GwiazdySeks, próżność, pieniądze

Seks, próżność, pieniądze

Seks, próżność, pieniądze
Źródło zdjęć: © AKPA
12.09.2007 11:55, aktualizacja: 17.09.2007 14:36

Grafik z wykształcenia, z wyboru dziennikarz, mistrz wywiadu - podobno z lenistwa. Nie miał odwagi być marzycielem, ale starczyło jej na bycie anarchistą. W gazecie i na wizji nie ma poczucia misji. Za cały warsztat starcza mu ciekawość. Ma kłopot z tradycyjnym systemem wartości, a w rozmowie lubi pozycje horyzontalne. Słowem wymarzony kandydat na kanapę Fashion – Talk-showman Piotr Najsztub.

Grafik z wykształcenia, z wyboru dziennikarz, mistrz wywiadu - podobno z lenistwa. Nie miał odwagi być marzycielem, ale starczyło jej na bycie anarchistą. W gazecie i na wizji nie ma poczucia misji. Za cały warsztat starcza mu ciekawość. Ma kłopot z tradycyjnym systemem wartości, a w rozmowie lubi pozycje horyzontalne. Słowem wymarzony kandydat na kanapę Fashion – Talk-showman Piotr Najsztub.

Skąd biorą się plotki o pańskiej megalomanii?

Sam je rozpowiadam.

Przecież jest Pan zbyt leniwy na autokreację?

Nie poświęcam temu specjalnie wiele czasu. Po prostu od okazji do okazji opowiadam o sobie różne rzeczy. Często zresztą niepochlebne. W ten sposób, gdy ktoś pozna mnie osobiście, rozczarowanie będzie dużo mniejsze.

Wystarcza Pan sobie za cały świat?

Jestem introwertykiem. Mam złudne przekonanie, że świat jest we mnie, że w sobie mogę szukać wszystkich odpowiedzi.

Kogo ten introwertyk widzi, kiedy patrzy na siebie z zewnątrz?

Widzę zamkniętego w sobie człowieka, który nie miał odwagi być marzycielem. Człowieka, którego wydarzenia, czasy, przypadki zaniosły w miejsce, w którym nigdy nie spodziewał się być i któremu stara się z różnym skutkiem sprostać. A czasem widzę kogoś, kto myśli - jestem w tym miejscu, w którym powinienem. Potrafię wszystko. I zabawię i coś mądrego powiem. Staram się nie widzieć siebie złego.

Trudno uwierzyć, że akurat Pan odmówił sobie prawa do marzeń.

Może wynikało to z próżnej wiary w to, że jestem fajniejszy niż moje marzenia. Porzuciłem je i skoncentrowałem się na tym, jaki jestem. Ze skutkiem jaki Pani widzi.

Dobrym skutkiem?

Raczej marnym. Wypukła czy płaska kojarzy się Panu jeszcze z grafiką, czy myśli Pan, że pytam już o kobiety?

Ja generalnie specjalizowałem się w płaskim druku, litografii, która tylko w awangardowych wersjach jest trawiona i wtedy wypukła (śmiech). Natomiast dużo większą rolę niż grafika w moim życiu odegrały kobiety, więc skojarzenie z nimi jest oczywiste. Myślę, że jak w przypadku wielu mężczyzn, o tym, jaki jestem, zdecydowały właśnie kobiety. One mnie do czegoś zmuszały. Swoją obecnością, tym, że o nie zabiegałem, walczyłem lub ich nie chciałem. To wszystko powodowało, że jakiś się stawałem. Te kobiety, z którymi byłem albo chciałem być, powodowały, że zacząłem śpiewać, coś pisać, żyć tak, żeby być przez nie zauważonym. W moim życiu kobiety były czynnikiem sprawczym.

Te kobiety wydają się silnymi osobowościami. Wiotka, słodka i popiskująca to nie kobieta dla Piotra Najsztuba?

Głos jest elementem decydującym, ale pisk odpada. Tylko niski głos. Anity Werner na przykład. Nie lubię kobiet, mężczyzn zresztą też, którzy mówią wysokimi, podniesionymi głosami. To mnie denerwuje i drażni. Jak słucham muzyki kobiet, to też wokalistek o niskich, może nawet chrapliwych głosach.

Mądra też powinna być czy lepiej zdalnie sterowana?

Z jakiegoś powodu często mi się w życiu przytrafiało, że byłem dla swoich partnerek nie tylko kochankiem, ale też nauczycielem. Nie lubię tego. Najczęściej uciekam z takiego związku czy nawet znajomości. To mi nie pochlebia. Nie mam takich ambicji. To rodzi obciążenia i nadmierne oczekiwania z drugiej strony. Mnie cieszy, kiedy spotykam kobietę, która jakaś już jest. Jest już sobą. Wie, czego chce. Takiej kobiecie, myślę, że udowodniłem to już w swoim życiu, mogę poświęcić kawał swojego życia. Nawet pomóc realizować jej marzenia i ambicje. Nie pchając się ze swoimi.

