"Śmiech i krzyki, a obok pogrzeby". Wszystko działo się przed jej domem
- Nie można było nawet otworzyć okien. Smród z tych maszyn był nie do wytrzymania. Muzyka też grała tak głośno, że człowiek nie był w stanie się zrelaksować - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Joanna, mieszkanka Sarbinowa, w którym wesołe miasteczko rozstawiono tuż przy cmentarzu.
Uwielbiane przez dzieci, często znienawidzone przez ich rodziców. Wraz z wiosną i wyższymi temperaturami powracają wesołe miasteczka. Potrafią być jednak sporym utrapieniem — zwłaszcza dla osób, które mieszkają tuż przy nich. Śmiech, na zmianę z krzykami, płaczem i wymiotami widzianymi z okien własnego domu, nie jest dla naszych rozmówców żadną nowością.
- W zeszłym roku miałam przed domem, który jest także pensjonatem, istne piekło. Z jednej strony wesołe miasteczko. Z drugiej - cmentarz. Śmiech i krzyki, a obok pogrzeby - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Joanna, mieszkanka Sarbinowa, wsi niedaleko Koszalina.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Upiorne wesołe miasteczko"
Tak mieszkańcy Sarbinowa nazywali wesołe miasteczko, które w zeszłym roku rozstawiono tuż przy miejscowym cmentarzu. Joanna, która prowadzi obok pensjonat, przez cały sezon przeżywała dramat. Goście, którzy kilka miesięcy wcześniej zarezerwowali pobyt w jej pensjonacie, już na "dzień dobry" żądali zwrotu pieniędzy.
- Wielu gości skróciło swoje pobyty. Mówili, że nie są w stanie tego wytrzymać, że przyjechali odpocząć, często z małymi dziećmi. Nikt nie mógł spać, bo nawet w nocy było głośno od tych maszyn. To był dla mnie tragiczny sezon, straciłam przez to dużo pieniędzy - mówi Joanna.
Widoczny z okien cmentarz nie przeszkadzał nikomu. Wszyscy narzekali natomiast na zlokalizowane tuż obok wesołe miasteczko. 24-godzinny hałas, świecące w okna lampy, krzyki i płacz dzieci. To właśnie z tym kojarzy się naszej rozmówczyni zeszły sezon.
- Nie można było nawet otworzyć okien. Smród z tych maszyn był nie do wytrzymania. Muzyka też grała tak głośno, że człowiek nie był w stanie się zrelaksować - dodaje Joanna.
W rozmowie wspomina także o reakcji proboszcza. - Ręce mu opadły. Próbował coś z tym robić, bo to przecież nie miejsce na stawianie karuzel i kolejek. Jak ktoś chciał pójść na grób bliskiej osoby, to zamiast ze spokojem, spotkał się z krzykami. Obłęd - oznajmia.
Ks. Zbigniew Woźniak z parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Sarbinowie w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" skomentował sprawę. "Rozumiem mieszkańców. Uważam, że ta cała sytuacja jest tragikomiczna. Cmentarz jest komunalny, ale pod względem kulturowym wydanie zgody na taką działalność jest decyzją nieczułą, świadczy o braku empatii. (...) Ludzie są w żałobie, przychodzą na groby swoich bliskich, a trwa zabawa - mówił. Z ustaleń "Gazety Wyborczej" wynikało, że wesołe miasteczko to samowola budowlana.
Joanna nie ukrywa, że boi się, jak będzie w tym roku. - W zeszłym roku stali do końca sierpnia. Jeżeli znowu postawią to miasteczko i będą tak długo, to połowa osób prowadzących pensjonaty po prostu zbankrutuje - zauważa.
"Disco polo, darcie i kolorowe światła"
Podobną sytuację związaną z hałasem, jednak już w tym roku, przeżywa Monika, mieszkanka podwarszawskiego Pruszkowa. W jej przypadku wesołe miasteczko rozstawiło się tuż przed blokiem, w którym mieszka. Jako osoba, która pracuje z domu, nie jest w stanie tego wytrzymać.
- Od tygodnia wesołe miasteczko stoi centralnie przed moimi oknami. Od g. 9 rano do 21 słyszę ciągle disco polo, darcie, a kolorowe światła karuzel migają mi przed oczami cały dzień. Pracuję zdalnie, nie mogę się skupić, bo nawet przez zamknięte okna wszystko słychać - opowiada Monika w rozmowie z Wirtualną Polską.
