Plaga na działkach. Sprawy kończą się w sądzie
Spór o tuje skończył się w sądzie. Podobnie jak walka o warzywnik. Nacięcia korzeni, podlewanie drzew wodą z octem - niektórzy sąsiedzi regularnie potrafią uprzykrzać sobie życie. - Zwykłe podcięcie orzecha może przerodzić się w wieloletnią awanturę - mówi inspektor Dawid Kostkowski.
O spór sąsiedzki nietrudno. Wiedzą o tym również działkowcy. - Najczęstszym problemem są drzewa, których gałęzie wychodzą na teren innej działki lub na teren wspólny - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Dawid Kostkowski, inspektor ds. inwestycji w Okręgu Małopolskim Polskiego Związku Działkowców w Krakowie. - Jedna z pań skarżyła się, że sąsiad wybudował sobie w ogrodzie altankę z oknem i widokiem na jej działkę. Uparcie twierdziła, że chce ją podglądać.
Czasem sąsiedzi są nam w stanie wypomnieć każdy centymetr. - Ostatnio jeden z działkowców postawił ogrodzenie wokół swojej działki, które miało 103 cm wysokości, mimo że regulamin dopuszcza maksymalnie 100 cm. Zauważył to sąsiad i od razu to zgłosił. Musieliśmy zebrać komisję i przeprowadzić kontrolę. Takich spraw jest dość dużo - przyznaje Dawid Kostkowski.
Sąsiad, który wypomni ci wszystko
- Ludzie kierują się zasadą "wolnoć, Tomku, w swoim domku" - dodaje Dawid. - Są bardzo przywiązani do swojej przestrzeni i za wszelką cenę chcą chronić swoją własność. W obecnych czasach poczucie wspólnoty jest coraz mniejsze. Każdy chce być panem swojego terenu. Dominuje myślenie na zasadzie "moja działka - moje królestwo" - zaznacza.
- Często robią sobie po prostu na złość - mówi Dawid Kostkowski. - Strach o to, że ktoś spryska nam rośliny szkodliwą substancją, nie bierze się znikąd. Nacięcia korzeni, podlewanie drzew wodą z octem - ludzie potrafią wpaść na przeróżne pomysły, aby sobie dokuczyć. Irytację potrafi wywołać nawet fakt, że sąsiad w sobotę chce kopać sobie grządki.
Wiele rzeczy bierze się z zazdrości - przyznaje. - Niektórzy mają z przydziału 100 m2 działki, a inni 500. Czasem prowadzą cichą wojnę. Zwykłe podcięcie orzecha, który zahaczał o naszą działkę, może przerodzić się w wieloletnią awanturę.
Spór o warzywnik
- Niektóre rodziny skonfliktowane są od pokoleń - mówi radca prawny Monika Urbanek, specjalizująca się w prawie rolniczym. - Wiele spraw da się załatwić polubownie, ale niektórzy nie są gotowi na jakąkolwiek rozmowę. Często dochodzi nawet do interwencji policji - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską.
Spór o tuje czy warzywnik urasta czasem do rangi sporu narodowego. - Granice dwóch gospodarstw były nieprawidłowo wytyczone. Gdy chciano to zrobić zgodnie z dokumentacją, okazało się, że punktem spornym został warzywnik. Jedna ze stron nie zgadzała się, by delikatnie go przesunąć. Ostatecznie z powodu tego warzywnika wszyscy spotkali się w sądzie - opowiada.
- Mam wrażenie, że czasem te najmniejsze konflikty są najtrudniejsze do rozwiązania. W grę często wchodzą emocje, bo np. dziadek coś zasadził w tym warzywniku i wtedy bardzo trudno dojść do porozumienia - komentuje.
Granice, zasiedzenie i monitoring
Numerem jeden wśród konfliktów sąsiedzkich są spory o granice. - Spór o przysłowiową miedzę nie występuje tylko na filmach - stwierdza Monika Urbanek. - Zdarza się, że jeden i drugi sąsiad dysponują mapami, na których wyrysowane jest coś całkiem innego. Sprawa często wychodzi na jaw w momencie sprzedaży działki, kiedy okazuje się, co widnieje w dokumentach. Niektóre z map pochodzą z okresu międzywojennego, kiedy pomiary nie były tak dokładne jak dzisiaj - dodaje.
