Rzuciła się pod samochód, by ratować córkę. Ma jedno marzenie
- Ratuj Alę! – usłyszała Karolina Karalus dwa lata temu. Samochód staczał się na wózek, w którym znajdowała się jej roczna córeczka. Mama odepchnęła dziecko i sama została przyciśnięta do ściany przez pojazd. Minęły dwa lata, już nie śnią się jej koszmary. Teraz trwa walka o nogę Karoliny. Nie uda się bez pomocy ludzi o dobrym sercu.
18.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 07:14
To jedna z tych historii, obok których nie da się przejść obojętnie. Karolina Karalus bez zastanowienia rzuciła się pod koła samochodu, by uratować swoją roczną córeczkę. Dopiero po chwili dotarły do niej rozmiary własnych obrażeń. Straciła pamięć w wyniku urazu głowy, groziła jej amputacja nogi. Teraz pojawiło się światełko w tunelu – szansa na operację, która pozwoli jej iść z córką na spacer po łące. Bez bólu i strachu. Po prostu normalnie.
"Ratuj Alę!". Potem już nic nie było jak dawniej
Karolina Karalus dwa lata temu miała wszystko, o czym marzyła. I nie ma w tym cienia przesady. Kierownicze stanowisko w banku, kochający mąż i roczna córeczka. Ala była dzieckiem wyczekiwanym, na które od razu przelany został ogrom macierzyńskiej miłości.
- Bardzo czekałam na macierzyństwo – mówi Karolina Karalus w rozmowie z WP Kobieta. - Było to wtedy moim wielkim marzeniem i ono się spełniło. Byłam bardzo szczęśliwa. I wszystko zmieniło się w jeden dzień – dodaje łamiącym się głosem.
Był dzień ślubu jej brata. W radosnej krzątaninie Karolina usłyszała krzyk teściowej: "Ratuj Alę!". Pod jej domem na wózek z niespełna roczną dziewczynką toczył się samochód. Karolina zareagowała tak, jak zrobiłaby to prawdopodobnie każda mama – nie zastanawiając się, ruszyła na pomoc, odpychając wózek i wpadając pod koła. Przerażona mama była w amoku, myślała tylko o swojej córeczce i o tym, czy nic jej się nie stało. Dziś jest pewna, że zrobiłaby to drugi raz. Pomimo tragicznych w skutkach konsekwencji.
Dopiero po chwili Karolina zorientowała się, że sama jest ranna. Wieloodłamkowe zmiażdżenie prawej kości piszczelowej i kości strzałkowej, uraz lewej ręki i poważny uraz głowy sprawiły, że Karolina wylądowała na łódzkim OIOM-ie. Straciła pamięć, a lekarze robili co w ich mocy, by uratować nogę.
- Bliznę na głowie mam do tej pory, ale jest w takim miejscu, że włosy pozwalają ją przykryć – przyznaje. - Mam też bardzo dużą bliznę na ręce. Nie można jej nie zauważyć. Na nodze mam aparat, dzięki któremu mogę wstawać z łóżka i chodzić. Wcześniej używałam wózka lub chodziłam o kulach. Aparat miał być tylko na chwilę – do czasu operacji. Nikt wtedy nie zakładał, że zostanie ze mną na tak długo – dodaje Karolina.
Przed wypadkiem Karolina była osobą szalenie aktywną. Nie potrafiła spędzać czasu w bezruchu. Dwa razy dziennie biegała, jeździła na rolkach, grała w siatkę w amatorskiej drużynie. Dziś zwykłe rzeczy są dla niej wyzwaniem.
- Kąpiel, sznurowanie butów czy wyjście ławkę to dla mnie prawdziwe trudności – mówi Karolina. – Chciałabym nie myśleć o tym, że to daleko i że boli. Ale tak jest. Im coś jest dalej, tym bardziej boli. Nie tylko uszkodzona noga, ale też ta zdrowa, na której obecnie opiera się cały ciężar ciała. Do tego mięśnie prawej strony ciała zanikają. Zdarza się, że z prawej ręki wypada mi kubek z herbatą – tłumaczy.
