Spełniony sen o Australii

Spełniony sen o Australii

Spełniony sen o Australii
Źródło zdjęć: © Mirosława Misiewicz
30.03.2009 14:20, aktualizacja: 25.06.2010 14:22

Ktoś mnie zapytał, co można zobaczyć w Australii w dwa tygodnie? Otóż ja zobaczyłam wszystko co warto poznać w tym kraju.

Właśnie się przekonałam, że warto w życiu marzyć bo marzenia się spełniają. Czasami trzeba tylko cierpliwie poczekać i nie poddawać się.

Kiedyś pomyślałam sobie, że do 30-tki chciałabym odwiedzić wszystkie kontynenty ( nie liczę Antarktydy, to nie miejsce dla mnie :) ). Jeszcze kilka tygodni temu, będąc już po 30-tce, na mojej mapie świata brakowało flagi na ostatnim, najmniejszym kontynencie- Australii. I marzenie się spełniło....poleciałam na wakacje do kraju kangurów. I była to piękna podróż.

Ktoś mnie zapytał, co można zobaczyć w Australii w dwa tygodnie? Otóż ja zobaczyłam wszystko co trzeba i warto poznać w tym kraju. Duża w tym zasługa biura podróży Ozterra. Doradzili mi jak wszystko zaplanować, żeby te dwa tygodnie były pod każdym względem wykorzystane. Sama w podróży? Dlaczego nie, tylko trzeba się dobrze przygotować, poradzić ludzi, którzy się na tym znają.

Najpierw poleciałam do Cairn. Cape Tribulution - gdzie las tropikalny styka się z oceanem, Port Douglas, farma krokodyli, park narodowy z całą fauną typową dla Australii. Najpiękniejsze uczucie kiedy miałam misia koalę na swoich rękach. Pachniał eukaliptusem, pocałowałam go w główkę, a on się tulił do mnie jak dziecko. Szczęście..... Pierwszy raz w życiu widziałam rafę koralową i to od razu Wielką Rafę Koralową, ponoć najpiękniejszą na świecie. No i najważniejsze, udało mi się snorklować (snorkelingowanie – płetwonurek wyposażony w maskę, fajkę (ang. snorkel) i płetwy unosi się na powierzchni wody z zanurzoną twarzą/ przyp. red.) i zobaczyć rafę i kolorowe rybki z bliska. 15 minut pod wodą, a wspomnień i emocji na całe życie. Aż tupałam nóżką ze szczęścia...dla takich chwil warto żyć. Był także rafting (rafting - turystyczna odmiana spławu rzecznego, do której używa się różnych rodzajów tratw, łodzi, pontonów, kajaków itp./ przyp. red.) na rzece Tully River w lesie tropikalnym, szaleństwo :)

Potem był przelot w głąb kraju, do Red Center, czerwonego środka. Kolor buszu był już widoczny z lotu ptaka. Po wylądowaniu wiedziałam, że będzie to moje miejsce i tak było. Trochę mi to przypomniało podróż po zachodzie USA, Arizona i Utah. Uluru, święta góra Aborygenów- jedna wielka góra po środku pustyni. Jedno z piękniejszych miejsc na świecie, magiczne, pełne tajemnic niedostępnych Aborygenów. Wschód słońca w buszu mieni się milionem barw, a słońce ma jakby jaśniejszy kolor. Desert Safari- nocleg na kempingach w bardzo prymitywnych warunkach, pod gołym niebem, pełnym gwiazd, z dala od cywilizacji, z dala od ludzi. W środku buszu. Gotowaliśmy na ognisku, piekliśmy nawet chleb na ogniu. Prysznic o zachodzie słońca, tylko ja i busz....Kings Canyon- wspaniały, tylko jak już się widziało Grand Canyon, to chyba żaden kanion mnie nie zaskoczy i wzruszy tak bardzo.

Na koniec powrót do Sydney. Mam znajomą w Sydney, Sam. Spędziłam z jej australijską rodziną 4 dni. Małe przyjęcie na moje powitanie, rano spacer o 6 rano po jednej z najpiękniejszych plaży w Australii, po plaży w Manly. Serfingowcy ze swoimi deskami szukający dobrej fali. Jeszcze ostatnie spotkania ze zwierzętami w ZOO i typowe plażowanie. Cały dzień wśród wieżowców Sydney no i Opera, symbol tego miasta. Ostatni dzień to Góry Błękitne, trochę rozczarowałam się, ale to może dlatego , że to był jedyny dzień kiedy australijska pogoda mnie zawiodła. Sam i jej rodzina gorąco mnie przyjęła, dzięki nim zobaczyłam jak żyją Australijczycy. Oczywiście barbecue, fish i chips. I mecz rugby.

Kilkanaście dni, a bardzo wiele przeżyłam, zobaczyłam, i poznałam ciekawych ludzi. Warto było, choć tak daleko i tak męcząca podróż.

Marzenia się spełniają.......pamiętajcie o tym.