Ale wyzwolonych kobiet mężczyźni się boją. Karzą za samodzielność samotnością.

Ja zawsze byłem w uprzywilejowanej sytuacji, bo odkąd wyjechałem z domu do miasta, to żyłem wśród ludzi, kobiet i mężczyzn, którzy żyli tak, jak chcieli. Mówili to, co chcieli, zachowywali się tak, jak chcieli. Byli w małym stopniu naznaczeni stygmatem rygorów środowiskowych. Dzisiejsza wyzwolona kobieta nie dziwi mnie, ja takie kobiety spotykałem trzydzieści lat temu. Nikt się temu nie dziwił. To było normalne. Podobno mężczyzna w przeciągu trzydziestu sekund potrafi ocenić seksualną atrakcyjność kobiety. Po niespełna minucie wie, czy chciałby pójść z nią do łóżka.

Nigdy nie zdarzyło mi się, żebym z marszu próbował uwieść jakąś kobietę. Raczej jestem typem mało pewnym siebie. Jeśli kobieta mnie interesuje, to wysyłam w miarę czytelny sygnał. Potem wycofuję się i czekam na odpowiedź, bo chcę mieć pewność, że nie będę się narzucał. Sam będąc introwertykiem, nie lubię zakłócać czyjejś introwertyczności. Raz w życiu poszedłem do łóżka z osobą, której nie znałem. Ta kobieta znała mnie z telewizji. Była, można powiedzieć, moją fanką. Spotkałem ją gdzieś w Polsce. Sytuacja była wieczorowa i poszliśmy do łóżka. Bardzo źle to wspominam. Dlatego że po pierwsze ja jej nie znałem, a poza tym miałem wrażenie, że ona nie leży w łóżku ze mną tylko z jakimś swoim wyobrażeniem o mnie. To był mróz mimo odgrywania tych wszystkich rytuałów, które między mężczyzną a kobietą się odbywają. Strasznie nieprzyjemne, dla niej chyba też. Nie wiem. Nigdy się potem nie widzieliśmy.

Seks to nie zawsze świetna zabawa?

Nie. Są różne etapy. Seks w długim związku po jakimś czasie się rutynizuje. Jest wtedy przykry, rytualny. Rzeczy się dzieją, fizjologia działa, płyny wypływają, ale… Ja miałem w swoim życiu też taki okres, w którym seks mnie bardzo śmieszył. Śmieszył mnie do tego stopnia, że często trudno mi było opanować śmiech nawet w trakcie samego aktu. Moje partnerki znosiły to dzielnie. Niektóre nawet śmiały się ze mną. Bo jak spojrzeć na to bez żadnej otoczki, to jest to dosyć śmieszne. Dla mnie seks nigdy nie był potrzebą, która coś we mnie zaspokajała. Raczej myślałem o tym jak o terytorium, jednym z niewielu, w którym ja mogę coś komuś dać. Mogę po prostu sprawić kobiecie przyjemność.

Dlaczego uważa Pan, że nie może dać szczęścia kobiecie?

Bo znam siebie. Czas, w którym zdejmuję tarczę ochronną, dopuszczam kogoś do siebie, szybko mija. Może dzieje się tak w związku z moją naturą, może lenistwem czy wygodnictwem. Zawsze po jakimś czasie dochodzę do wniosku i ten wniosek wprowadzam w życie, że najbardziej dla mnie komfortowa sytuacja to taka, w której wracam do domu, w którym nie ma nikogo, kto by mnie kochał. Człowieka, zwierzęcia. Wracam do pustego domu. To jest dla mnie dobre. Ja się w tym dobrze czuję. To mnie zawsze dopada, w każdym związku. Wiedząc to, bo przeżyłem i przespałem sam ze sobą już sporo lat, wiem, że nie mogę w długiej perspektywie nic sensownego kobiecie dać. Oczywiście, opowiadam Pani jakąś prawdę, którą ja uważam za prawdę. Ktoś inny, kto ze mną był, żył ze mną może mieć kompletnie inne wyobrażenie tego, jak to było, jaki ja jestem. Zresztą spotykam się często z takimi opiniami osób mi bliskich, że jestem inny, niż myślę. Na przykład wmawiają mi, że jestem lepszy, niż myślę. No cóż. Ja ich wysłuchuję, ale mam swoje zdanie.
Poza tym moją pamięć wyćwiczyłem w zapominaniu. Zrobiłem to celowo. W związku z tym większości swojego życia nie pamiętam. Pamiętam tylko jakieś momenty. Teraz mam taki dziwny okres w życiu, że kiedy spotykam się z ludźmi, którzy mnie znali dwadzieścia, trzydzieści lat temu, to ich pytam, jaki byłem. Bo sam tego nie pamiętam. I oni opowiadają mi niestworzone historie, w które nie za bardzo chce się wierzyć i które od razu zapominam.

