Gwiazdy„Samo życie” zaczęło się po trzydziestce

„Samo życie” zaczęło się po trzydziestce

Miała w nim zagrać epizod. Tymczasem jej przygoda z serialem trwa już 4 lata. Beata Kawka wciela się w nim w role dwóch sióstr.

„Samo życie” zaczęło się po trzydziestce

17.02.2006 | aktual.: 07.03.2006 08:07

*Dwupoziomowe, ponadstumetrowe mieszkanie. W holu wita nas gospodyni z córką. Mąż jest jeszcze w pracy. Beata Kawka twierdzi, że unika takich spotkań jak ognia, więc pewnie nieprędko wróci. W salonie duży stół nakryty koronkową serwetą. *
Beata, znając dobry gust męża, zostawiła mu wolną rękę w wykańczaniu wnętrz. Sama zajęła się dodatkami. To właśnie koronkowe firanki w oknach, kwiaty, kolorowe obrazy i stojące na komodzie anioły tworzą klimat tego domu. A pachnąca herbata i faworki sprawiają, że w zimowy, mroźny wieczór jest tu ciepło i przytulnie.

_- Dlaczego tu zamieszkaliście? _Wcześniej mieszkaliśmy przy ulicy Czerniakowskiej, gdzie autobusy jeździły pod oknami. Ich otwarcie groziło śmiercią – wieczny kurz, brud i hałas były nie do zniesienia. A to osiedle znaleźliśmy przypadkiem, szukając... domku pod Warszawą. I choć dom był jeszcze w trakcie budowy, po prostu zakochaliśmy się w tym miejscu. Dużo zieleni, cichutko, ptaki śpiewały. A że daleko do centrum? Ja i tak, gdy rano jadę do pracy, wracam dopiero wieczorem. A gdy mam wolne, w ogóle się stąd nie ruszam. Wszystko jest na miejscu – szkoła, sklepy, bank...

_- Ale nie zauważyłem wanny, w której kiedyś spędzałaś sporo czasu? _Wanna była w wynajmowanym mieszkaniu na Ursynowie. Siedząc w wodzie, uczyłam się ról, czytałam książki. Czasem stosowałam metodę mojej babci i żeby ciało było odpowiednio nawilżone, wlewałam do wody parę kropel oliwki dla niemowląt. Teraz to niemożliwe – w naszym nowym mieszkaniu nie było miejsca na wannę. Jest prysznic. Ale ja rezygnowałam już w życiu z dużo ważniejszych rzeczy niż wanna.

_- Na przykład? _Odeszłam z teatru Adama Hanuszkiewicza, który przyjął mnie, kiedy po studiach biegałam w poszukiwaniu pracy. „Ruda, wyrazista, fajna. Biorę cię”. Tak powiedział. No i grałam u niego pięć lat. Ale urodziła się Zuzia, zmieniłam pracę i zrezygnowałam. Do dziś tego żałuję, bo teatr jest moją wielką miłością.

_- Zawsze jest coś za coś? _Dlatego dziś potrafię przystosować się do różnych sytuacji. Na przykład jestem sobie w stanie wyobrazić, że z dobrego samochodu przesiądę się na fiata 126p. Bo mam 38 lat i wiele różnych doświadczeń za sobą. Jest takie powiedzenie, że jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach. Dlatego ja niczego nie planuję. Czekam, co mi życie przyniesie, i dostosowuję się tak, żeby nie bolało. Brak wanny nie boli (śmiech). W domu moich rodziców w Inowrocławiu jest cudowna wanna i kiedy tam jadę, leżę w niej godzinami.

_- Wcześnie opuściłaś rodzinny dom? _Rodzice robili wszystko, żebyśmy były z siostrą dobre, uczciwe i żeby nam w życiu nie było źle. A nam brakowało romantyzmu. Uciekałyśmy więc na jakieś wycieczki, kochałyśmy się w chłopakach, marzyłyśmy o pocałunkach. Pamiętam, że kiedy tata zobaczył mnie w parku, jak się całowałam z chłopakiem, była o to straszna awantura. W parku? Co za pomysł? – krzyczał. – Do domu go przyprowadź! Przychodzili więc przyjaciele do domu. A ojciec, który jest niezłym kucharzem, nadziewał szaszłyki i donosił nam do pokoju. To był standard. Bardzo chciałam stamtąd wyjechać. Bałam się świata, a jednocześnie byłam go ciekawa. Do szkoły filmowej w Łodzi wyjechałam, gdy miałam 18 lat.

_- Grałaś na wiolonczeli, śpiewałaś. Jednak zostałaś aktorką. Dlaczego? _Myślę, że bardziej chciałam zostać gwiazdą niż aktorką. Byłam dziewczyną z małego miasta. Czasy były biedne, a ja nie pochodziłam z zamożnej rodziny. Chodziłam w czarnej spódniczce, ale rajstopy miałam codziennie innego koloru – farbowałam je, żeby było kolorowo. Byłam inna. Może dlatego rówieśnicy śmiali się ze mnie, wytykali palcami. „Aktoreczka” – mówili drwiąco.

