, któ­re­go dziś nie ma – wspo­mi­na ak­tor­ka Ur­szu­la Gra­bow­ska, któ­rej ro­dzi­ce do No­wej Hu­ty przy­je­cha­li z oko­lic My­śle­nic. – Gra­li­śmy w pił­kę, w dwa ognie, cho­­dzi­li­śmy na gran­dę, czy­li na jabł­ka, grusz­ki i tru­skaw­ki pod­kra­da­ne z dzia­łek. Mniej we­so­ło by­ło, kie­dy mu­sie­li­śmy się z te­go ­spo­wia­dać.

Ów­cze­sna No­wa Hu­ta mia­ła du­żo te­re­­nów zie­lo­nych, oko­licz­nych pól i wsi. Więk­szość z nich zo­sta­ła już za­bu­do­wa­na. Zo­stał La­sek Bu­loń­ski, w któ­rym, szcze­gól­nie w oko­li­cy 13 dnia mie­sią­ca, spo­ty­ka­ją się spra­gnie­ni ro­bot­ni­cy. – Kie­dyś przy­cho­dzi­li też do pi­wiar­ni Oa­za. Za­miast sto­li­ków sta­ły tam ogrom­ne la­dy. Ale nas nie by­ło stać na ta­kie luk­su­sy. My ku­po­wa­li­śmy ta­nie wi­na i wy­pi­ja­li­śmy je na klat­ce – zdra­dza Sła­wo­mir Shu­ty.

Dziś Oa­zy już nie ma. Ucho­wa­ła się za to Ju­bi­lat­ka i Sty­lo­wa. To re­stau­ra­cje, w któ­rych pa­nie w ta­pi­ro­wa­nych ko­afiu­rach, jak za PRL­-u, po­da­ją śle­dzi­ka z set­ką wód­ki, a wie­czo­ra­mi do tań­ca przy­gry­wa ze­spół dan­cin­go­wy. Moż­na tam cza­sem spo­tkać kra­kow­skie eli­ty, znu­dzo­ne ar­ty­stow­ską at­mos­fe­rą Ka­zi­mie­rza. Ostat­nio mod­ne sta­ło się urzą­dza­nie imie­nin czy uro­dzin w so­cre­ali­stycz­nym en­to­ura­ge’u.

Do Sty­lo­wej za­bie­ra też tu­ry­stów agen­cja spe­cja­li­zu­ją­ca się w ob­wo­że­niu cu­dzo­ziem­ców po No­wej Hu­cie. Po zje­dze­­niu ru­skich pie­ro­gów w ba­rze mle­cz­nym na pla­cu Cen­tral­nym ja­dą na her­ba­tę po­da­wa­ną w szklan­ce.

Ży­cie kul­tu­ral­ne w ko­mu­ni­stycz­nej No­wej Hu­cie jed­nak naj­moc­niej tęt­ni­ło w ki­nach Świt, Sfinks, Świa­to­wid. – W Sfink­sie zo­ba­czy­łem cykl fil­mów ze Zbysz­kiem Cy­bul­skim. Wte­dy po­sta­no­wi­łem zda­wać do szko­ły te­atral­­nej. A w Świ­cie prze­ży­łem naj­więk­sze upo­ko­rze­nie: nie wpu­ści­li mnie na „Wej­ście smo­ka” z Bru­ce’em Lee, bo za mło­do wy­glą­da­łem – śmie­je się Szy­dłow­ski. Dziś w Świ­cie sprze­da­je się me­ble, a w prze­ciw­ato­mo­wych schro­nach moż­na ku­pić odzież na wa­­gę. Zaś nie­czyn­ne ki­no Świa­to­wid Szy­dłow­ski za­anek­to­wał na po­trze­by swo­je­go te­atru.

Za­dy­my ple­mien­ne

Miesz­ka­nie w No­wej Hu­cie łą­czy­ło się z przy­na­leż­no­ścią do miej­sco­wej ban­dy, któ­rej za­da­niem by­ło zwal­cza­nie in­tru­zów z in­nych osie­dli. – Woj­ny w Hu­cie mia­ły cha­rak­ter ple­mien­ny. Gdy by­łem ma­ły, by­ły jesz­cze cał­kiem nie­groź­ne. Nie­bez­piecz­nie za­czę­ło się ro­bić, gdy na osie­dlach po­ja­wi­li się ki­bo­le i do ak­cji za­czę­ły wkra­czać sie­kie­ry. Tak­że nie­przy­jem­ne by­wa­ły wal­ki pun­ków ze ski­na­mi – wspo­mi­na Sła­wo­mir Shu­ty.