Jedzenie może być większą przyjemnością niż seks?

Nie. To są rzeczy zupełnie nieporównywalne. Chociaż ja, i to jest prawdziwe zarówno dla seksu jak i jedzenia, nie potrafię zatracać się w czynnościach związanych z organizmem. Nic nie sprawia mi aż tak wielkiej przyjemności, żebym mógł się w tym całkowicie zapomnieć. Lubię gotować i zawsze dużo gotowałem. Nigdy nie żyłem z kobietą, która, kiedy wracałem do domu, czekała na mnie z posiłkiem. Zawsze albo to ja gotowałem, albo szliśmy gdzieś zjeść. Gotuję od wielu lat. Zacząłem na studiach dla kolegów z akademika, którzy podobnie jak ja żywili się w barze mlecznym. Raz na dwa, trzy tygodnie przygotowywałem dziwne potrawy. Wpadłem wtedy w ciąg gotowania rosołów i gotuję je już od dwudziestu paru lat. Jeśli od jakiejś potrawy jestem uzależniony, to właśnie od rosołu. Jem go właściwie codziennie. Dopracowałem się idealnej, moim zdaniem, receptury. Może dzięki temu pożyję parę lat dłużej mimo niehigienicznego stylu życia. Teraz, odkąd jestem współwłaścicielem małej knajpki, z zasadzie nie gotuję już w domu. Ja
wypoczywam przy gotowaniu. Moi przyjaciele nie chcieli wierzyć, że (jeszcze kiedy byłem naczelnym PRZEKROJU) zamykałem numer i szedłem do „Przegryź” gotować rosół albo robić sos boloński. To jest dla mnie świetny wypoczynek. Proste czynności, które trzeba szybko i sprawnie wykonać. Uważam, że człowiek musi umieć coś robić rękoma. Na przykład zbudować dom?

Ja nie przywiązuję wagi do otoczenia, w którym mieszkam. Nie mam potrzeby, by je upiększać. Wynajmuję kolejne domy. Mam wręcz skłonność do życia w warunkach urągających. To, że gdy pada deszcz, cieknie mi woda do sypialni, nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Gdy wypadną mi szyby, wstawię kartony i pożyję z kartonami.

Jak z takim podejściem do materii udało się Panu popaść w długi?

Z PRL-u wyniosłem poczucie, że ciągle trzeba żyć za pożyczone pieniądze. U mnie w domu zawsze brakowało pieniędzy, więc brało się pożyczki. Ciągle coś się spłacało. Nie miałem nigdy wpojone, że pieniędzy się nie pożycza. To chyba była główna przyczyna długów. Poza tym moja niefrasobliwość finansowa. Rzeczywiście, od wielu lat dużo zarabiam, ale nie potrafię tego przełożyć na brak zobowiązań. Chociaż się naprawdę staram. Właściwie zostały mi już tylko długi wobec skarbu państwa. Mam kłopot z płaceniem podatków. Zawsze pojawia się coś innego, co trzeba uregulować, i na te podatki jakoś mi nie starcza. Teraz mam podpisane zobowiązanie, że w ratach je spłacę. Może mi się uda. Uważam jednak, że zachowuję się fair w stosunku do państwa, bo chociaż zalegam z pieniędzmi, nigdy nie wykorzystałem żadnej ulgi, nigdy nie występowałem o anulowanie odsetek karnych. Jestem w porządku. Spóźniam się, ale poddaję się wszelkim karom.

Żadnych luksusowych słabości?

Właściwie jedynym luksusem, na który sobie pozwalam, to jazda dużym, potwornie drogim w eksploatacji amerykańskim samochodem. Czasem jeszcze, zgodnie z kobiecą częścią swojej natury, zły nastrój kompensuję, chodząc po sklepach i kupując sobie rzeczy. Mam mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, które sobie kupiłem, ale nigdy nie założyłem. Czasami kupuję garnki. Na szczęście teraz mogę je zanieść do restauracji. Przydadzą się. Tak naprawdę pieniądze potrzebne są mi tylko dla bezpieczeństwa bliskich, którzy ode mnie w jakimś stopniu finansowo zależą.

Dziękuję za rozmowę.
WYDANIE INTERNETOWE
Źródło artykułu:WP Kobieta