GwiazdySingiel całkiem oddany

Singiel całkiem oddany

Marek Niedźwiecki najbardziej kocha... radio. Prowadzi żywot samotnika. Boi się starości i ciągle myśli o poprzednich wcieleniach.

Singiel całkiem oddany

15.03.2006 | aktual.: 28.09.2006 09:09

Marek Niedźwiecki najbardziej kocha... radio. Prowadzi żywot samotnika. Boi się starości i ciągle myśli o poprzednich wcieleniach.

PANI: Nie wierzy Pan w żadną rzeczywistość poza tą radiową. Czy to znaczy, że wszystko inne jest nieprawdziwe, mniej ciekawe?

Marek Niedźwiecki: Nie... To zdanie wzięło się z Kabaretu Starszych Panów. Jeremi Przybora fantastycznie operuje językiem polskim (na przykład: "Ta natura jest niezmierna". Ja na swój prywatny użytek też tak się bawię. A przy okazji chciałem wyrazić miłość, fascynację, pasję. Uzależnienie. Jedni uzależniają się od papierosów, alkoholu, a ja uzależniłem się od radia. Ale to nie znaczy, że neguję codzienność, czy to, co się dzieje poza radiem. Wychodzę z Myśliwieckiej i idę na bazarek po ulubione jabłka lobo, robię sobie jedzonko, oglądam telewizję. Ale tak naprawdę radio zawsze jest gdzieś w tle. Nie śpię przy radiu, ale natychmiast włączam je o szóstej rano. Wracam do domu z radia i też je natychmiast włączam. Nawet jeśli telewizor gra - to bez dźwięku.

Ale to telewizja dała Panu ogromną popularność. Teraz, nie chodzi Pan do kościoła, bo krępuje Pana, gdy w tak intymnej chwili wpatrują się w Pana setki oczu. Pan nie lubi swojej popularności...

Ona jest miła. Kiedy ktoś obcy zaczepia mnie na ulicy - rozmawiam z nim. Ale szalenie mnie to krępuje. Stresuje. Skłamałbym, gdybym powiedział, że to nieprzyjemne. Ale nigdy... nie wiem jak to powiedzieć, żeby zabrzmiało szczerze... Nigdy, myśląc o radiu, nie myślałem o popularności. Nie wkalkulowałem tego. Mnie chodziło o robotę, o szary, zwykły, radiowy dzień. Nie lubię specjalnych podsumowań listy przebojów, n-tych jej wydań... Trzeba założyć garnitur, uśmiechać się do wszystkich, być duszą towarzystwa. A to jest wbrew mnie. Ja taki po prostu nie jestem.

A jaki Pan jest?

Cichy, spokojny, który by nie wadził nikomu. Kiedyś ktoś mi powiedział, że jestem niezwykłym samolubem i robię wszystko tak, by tylko mnie było dobrze. Może tak rzeczywiście jest? Ale nie idę po trupach do celu. Nikogo nie zniszczyłem po drodze, nikogo nie wykorzystałem... A to, że nie jestem Judymem? Każdy chce, żeby przede wszystkim jemu było dobrze. Wracając do mojego krótkiego romansu z telewizją. Ciągle powtarzam, że kiedy w telewizji zapalało się czerwone światełko, to miałem wrażenie, że oni mogą ze mną zrobić wszystko, a tego nie lubię. Kiedy w radiu zapala się czerwone światełko - to ja mogę zrobić wszystko ze słuchaczami...

Pan ze słuchaczkami może zrobić wszystko... Jakiś czas temu czytał Pan na antenie wiersze, między innymi Haliny Poświatowskiej. Smętna muzyka, noc, i Pan czytający: "Nie wiem co kocham bardziej/ Ciebie czy tęsknotę za Tobą/ Czy pocałunki/Czy pragnienie pocałunków/(...)Teraz moje serce wezbrało miłością jak rzeka...". Ma Pan świadomość, że Pana głos może czynić cuda. Przekroczył Pan granicę intymności między sobą a damskim audytorium...

Wiem. Trochę przesadziłem... Z czasem dowiedziałem się, że prezenter radiowy, szczególnie pracujący nocą, jest jak powiernik trosk, kłopotów, cudzej samotności. To ciężki bagaż. Przychodziły takie chwile, kiedy byłem pewien, że dalej go nie uniosę. Dostawałem listy: "Zrozumiałam. Czekaj na dworcu. Przyjeżdżam 23:10". Czytałem je i nie mogłem uwierzyć! Te listy były dla mnie sygnałem, że coś niedobrego się dzieje. Dramat! Nie wolno mi było tego robić, nie wolno mi było ocierać się o intymność ze słuchaczem. Okazało się, że czytanie nastrojowych wierszy mogło zostać odebrane opatrznie. Na przykład, że ja bardzo kogoś szukam, że tęsknię i wykrzykuję o tym namiętnym głosem. Nie chciałem być facetem od zwierzeń. Właściwie to nawet nie mogłem, bo nie potrafiłbym pomóc. Nie jestem znawcą ludzkich dusz, a tym bardziej ich uzdrawiaczem. Mogłem jedynie sprawić, żeby ludzie pomyśleli, zastanowili się... Nic więcej.