By uspo­ko­ić emo­cje zbun­to­wa­nej mło­­dzie­ży, dy­rek­tor Te­atru Lu­do­we­go Je­rzy Fe­do­ro­wicz przy­go­to­wał nie­ty­po­we przed­sta­wie­nie: w „Ro­meo i Ju­lii” pun­ki gra­ły Mon­tec­chich, a ski­ni Ca­pu­let­tich. Przy­naj­mniej pod te­atrem było spo­koj­nie, chociaż nie na dłu­go.

Ale mło­dzi miesz­kań­cy No­wej Hu­ty nie spę­dza­li cza­su tyl­ko na ple­mien­nych bi­ja­ty­kach. To mia­ło być so­cja­li­stycz­ne mia­sto bez Bo­ga, a szyb­ko sta­ło się bar­dzo re­li­gij­ne. Bog­dan Ry­ma­now­ski: – Do dziś je­stem na­siąk­nię­ty no­wo­huc­ką po­boż­no­ścią. Ni­gdy nie za­po­mnę cu­dow­ne­go Krzy­ża w Mo­gi­le ani Ar­ki Pa­na, gdzie by­łem na spo­tka­niu z Ja­nem Paw­łem II. Tam też 13 dnia każ­de­go mie­sią­ca od­by­wa­ły się Na­bo­żeń­stwa Fa­tim­skie. Często do­cho­dzi­ło po nich do pa­trio­tycz­nych ma­ni­fe­sta­cji, w któ­rych uczest­ni­czy­łem, od­kąd za­bi­to mło­de­go ro­bot­ni­ka Bog­da­na Wło­si­ka. Ry­ma­now­ski, po jed­nej z ta­kich za­dym, dwa dni prze­sie­dział w aresz­cie.

Dziś wol­no­ścio­we zry­wy w Hu­cie to tyl­ko wspo­mnie­nie. Tu­tej­si miesz­kań­cy w no­wej rze­czy­wi­sto­ści ma­ją nie ty­le pro­blem z wła­dzą, co z za­trud­nie­­niem. Kom­bi­nat upa­da, zwal­nia co­raz wię­cej pra­cow­ni­ków.

Po­wro­ty do ko­rze­ni

Jed­nak w No­wej Hu­cie moż­na zna­leźć tań­sze niż w innych częściach Kra­ko­wa miesz­ka­nia. Dzięki temu wie­lu mło­dych lu­dzi wła­śnie tu się prze­pro­wa­dza. Wra­ca­ją też by­li miesz­kań­cy. Bar­tosz Szy­dłow­ski ra­zem z ro­dzi­ną cał­kiem nie­daw­no za­miesz­kał w jed­nym ze star­szych no­wo­huc­kich blo­ków. I bar­dzo to so­bie chwa­li. Nie dość, że ma bli­sko do te­atru, to na do­da­tek mo­że ro­bić za­ku­py w ma­łych, ta­nich skle­pi­kach. Do­ce­nia to też Ur­szu­la Gra­bow­ska, któ­ra po sze­ściu la­tach miesz­ka­nia w Do­mu Ak­to­ra na Ka­zi­mie­rzu za­tę­sk­ni­ła do Hu­ty. – To świet­ne miej­sce dla ro­dzin z dzieć-­mi. Ma­my ogrom­ny park, a w oko­licz­nych blo­kach miesz­ka­ją moi koledzy jeszcze z pod­sta­wów­ki.

Bog­dan Ry­ma­now­ski nie pla­nu­je po­wro­tu do No­wej Hu­ty. Z dy­stan­su sto­li­cy mó­wi, że to miej­sce jest zja­wi­skiem na ska­lę świa­to­wą. Dzię­ki nie­mu moż­na po­ka­zać praw­dę o tam­tym sys­te­mie. Mi­ło­śni­cy No­wej Hu­ty pla­nu­ją, by w jed­nej sa­li mu­zeum ko­mu­ni­zmu sta­nę­ła wiel­ka ba­lia z bło­tem. Zwie­dza­ją­cy za­ło­żą gu­mia­ki i przej­dą jak nie­gdyś ju­na­cy. Zobaczą miesz­ka­nie z lat 50., w któ­rym odej­rzą pro­gram te­le­wi­zyj­ny na śnie­żą­cym ekra­nie pierw­sze­go pol­skie­go te­le­wi­zo­ra Wi­sła. Ta­ki po­wrót do prze­szło­ści bę­dzie eks­tre­mal­nym prze­ży­ciem nie tyl­ko dla tu­ry­stów.

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces
Komentarze (8)