Surowa czy pobłażliwa?
Czy nie jestem zbyt surowa dla swojego dziecka? Czy wychowuję je w taki sposób, by było w przyszłości szczęśliwe?
20.02.2009 | aktual.: 31.05.2010 20:13
Z pewnością wiele z nas miało kontakt z książką „Gdybym mogła jeszcze raz wychować dziecko” pióra Diane Loomans. Cytat dla tych, którzy nie mieli tej przyjemności: „Gdybym mogła od nowa wychować dziecko, częściej używałabym palca do malowania, a rzadziej do wytykania. Mniej bym upominała, a bardziej dbała o bliski kontakt. Zamiast patrzeć stale na zegarek, patrzyłabym na to, co robi.
Wiedziałabym mniej, lecz za to umiałabym okazać troskę. Robilibyśmy więcej wycieczek i puszczalibyśmy więcej latawców. Przestałabym odgrywać poważną, a zaczęła poważnie się bawić. Przebiegłabym więcej pól i obejrzała więcej gwiazd. Rzadziej bym szarpała, a częściej przytulała. Rzadziej byłabym nieugięta, a częściej wspierała. Budowałabym najpierw poczucie własnej wartości, a dopiero potem dom. Nie uczyłabym zamiłowania do władzy, lecz potęgi miłości”.
Spotkanie z tym tekstem niewątpliwie zmusiło do refleksji niejedną mamę. Czy nie jestem zbyt surowa dla swojego dziecka? Czy wychowuję je w taki sposób, by było w przyszłości szczęśliwe? Czy będzie wspominało pierwsze lata swojego życia jako sielankę, czy koszmar i lata wypełnione zakazami i naganami? Jak w każdej dziedzinie życia, w kwestii wychowywania dzieci należy znaleźć złoty środek, a kluczem do sukcesu jest umiar i dyscyplina.
Słowo „dyscyplina” nie jest obecnie specjalnie popularne, bo kojarzy się z karą, często cielesną. W przeszłości dyscyplina była narzędziem używanym przez nauczycieli do „napominania” niesfornych uczniów. Należy przeprowadzić wyraźny podział między karą cielesną, która jest nieefektywną i szkodliwą „metodą wychowawczą”, a dyscypliną, która według swego łacińskiego źródłosłowu oznacza „uczyć”. Dyscyplina ma na celu nauczenie dzieci zasad zachowania i funkcjonowania w społeczeństwie. Nie chodzi o to, by maluchy chodziły jak szwajcarskie zegarki, by karać je surowo za najdrobniejsze przewinienia, bo nawet, jeśli będą wyglądały na dobrze ułożone, w rzeczywistości będą nieszczęśliwe i będą miały niską samoocenę.
Z drugiej strony tzw. bezstresowe wychowanie to również wyrządzanie maluchom dużej krzywdy. Dziecko puszczone samopas, niepowstrzymywane przez nic i nikogo, wyrośnie na małego potwora. Żeby maluchy się nie denerwowały, żeby nie hamować rozwoju ich twórczych osobowości, pozwala się im na wszystko, a potem ich postępowanie budzi powszechną zgrozę. Może i są w jakimś stopniu szczęśliwe, ale tak naprawdę większość osób nie chciałaby znaleźć się w odległości mniejszej niż trzy metry od nich. Tak więc dyscyplinowanie dziecka to zadanie niezwykle trudne i odpowiedzialne – trzeba nauczyć je, jakie zachowania są dopuszczalne, ale nauka ta nie może odbyć się kosztem ich poczucia własnej wartości i radości życia.
Nie ma nic złego w tym, że rodzice są wymagający wobec swoich dzieci, pod warunkiem, że nie oczekują zbyt wiele, że za takim postępowaniem nie kryją się jakieś negatywne emocje i że w pewnym stopniu potrafią być elastyczni. Maluch musi czuć, że rodzice mają dla niego czas, że nie brakuje im cierpliwości, że są wobec niego kochający, że oceniają go jego własną miarą. Jeśli natomiast rodzice mają wobec dziecka wymagania, którym ono nie jest w stanie sprostać, bezustannie je karcą, szczędzą pochwał i traktują wciąż tak samo, nie bacząc na to, że jest coraz starsze i że różni się charakterologicznie od swojego rodzeństwa, wówczas ich latorośl wyrasta na człowieka potulnego i nijakiego, albo na osobę wredną i małoduszną. I tak źle, i tak niedobrze.
Surowa mama i srogi tata często nie osiągają upragnionych efektów na polu wychowania i edukacji nie dlatego, że wymagają od dziecka za mało, ale dlatego, że odczuwają wyrzuty sumienia z powodu sposobu, w jaki je wychowują. Podświadomie zachęcają je do tego, by wszystko robiło po swojemu, nie licząc się z innymi. Dopingują do samodzielności i niezależności, co potem obraca się przeciwko nim.
Niewymagający, pobłażliwi rodzice również mogą wychować dziecko tak, by było myślące, taktowne i posłuszne. Daleko posunięta wyrozumiałość niekoniecznie musi wiązać się z brakiem zasad. W tym schemacie mama i tata nie przywiązują specjalnej wagi do spraw mniejszego kalibru, np. punktualności czy porządku w pokoju, ale potrafią być stanowczy w kwestiach ich zdaniem istotnych, takich jak zachowanie wobec innych, posłuszeństwo. Chodzi o to, by dziecko wiedziało, jakie są granice i nie próbowało ich przekroczyć. Rodzice muszą być konsekwentni w swoim postępowaniu i w razie potrzeby muszą umieć czegoś zabronić, za coś napomnieć, powiedzieć: „nie”. Jeśli natomiast nie są w stanie wyegzekwować od swojego dziecka racjonalnego zachowania, bo boją się, że to przestanie ich lubić (!), prędzej czy później całkowicie stracą nad nim kontrolę, a sami będą borykać się ze złością wynikającą z poczucia bezradności.
Rozpuszczone dzieci nie są szczęśliwe, nawet, jeśli zawsze stawiają na swoim i dostają wszystko, co im się tylko zamarzy. Do tego dochodzi szok związany z pierwszymi kontaktami z rówieśnikami. Nagle okazuje się, że nikt nie chce się z nimi bawić, a jeśli się już znajdzie taka osoba, to po pięciu minutach odchodzi, znudzona ciągłym wyrywaniem mu zabawek z rąk. Mają wówczas dwa wyjścia – albo iść przez życie jako osoba nielubiana, albo nauczyć się zasad życia w grupie. Nauka ta jednak jest bolesna, bo pełna przykrych doświadczeń, których można było dziecku oszczędzić, gdyby poświęcono odpowiednią ilość wysiłku i czasu na jego wychowanie i zachowano przy tym niezbędny zdrowy rozsądek.