Nie brakuje też kłótni o zasiedzenie. - Często ktoś korzystał przez lata z nieswojej części nieruchomości i chce ją przejąć na własność. To zazwyczaj rodzi duży konflikt, bo sprzeciwia się temu druga strona - komentuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czytaj także: Pokazał samowolkę sąsiada. Ludzie nie dowierzają
Podium zajmuje też spór o monitoring. - Jeden z mieszkańców zarzucał sąsiadowi, że kamery są ustawione tak, by go śledziły. Doszło do tego, że biegli sądowi musieli przyjrzeć się obrazowi z kamery i określić, czy narusza on prywatność innych osób - mówi radczyni.
Miasto kontra wieś
Do prawnika często udają się mieszkańcy, którzy niedawno przeprowadzili się z miasta na wieś. Nie chcą zajmować się gospodarstwem, szukają spokoju i wyciszenia. Problem pojawia się, gdy zdają sobie sprawę, że życie na wsi też potrafi być głośne, a zapachy nie zawsze są przyjemne.
- Zaczynają się skargi na hałasy wydawane przez maszyny, traktory i kombajny - opowiada Monika Urbanek. - Nie podoba im się zapach wydobywający się z obory. Mają problem z tym, że u sąsiada jest obornik i gnojowica. Przeszkadza im, że ktoś obok chce prowadzić gospodarstwo. Pamiętajmy, że rolnicy nie są w stanie wyeliminować pewnych czynności i zapachów. Nawet w nowoczesnych oborach przy czyszczeniu nie ma opcji, by ten zapach się nie rozniósł. Sądy wskazują jednak jasno, że żaden rolnik nie może być ukarany za standardową działalność rolniczą.
Tuje kością niezgody
- Teraz prowadzę sprawę zasiedzenia, w trakcie którego niszczone są tuje znajdujące się na części działki - mówi adwokat Wojciech Nartowski. - Osoba, która dokonuje uszkodzenia, twierdzi, że zasłaniają światło. Spór sąsiedzki o zasiedzenie trwa lata, a skracanie tui tylko go zaostrzyło.
Odwiecznym problemem jest również spór o wystające gałęzie. - Jako właściciel gruntu mamy prawo je obciąć - przypomina adwokat. - Ale tylko pod jednym warunkiem! Musimy wyznaczyć sąsiadowi, który jest właścicielem drzewa, racjonalny termin na ich usunięcie, np. siedem dni. Dopiero po tym czasie, w przypadku braku reakcji, możemy je usunąć.
Pamiętajmy jednak, że owoce z drzewa sąsiada, nawet jeśli jego gałęzie przedostały się na nasz teren, nie są naszą własnością. - Prawo nakazuje nam wpuścić sąsiada i umożliwić mu zabezpieczenie swoich owoców przed utratą. Gdy upadną, przechodzą bowiem na własność właściciela gruntu, czyli w tym przypadku naszą - tłumaczy Nartowski. - Jeśli jabłka czy gruszki wciąż wiszą na drzewie, którego gałęzie wdzierają się na nasz teren, możemy zerwać je i zjeść tylko wtedy, gdy sąsiad, mimo naszych wezwań, nie usunie owoców.
Adwokat przypomina jednak, że wejście na drogę sądową to ostateczność. - Zanim pozwiemy sąsiada, pamiętajmy, że jest to bardzo długi proces, bo sprawy te nie są traktowane w sądach jako pilne i mogą ciągnąć się latami. Warto postawić na rozmowę lub mediację. Niekiedy efekt przynosi samo zgłoszenie sprawy na policję. Sąsiad z obawy przed konsekwencjami być może nieco złagodnieje. Szkoda czasu, pieniędzy i zdrowia na batalię sądową - podrkeśla.
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!