Dodaje, że najgorzej jest po południu.
- Człowiek chce odpocząć po pracy, a ciągle słyszy piski, czasem nawet przekleństwa i płacze. Przecież to powinno być jakoś uregulowane. Dla mieszkańców nie jest to komfortowa sytuacja - stwierdza.
"Z mieszkańcami nikt się nie liczy"
O niekomfortowej sytuacji mówi również Zuzanna Kotecka, mieszkanka jednej z podwarszawskich miejscowości. Wesołe miasteczko rozstawia się tam już od wielu lat. Zawsze w tym samym miejscu. Mimo skarg, mieszkańcy nie są w stanie z tym nic zrobić.
- Sytuacja powtarza się od lat. Miasteczko rozkłada się zawsze przy jednej z głównych dróg. Z tyłu znajdują się natomiast domy mieszkalne. Nikt z nas nie czeka, aż ten cyrk znowu się rozpocznie. Przez kilka tygodni będziemy słyszeć wrzeszczące dzieciaki i strzelania tych maszyn, a laserowe światła będą zaglądać nam do okien - oznajmia Zuzanna.
- Najgorszej będzie w weekendy, bo wtedy miasteczko jest czynne od rana do późnej nocy. Proszę sobie tylko wyobrazić. Codziennie do g. 21 odgłosy strzelania z maszyn, muzyka, wrzaski i huk kolejek - dodaje w rozmowie z Wirtualną Polską.
"Wrzeszczące dzieciaki i strzelania maszyn" to jednak tylko część problemów, o których wspomina. Innym jest śmietnisko, które powstaje wraz z miasteczkiem. Tworzą je zarówno osoby, które je odwiedzają, jak i pracownicy, którzy rozrzucają śmieci.
- Plastiki, fruwające papiery, smród oleju, popcorn, cukierki i resztki waty cukrowej na placu i w pobliskim parku, przy którym ten cyrk się rozkłada. Takie wesołe miasteczko jest fajne tylko dla osób, które tam pójdą na godzinę czy dwie. Z mieszkańcami nikt się nie liczy - zaznacza Zuzanna.
"Więcej szkody niż pożytku"
- W zeszłym roku pracowałam w wesołym miasteczku dwa miesiące. W tym mam za sobą już kilka dni. Powiem jedno: w tym jest więcej szkody niż pożytku - stwierdza Aniela, pracownica jednego z wesołych miasteczek na Śląsku.
Aniela zauważa w rozmowie kilka problemów, jakie są związane z tym miejscem. Po pierwsze, dzieci, które - w większości przypadków są "rozpuszczone" (właśnie takiego słowa używa). Po drugie - rodzice. Częściowo, jak mówi, nieodpowiedzialni, czasem pod wpływem alkoholu. Inni natomiast "zbyt wpatrzeni w swoje dzieci, które są wręcz zachuchane".
- Jedni puszczają małe dzieci na kolejki i nawet nie patrzą, czy są dostosowane do ich wieku. Drudzy wsiadają z nimi, będąc pod wpływem alkoholu, schodzą i wymiotują. Jeszcze inni puszczają je same, a kiedy się okazuje, że kolejka była za szybka, a któreś zaczęło płakać, przychodzą do nas, pracowników, z pretensjami, że to nasza wina. Bo "dlaczego ta kolejka jest taka szybka?". Jakby ktoś z nas miał na to wpływ... - opowiada.
Aniela zdradza także jedną rzecz, jaka - jej zdaniem, można oznaczać "powolny początek końca" miejsc takich jak wesołe miasteczka.
- Dzieciaki są teraz bardzo bojaźliwe. Pamiętam, kiedy ja byłam dzieckiem. Wszyscy wychodziliśmy na podwórko, wchodziliśmy na trzepaki, z których czasem spadaliśmy. Znaliśmy poczucie takiej "lekkiej, dziecięcej adrenaliny" - mówi.
- Dziś większość dzieci siedzi w domach. Jedyne, co znają, to komputery i konsole. Nawet jeżeli grają w jakąś emocjonującą grę, robią to przez ekran. Nie doświadczają niczego na własnej skórze. Gdy idą na wesołe miasteczko, wszystkiego się boją. Nie chcą wchodzić na karuzele, bo co jak spadną, jak coś się stanie? Ten ich lęk aż widać w oczach - podsumowuje.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.