Miała stracić nogę. Dziś ma jedno marzenie. Realne!
Po OIOM-ie przyszedł czas na długotrwałą terapię w szpitalu w Otwocku. Pojawiła się nadzieja na to, że Karolina będzie mogła chodzić. Kobieta przeszła wiele zabiegów operacyjnych. Przez dwa miesiące nie widywała swojej córeczki, co było dla niej szczególnie trudne.
- Miałam niesamowite wsparcie w rodzinie, w najbliższych – mówi Karolina. – Mój mąż, pomimo tego, że sam przeżył ogromną traumę, cały czas podtrzymywał mnie na duchu. Tak naprawdę na początku rodzina walczyła o nogę bardziej niż ja. A kiedy wszyscy tracili nadzieję, stery przejęła moja siostra. Miała w sobie tak dużo siły… To dzięki niej trafiłam do profesora Marczyńskiego.
Był on jedynym lekarzem, który był pewien, że mogę odzyskać sprawność.
- Nikt poza profesorem Marczyńskim nie dawał mi szans na to, że będę mogła chodzić – przyznaje Karolina. – Inni lekarze nie wierzyli w sukces proponowanej przez niego operacji. Zaczęto mówić wprost o konieczności amputacji. To był ogromny dylemat. Decyzja, od której nie będzie już odwrotu.
Karolina uwierzyła jednak w wizję profesora i szykowała się na operację. Później jednak zaczęła się pandemia, a profesor odszedł ze szpitala.
- Sytuacja mocno się skomplikowała, a w moim przypadku najważniejszy jest czas – przyznaje Karolina. – Zdecydowaliśmy więc z rodziną, że musimy wziąć sprawy w swoje ręce. Tak trafiliśmy do dr. Paleya, światowej sławy ortopedy. Eksperta w swojej dziedzinie, polecanego też przez prof. Marczyńskiego. Dr Paley stosuje terapie, których w Polsce nie da się przeprowadzić w ramach NFZ.
Karolinie udało się umówić na pierwszą konsultację.
- Siedziałam wtedy jak na szpilkach, czekając na wyrok – wspomina. – Pół roku, po którym usłyszałam, że jest na mnie konkretny plan. I to taki, który nie obciąży mojej zdrowej nogi. Trzyetapowa operacja rekonstrukcyjna. Jeśli się uda, będę mogła spełnić moje największe marzenie: spacer z córcią za rękę, normalnie, bez bólu, bez myślenia, że to daleko. Ta wizja sprawia, że wstaję rano i walczę.
Za Karoliną stoi cała armia ludzi o dobrym sercu.
- Otrzymuję mnóstwo ciepła, wsparcia i dobrych słów – mówi Karolina. – Na Facebooku, na stronie zbiórki. Te wiadomości dają mi ogromną siłę. Sprawiają, że się uśmiecham, że czuję szczęście i ogromną wdzięczność. To też bardzo ważny element motywacji. Wiem, że nie mogę zawieść tych wszystkich ludzi. Nie mogę się poddać, muszę walczyć i dzięki nim wiem, że na pewno się uda.
Aby operację udało się przeprowadzić, potrzebnych jest 280 tys. zł. Na tę chwilę udało się uzbierać prawie połowę tej sumy. Oznacza to, że w pierwszym kwartale 2021 roku Karolina będzie mieć pierwszą z trzech operacji. Teraz walka toczy się o dwie kolejne. Kiedy się uda, za ok. dwa lata mama i córka pójdą razem na radosny spacer. Alicja będzie wtedy miała niespełna pięć lat.
Karolina przyznaje, że na początku ona i mąż nie byli w stanie rozmawiać o tym, co się stało. Używali tylko jednego słowa: "wypadek". Dziś nie ma już koszmarów, jest za to nadzieja na szczęśliwe zakończenie.
- Przez te dwa lata były bardzo trudne momenty i nigdy ich nie zapomnę – mówi Karolina. – Ale zawsze sobie powtarzałam, że jak to przeżyjemy, to będziemy tylko silniejsi. I tak się stało.