Jednak kiedy jedna z zakochanych w "Niedźwiedziu" słuchaczek przyjechała do Warszawy, umówił się Pan z nią na obiad. Nie zdawał Pan sobie sprawy, że dla niej to najważniejsza chwila w życiu? Dlaczego Pan jej po prostu nie odmówił?

... Jestem "waciak", czyli taki facet, który nie umie podjąć męskiej decyzji. Nie umiem się wycofać. Nie umiem być nieprzyjemny. Nie umiem mówić "nie" i to bez wątpienia moja główna wada. Takie sytuacje trzeba natychmiast ucinać. A pomyślałem, że skoro już przyjechała, to pójdę z nią na ten obiad. Nie zdawałem sobie sprawy, że może to odczytać jako danie jej nadziei. Kobiety takie sygnały odbierają na innych falach. Mogła pomyśleć, że ja chcę się z nią zaprzyjaźnić, ożenić, mieć z nią dzieci... Widziałem, że jest roztrzęsiona, że za chwilę zemdleje... Najpierw przyjechała do radia, a potem pojechała za mną do domu. Stanęła i powiedziała, że się nie ruszy, dopóki się z nią nie umówię.

Była ładna?

Bardzo atrakcyjna. Kobieta w średnim wieku, po rozwodzie, z dwójką dzieci. Mnie jej się szkoda zrobiło. A litość nie jest dobrym uczuciem. Nie myślałem, że z tego urodzi się jakaś przygoda czy romans. Umówiłem się z nią na obiad w "Świętoszku", we wtorek, o dwudziestej. W zasadzie mogłem się jeszcze wycofać i nie pójść. Ale chciałem jej spojrzeć w oczy i powiedzieć to, co myślę. To się jeszcze jakiś czas ciągnęło. Mam nadzieję, że jest teraz szczęśliwa.

Mówi Pan o sobie, że jest minimalistą. Nie miał Pan na myśli zacieśniania granic poznania do tego, co dostępne zmysłom i doświadczeniu...

Mówiłem o minimalizmie materialnym. Nie mam domu, choć pewnie mógłbym go zbudować, ale po co? Mnie to, co mam wystarcza. Nie ubieram się specjalnie elegancko, nie bywam na salonach, choć dostaję mnóstwo zaproszeń. Nie gonię za tym, żeby zarabiać jeszcze więcej: nie godzę się na prowadzenie dyskotek, imprez, bali. Mam telefon komórkowy, który jest ciągle wyłączony i właściwie nikt nie zna tego numeru. Kiedy jest mi źle, to domowy też wyłączam, czasami nawet na kilka dni. Mój kolega ciągle mnie pyta, jak ja tak mogę - przecież w tym czasie może zadzwonić najważniejszy telefon mojego życia. Ale ja nawet na taki nie czekam. Jaki to zresztą może być telefon? Ktoś mi zaproponuje milion dolarów? Samochód? Wycieczkę egzotyczną? Lecę teraz na pięć tygodni do Australii i Nowej Zelandii. Być może to będzie moja ostatnia taka podróż. I nie dlatego, że już wszystko widziałem. Już do tego nie tęsknię. Wracam do miejsc, które już znam. Nie lubię nieznanego. Ciągnie mnie też Daleki Wschód, dobrze się tam czuję, dlatego tam
powracam.

A może dlatego, że wróżka Panu powiedziała, że w poprzednim wcieleniu był Pan Hindusem... Czy Pan naprawdę wierzy w to, że nie przychodzimy TU tylko raz?

Ta "wróżka" zapytała mnie, czy przepowiedzieć mi moją przyszłość i opowiedzieć o przeszłości. Chciałem usłyszeć o minionym czasie, ale za przepowiednię o tym, co ma się dopiero stać - podziękowałem. Powiedziała mi, że teraz jestem w siódmym wcieleniu. Nigdy nie wierzyłem w takie rzeczy. Ale czułem się niezwykle w Indiach i miałem momenty deja vue. Świadomość, że już tu kiedyś byłem. I to nie działo się w Agrze, Delhi, czy Bombaju, ale kiedy zatrzymywaliśmy się nad jakąś rzeczką umyć włosy. Wtedy miałem wrażenie, że już kiedyś się nad tą wodą schylałem... Ale czy tak jest? Nie wiem. Nie szukam odpowiedzi, bo na te metafizyczne, dziwne zjawiska i tak TU nie znajdę jednoznacznej.