_- Zdałaś na studia, wyszłaś za mąż, a zaraz po dyplomie oboje wyjechaliście do Stanów... _Miałam 20 lat. Szybko zaczęliśmy się z Marcinem rozumieć. Kto wie, może dlatego, że odmienne charaktery się przyciągają. Kochaliśmy się, chcieliśmy być razem. Oboje byliśmy troszkę szaleni. Stąd ten wyjazd. Właściwie prosto ze sceny, zaraz po dyplomie, pojechaliśmy na lotnisko. Byliśmy ciekawi innego świata. Marzyliśmy o tym, żeby zarobić na mieszkanie. Ja od razu dostałam pracę, która polegała na... wychowywaniu szóstki dzieci. Potem byłam kelnerką, pozowałam do zdjęć. Mimo to, kiedy po 10 miesiącach wróciliśmy, oszczędności były mizerne, bo chodziłam na przedstawienia na Broadwayu, na które bilet kosztował nawet 150 dolarów. Czy myślałam, by robić tam karierę? Ani przez chwilę. Tęskniłam za krajem, za teatrem. Chciałam grać w Polsce.

_- Zaczęłaś grać? _Po powrocie Wojtek Wójcik, reżyser „Ekstradycji”, zaprosił mnie po zdjęciach próbnych na rozmowę. Byłam przekonana, że to już, że gram. Tymczasem on powiedział, że jestem fantastyczną aktorką, ale nie da mi tej roli, bo choć jestem młodą dziewczyną, mam oczy dojrzałej kobiety i nikt nie uwierzy, że jestem naiwna. Byłam załamana. Długo nie grałam. Aż kiedyś wypłakałam się Tadziowi Słobodziankowi, który ze spokojem zaczął mi tłumaczyć, że muszę poczekać i że po trzydziestce wszystko się ze sobą spotka – dojrzałość z warunkami fizycznymi.

_- Może miał rację? _Może. Pewnie się to gdzieś spotkało – mam swoje zmarszczki, które lubię, doświadczenie. Poza tym... ja wierzę, że wszystko, co się dzieje w życiu, ma jakieś wytłumaczenie, dzieje się po coś. No bo jak wytłumaczyć to, że zagrałam jakąś maleńką rólkę w serialu „Więzy krwi”, w którym nie chciałam grać, ale wzięłam ją, bo nie miałam pieniędzy. Po co zagrałam? A po to, żeby reżyser Michał Kwieciński mógł mnie zobaczyć w jednej scenie i dać mi rolę w „Samym życiu”.
(Rozmowę przerywa Zuzia, która idzie z kolegą na trening aikido. Jest zimno i Beata sprawdza, czy dobrze się ubrała).
Mieliśmy nieprzyjemną historię. W poprzedniej szkole Zuzię pobito. Wtedy powiedziała, że musi się nauczyć bronić i zaczęła chodzić na zajęcia z aikido. Choć rozpieszczamy ją oboje, jest oczkiem w głowie tatusia. Podczas ferii razem byli na nartach. Podobnie jak ja, lubi podróże, a Paryż jest jej ukochanym miastem. Chce się nauczyć francuskiego, żeby w Paryżu mówić po francusku. No i jest tam Disneyland. Kocha też Kraków. Jeździmy tam karmić gołębie. Wsiadamy rano w pociąg, karmimy na rynku gołębie, idziemy na Wawel, potem na obiad i wracamy do Warszawy.

_- Lubisz oglądać świat? _Podróże, obok kina, w którym mogę przesiedzieć kilka seansów pod rząd, to moja największa pasja. Od czasu, kiedy po pierwszym roku studiów wyjechałam z koleżanką na Kretę. Od 19.00 do 2.00 w nocy byłyśmy barmankami. W ciągu dnia wynajmowałyśmy samochód i wyruszałyśmy w nieznane. Byłam w miejscach, jakich żaden turysta nie zobaczy. Nauczyłam się, że kiedy chcę dobrze zjeść, nie wolno mi wchodzić do restauracji dla turystów, ale tam, gdzie jedzą Grecy. Tam jadłam najlepsze ośmiornice. Nie lubię hoteli. Wynajmuję pokoje w małych, położonych na
uboczu pensjonatach. Idę przez wioskę, podglądam siedzących w knajpach ludzi, kuchnie, zwyczaje... A jeśli do tego w pobliżu jest plaża i morze...

_- To teraz kolej na..? _No cóż, marzę o wyprawie do Meksyku...

Rozmawiał Tomasz Brunner

Komentarze (0)