Striptizerki
Agata studiuje na Uniwersytecie Warszawskim mało popularną dziś filologię. Za rok kończy studia i najprawdopodobniej czekałaby ją praca w szkole, gdyby nie to, że kilkanaście miesięcy temu znalazła sobie inne zajęcie. Jest striptizerką w nocnym klubie.
07.01.2008 | aktual.: 26.06.2010 20:20
Agata studiuje na Uniwersytecie Warszawskim mało popularną dziś filologię. Za rok kończy studia i najprawdopodobniej czekałaby ją praca w szkole, gdyby nie to, że kilkanaście miesięcy temu znalazła sobie inne zajęcie. Pracuje 8 godzin, ale twierdzi, że przez 4 zarabia tyle, co początkująca nauczycielka przez miesiąc. Za co dostaje takie kokosy? Jest striptizerką w nocnym klubie. Codziennie staje na małej okrągłej scenie i rozbiera się przed liczną, przede wszystkim męską publicznością.
- To zawód jak każdy inny, nie ma go co demonizować, a już nikt nie powinien mylić striptizerki z prostytutką - podkreśla Agata. - Ja nie sprzedaję swojego ciała, sprzedaję tylko swe umiejętności posługiwania się nim.
Agata bardzo dba o siebie. Chodzi do solarium, na siłownię. W porządnym, ekskluzywnym klubie nikt nie zatrudni rozlazłej blondyny z obwisłym biustem i fałdkami tłuszczu.
- Musimy wyglądać jak modelki. Może tylko mniej liczy się wzrost, bardziej piękny biust - twierdzi.
W jakimś sensie sztuka
Do swojego klubu trafiła z ogłoszenia. Chciała sobie dorobić jako kelnerka. Ale w czasie rozmowy, szef lokalu zaproponował jej inną pracę. Nie zmuszał, mogła zostać kelnerką. Ale skusiła ją obietnica wysokich zarobków. I zapewnienie, że ochroniarze będą pilnowali, aby żaden z gości nie posunął się za daleko.
Ochrona rzeczywiście się przydaje. Klienci próbują różnych sztuczek i wybiegów. Jedyny bliższy kontakt z tańczącą dziewczyną może polegać na wsunięciu jej za pończochę pieniędzy.
JAK POLACY MÓWIĄ O SEKSIE?
- To wszystko razem jest obrzydliwe - zgadza się Agata. - Mam swoje sposoby, żeby pewnych rzeczy nie widzieć, żeby niektóre uczucia od siebie odsuwać.
Zawsze bardzo lubiła tańczyć, uwielbia poddać się muzyce. Stara się zapomnieć o swej nagości, o tym, że śledzą ją oczy facetów. Najgorszy jest moment odsłaniania najbardziej intymnych części ciała. Mimo że robi to zawodowo od roku, ciągle czuje się w takich momentach nieswojo i przed oczami staje jej były chłopak.
Stara się sobie tłumaczyć, że to, co robi, to w jakimś sensie sztuka. Że kobiece akty oglądają ludzie na wystawach malarskich i fotograficznych. Ona jest po prostu takim żywym obrazem.
Gruba warstwa pudru
Nie znosi natomiast swoich kostiumów scenicznych. Jakieś cukierkowe nylony i koronki albo skóry i pejcze. Za to mocny makijaż jej nie przeszkadza. Lubi go, bo pod grubą warstwą szminki i pudru może łatwo ukryć własną twarz. Boi się peruk, bo zawsze mogą spaść, za to chętnie owija głowę turbanem albo zakłada kapelusz.
- Tak, chcę się ukryć, tak wyglądać na scenie, żeby nikt mnie w dziennym świetle na ulicy nie rozpoznał - mówi. - Większość by mnie potępiła za to, co robię.
Na co dzień chodzi w butach na płaskim obcasie i w ciuchach z indyjskich sklepów. Nie dlatego, że nie stać jej na te z eleganckich butików. Ale za wszelką cenę chce się zakamuflować. W tym celu sprawiła też sobie okulary. Wcale nie ma wady wzroku, nosi w oprawkach zwykłe szkła. Co raz trudniej jest jej odpowiedzieć na pytanie, w którym momencie jest naprawdę sobą, a kiedy zakłada maskę.