Lubi Pan śnić. Czy to życie pod powiekami jest dla Pana równie ważne, jak to namacalne?

Uciekam w sny. Bywają ładniejsze niż rzeczywistość. Czasami te sny są długie, malują mi się jakieś pejzaże w intensywnych kolorach. Budzę się, idę się napić wody, kładę się i znowu śni mi się to samo. Kiedyś ciągle we śnie latałem: rozkładałem ręce i mogłem oglądać i kontrolować wszystko z góry. Ale takiego snu nie miałem już dawno... Sen jest dla mnie tylko chwilową ucieczką. Chętnie wstaję o szóstej rano i nie dlatego, że budzik mi każe... Włączam sobie radio. Łykam tabletki na obniżenie ciśnienia. Biorę prysznic. Parzę sobie herbatę. Nie mogę się doczekać następnego dnia. Czasami nie mogę się doczekać, żeby była ósma rano, bo wtedy mogę już przyjechać do radia.

Do tego radia, o którym Pan marzył od dzieciństwa. Czy marzenia wszystko mogą?

Tak! Nawet jeśli coś wydaje się niemożliwe. Byłem bardzo nieśmiałym, czerwieniącym się na każdą okoliczność dzieckiem, w dodatku z małego miasteczka... ale zawsze gdzieś w tle marzyłem o "Trójce". Nawet jeśli tego głośno nie mówiłem. Oczywiście sobie fantazjowałem... Kiedy byłem małym chłopcem, chodziłem do lasu i tam na głos układałem audycje, które kiedyś będę prowadził. Gdyby ktoś mnie wtedy zobaczył, musiałby powiedzieć, że spotkał czubka... A teraz dawna zabawa jest prawdą. I jak się z tego nie cieszyć? Cieszę się ogromnie. Nie wszystkie moje marzenia się spełniły. Nie jestem piękny i bogaty, ale nie można mieć wszystkiego.

Wszyscy pytają o Pana samotność. Nie trzeba przy kimś trwać nieustannie. Ale trzeba mieć wokoło innych ludzi.

Na to, żeby żyć w pojedynkę, bardzo ciężko pracowałem. Przez całe lata. Samotnikiem nikt się nie rodzi. Zostaje się nim albo z wyboru, albo z przypadku. Podjąłem taką, a nie inną decyzję dwadzieścia lat temu. To były inne czasy: stan wojenny, znalazłem się w Warszawie, włóczyłem się po wynajmowanych mieszkaniach. Jak mogłem myśleć o założeniu rodziny? Kiedy mogłem się ożenić i mieć dzieci, tak jak moi bracia czy siostra, to zaciskałem zęby i mówiłem, że to jeszcze nie czas, bo mam za dużo rzeczy do zrobienia. A potem jak te rzeczy zrobiłem... to już mi się nie chciało... Praca w "Trójce" była dla mnie najważniejsza w życiu. Jest. Spełniło się. Przychodziłem do radia rano, wychodziłem wieczorem. Właściwie nic więcej nie było mi trzeba... Niby teraz mógłbym o tym pomyśleć. Ale raz, że jestem za stary, a dwa, że wypracowałem sobie mój sposób życia, z którego teraz trudno byłoby mi zrezygnować. Przypuszczam, że ta osoba "na zawsze" przeszkadzałaby mi. Zresztą mnie jest naprawdę dobrze. Nie narzekam. Są wokół
mnie inni ludzie: przyjaciele, znajomi, fantastyczna rodzina... Spełniam się, a właściwie nawet spalam do tego stopnia w radiu, że potem nie zostaje tego ognia na nic więcej. Byłoby więc nawet nieuczciwe branie odpowiedzialności za drugiego człowieka, kiedy mam pewność, że radio jest moją wielką, największą miłością. Coś za coś. Ale nie jest mi tego żal. Żal mi moich ciotek, które ciągle pytają, kto mi na starość poda szklankę herbaty...

Na antenie nie boi się Pan upływu czasu. A w życiu?

Boję się przemijania. Patrzę codziennie w lustro i widzę siwy włos na skroni. Na razie czuję się świetnie i radzę sobie ze wszystkim. Ale widziałem cierpiącą starość i nie chciałabym czegoś takiego przeżywać. Nikt nie zasłużył na cierpienie, na umieranie w bólach nieprzytomnych. Właściwie to boję się cierpienia, a nie starości. A jeszcze o tym nie myślę. Chcę żyć i pozwolić żyć innym.

Rozmawiała Justyna Jancewicz

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)