Samo-loty

Sztuką jest opowiedzieć tragikomiczną historię tak, byśmy ani przez chwilę nie przestali patrzeć na świat oczami 12-latka, mając zarazem poczucie, że stoi za nią dojrzała ironia, doświadczenie i wielkie pisarskie umiejętności. Szukałem jakiejś analogii do „Samo-lotów” i jedyne, co przyszło mi do głowy, to fenomenalne „Życie przed sobą” Romaina Gary’ego, które spisany na straty przez krytykę stary pisarz napisał pod pseudonimem (Emile Ajar) i dostał po raz drugi Nagrodę Goncourtów.
Oczywiście w powieści Marka Stokowskiego nie ma paryskiego półświatka i arabskiego getta. Rzecz w sposobie widzenia świata. Historia Marcina vel Marianka, chłopca, który próbuje dać drapaka z Polski Ludowej za pomocą własnoręcznie skonstruowanych samolotów, jest metaforyczną opowieścią o wolności za wszelką cenę – wolności myśli i czynów. Stokowski odświeża nam pamięć: obraz PRL w „Samo-lotach” na przekór ciepłym sentymentom i nostalgii jest zadziwiająco trzeźwy i surowy. Ludowa ojczyzna Anno Domini 1969 to kraina głupoty, konformizmu, biedy i opresji wymierzonej we wszystkich, którzy nie mieszczą się w tekturowych ściankach socjalistycznego raju. Zamazany obraz Zachodu żyje w zagłuszanych falach radiowych, kartkach wyrwanych z zagranicznych czasopism i kolorowych samolotach startujących z pobliskiego lotniska. Siła tej książki nie tkwi jednak tylko w samej historii, ale również w tym, jak Stokowski ją opowiada: w „Samo-lotach” nie ma zbędnego przecinka, zdania, emocji. Nadrealne obrazy rodzą się nagle, z
drobnych pretekstów, zaś puenty autor z konsekwencją rozwija do końca, za granicę absurdu, dziecięcej i dorosłej wyobraźni. „Samo-loty” zmuszają czytelnika do śmiechu przez łzy.
A przy tym jest to proza napisana z wyczuciem języka i czasów, o których opowiada. Życzę Stokowskiemu i jego „Samo-lotom” wielkiego sukcesu, na miarę lotniczych marzeń Marcina o wolności.

Samo-loty

27.01.2006 | aktual.: 30.06.2010 02:22

Piotr Kofta/ _Przekrój _
Marek Stokowski „Samo-loty”, Jacek Santorski & Co, Warszawa 2005

Komentarze (0)