Z samego środka Polski
Na uczelni jest spokojną, dość pilną studentką. Na pierwszych latach miała stypendium naukowe, teraz już jej nie zależy. Do Warszawy przyjechała z małego miasta w Centrum, „z samego środka Polski” - mówi zawsze gdy pytają, skąd pochodzi. Mieszkała w akademiku, ale gdy zaczęła pracować i znikać na całe noce, koleżanki mogłyby coś podejrzewać. Wynajęła maleńką kawalerkę. Mieszka w niej do dziś.
Pieniędzmi w ogóle nie lubi szastać. Odkłada na kupno własnego mieszkania. Nie lubi gotować, ale stać ją na jedzenie na mieście i to w niezłych miejscach. Twierdzi, że to jedyna jej słabość. Część pieniędzy daje rodzicom, albo w gotówce, albo kupuje im prezenty. W domu powiedziała, że jest asystentką w biurze. Koleżanki też się niczego nie domyślają. Gdy ma wolny wieczór, zaprasza je do siebie. Czasem, o ile to możliwe, zwalnia się z pracy, żeby iść na imprezę do którejś z nich. W zasadzie wszystko pięknie jej się układa.
On nie rozumiał, ona nie mogła wyjaśnić
Gdyby nie kilka drobiazgów. W lipcu zostawił ją chłopak. Jeszcze nie może dojść do siebie, bo to, co ich łączyło, było dla niej bardzo ważne, planowali jakieś zaczątki wspólnej przyszłości. Przyznaje, że może z jej winy zaczęło się między nimi ostatnio psuć. Za często była wieczorami zajęta, a nie mogła mu przecież powiedzieć, co robi.
Najgorsze było to, że zaczęła stronić od każdego fizycznego, bliższego kontaktu z nim. Nawet pocałunki napełniały ją odrazą. Gdy widziała jego usta, przypominały jej się te wilgotne z pożądania, które widziała wokół siebie poprzedniej nocy. On nic nie rozumiał, ona nic nie mogła wyjaśnić. Po którejś kłótni już nie zadzwonił. Agata zastanawia się, czy gdyby mu wszystko powiedziała, zrozumiałby. Sądzi, że nie.
Dlaczego nie zrezygnowała z pracy, skoro naprawdę kochała? Bo posiadanie pieniędzy wciąga. Nigdy nie myślała, że tak bardzo. Z drugiej strony wie dobrze, co znaczy ich brak. W domu zawsze było ich za mało, jako dziecko jadła margarynę, a nie masło, i wcale nie dlatego, że taka zdrowa, ale dlatego, że tania.
Teraz ma inny problem. Jeden ze stałych klientów zaczął ją prześladować. Śledzi ją na ulicy, gdy wychodzi z lokalu. Tylko dzięki chłopakom z ochrony udaje jej się go gubić. Proponował jej małżeństwo. Agata bardzo się go boi, słyszała już różne historie o namolnych klientach od swoich koleżanek.
Coś za coś
Kariera każdej striptizerki kończy się według Agaty koło trzydziestki. Jak w każdym zawodzie bazującym na wyglądzie, przychodzi młodsza, świeższa generacja. Agata ma jeszcze kilka lat przed sobą. - Na pewno podrę jeszcze niejedną parę kabaretek - mówi. - Muszę mieć mieszkanie, samochód i konto w banku. Wtedy poszukam innego zajęcia. Wiem, że coś za coś. Że nie mogę mieć normalnego życia osobistego w obecnej sytuacji. Patrzę, jak męczą się, jak kluczą koleżanki. Najczęściej przegrywają. Niewiele ma wyrozumiałych mężów czy chłopaków. Jak każdy zawód i ten ma swoje wymagania. Albo trzeba się na nie zgodzić, albo odejść.
Nie lubię swojej pracy, ale iluż ludzi czuje podobnie, gnijąc za biurkiem za marne grosze?