Tatusiowie na medal

Tatusiowie na medal

Tatusiowie na medal
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
21.06.2007 10:32, aktualizacja: 08.06.2018 14:52

Czy kiedykolwiek wcześniej mamy miały u boku takich fajnych tatusiów jak teraz? Bohaterowie naszego raportu to żywy dowód
na to, że nie. Dzisiejsi ojcowie są pełni oddania, gotowi
do uczestniczenia we wszelkich zabiegach pielęgnacyjnych,
nie boją się przewijania, ubierania,
i nawet kupy im nie straszne... Po prostu tatkowie na medal.

Czy kiedykolwiek wcześniej mamy miały u boku takich fajnych tatusiów jak teraz? Bohaterowie naszego raportu to żywy dowód na to, że nie. Dzisiejsi ojcowie są pełni oddania, gotowi do uczestniczenia we wszelkich zabiegach pielęgnacyjnych, nie boją się przewijania, ubierania, i nawet kupy im nie straszne... Po prostu tatkowie na medal.

Jak to naprawdę jest z włączaniem się mężczyzn w opiekę nad dziećmi? Postanowiliśmy to sprawdzić. Blisko dwudziestu świeżo upieczonych tatusiów dało się namówić naszej dziennikarce na zwierzenia (niektóre fragmenty wypowiedzi publikujemy na kolejnych stronach). Opowiadali o tym, jak zajmują się dziećmi, co potrafią zrobić, z czym sobie nie radzą, a czego za wszelką cenę próbują uniknąć. Wyniki?

Kto ma akurat wolne ręce…

Dzisiejszym tatusiom opieka nad dzieckiem i czynności pielęgnacyjne wydają się czymś zupełnie naturalnym i oczywistym. Mimo że zapracowani, starają się wyręczać mamy w jak największej liczbie uciążliwych obowiązków. Rozumieją bowiem, że spędzenie z malcem całego dnia to trudne, nieraz wręcz wyczerpujące zadanie. Poza tym chcą jak najwięcej przebywać z dzieckiem – a przecież przewijanie, kąpanie czy karmienie to też jedna z form obcowania z maluchem. Młodzi ojcowie wiedzą, że podczas takich czynności wytwarza się emocjonalna więź z maluszkiem, że trudno przecenić wagę takich wspólnie spędzanych chwil.

W rodzinie żadnego z naszych bohaterów nie istnieje sztywny podział ról. Kto ma akurat wolne ręce, ten zabiera się do roboty. Wśród „naszych” tatusiów nie brakowało zresztą i takich, którzy ze zrozumieniem wypowiadali się o możliwości wzięcia urlopu wychowawczego. Ba, gdyby tylko mogli karmić niemowlę piersią, byliby gotowi pójść i na macierzyński. W kwestii urlopu wychowawczego praktyka nie nadążyła za teorią, żaden z ankietowanych na to się nie zdecydował. Ale – i tu już tatusiowie stanęli na wysokości zadania – o ile mieli taką możliwość, brali urlop na pierwsze dwa tygodnie po urodzeniu się dziecka. I wszyscy zapewniają, że ani przez moment tego nie żałowali!

To kobiety są pełne obaw

Z naszej miniankiety wynika jasno, że młodzi rodzice świadomie decydują się spędzić pierwsze tygodnie po narodzinach maleństwa tylko we własnym gronie. Nie zachęcają babć ani mam do zamieszkania z nimi, nie wprowadzają się w tym pierwszym trudnym okresie do rodziców. Chcą polegać wyłącznie na sobie. Co więcej, rezygnacja z pomocy babć i opiekunek jest często inicjatywą ojców („Skoro ja mogę pomóc, to po co nam jeszcze ktoś inny?”). Dzięki temu mama i tata razem uczą się dziecka, pielęgnowania go, są w tym od samego początku partnerami. Świeżo upieczeni tatusiowie douczają się z książek i pism, bardzo uważnie słuchają porad lekarzy i bardziej doświadczonych przyjaciół. Już na zajęciach w szkołach rodzenia są bardzo uważnymi słuchaczami. Po porodzie, jeszcze w szpitalu, dokładnie obserwują zajmujące się noworodkiem położne, żeby jak najlepiej się przygotować do roli ojca-opiekuna.

Zadziwiające jest natomiast to, że bardziej konserwatywne okazują się kobiety. Mamy, teściowe, babcie, ciocie... To one stoją na straży tradycyjnego podziału ról. Niechętnie dopuszczają ojca do malucha. Uważają, że tata nie potrafi, że skrzywdzi, że to nie miejsce dla niego! I to ów „babiniec” może przyczynić się do tego, że ojciec kilkumiesięcznego maluszka kompletnie nie będzie miał pojęcia, jak zmienić pieluszkę i czym posmarować odparzoną pupcię. Dopiero gdy tradycjonalistki nieco spuszczą z tonu, tata może zacząć tego się uczyć. Na szczęście zaległości nadrabia z wielkim zapałem! Ale to nie koniec kłopotów z kobietami, które „wiedzą lepiej”. Większość ankietowanych przyznała, że często są na spacerach zaczepiani przez starsze panie, pewne, że źle ubrali dziecko, że je przeziębią, że szarpią wózkiem, że nie dali dziecku jeść i na pewno je zagłodzą. Oburzone pytają… gdzie jest mama?!

Jeśli nie chce jeść – to nie

Kąpiele z tatusiem są żelaznym punktem dnia. Nieważne, że w pracy jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia, a koledzy namawiają na piwo – wspaniali ojcowie pędzą do domu, by umyć swoje pociechy. Kąpanie nie oznacza dla nich tylko przytrzymywania malucha w wanience. To żony pomagają. A tatkowie twierdzą, że w przeciwieństwie do partnerek, od początku nie mieli w sobie strachu, że źle chwycą, upuszczą, skrzywdzą…

Odważni i postępowi panowie traktują dzieci po partnersku – bardziej spontanicznie, mniej pedagogicznie. Dlatego tak nie lubią karmienia. Wszyscy nasi ankietowani są zdania, że jeśli dziecko nie chce jeść, to znaczy, że nie jest głodne. Gdy grymasi, niecierpliwią się i rezygnują z walki o kolejne kęsy. „Nie to nie, nie będzie cię ojciec prosił!”. Albo – pełni zrozumienia dla malucha, który nie ma ochoty wcinać mdłych zupek – dają mu to, co sami akurat podjadają: kiszonego ogórka czy kabanosa. Wiedzą oczywiście, że książki, pani doktor i żona uważają, że to za wcześnie i nie wolno – ale co tam. Jak tatusiowi nie szkodzi, to i dla synka nie może być groźne!

Ja cię dopiero zahartuję!

Każdy tata uważa, że w swoim podejściu do dziecka jest wyjątkowy. Dumni ze swej oryginalności ojcowie chwalą się, jak to hartują potomka. Powtarzają z zadowoleniem, że ich dziecko „jest brudne i szczęśliwe” i wychodzi na dwór przy najniższych temperaturach. Dzięki temu ma być lepiej przystosowane do rzeczywistości, nie będzie się przeziębiało, bało świata. Nie chowają pociech pod kloszem! Uważają się za potrzebną i rozsądną przeciwwagę dla nadopiekuńczych mam. Ale luz tatków w podejściu do dzieci bywa pozorny. Prawie każdy z nich ma jakąś „niemowlęcą obsesję”. Jeśli w szpitalu położna pouczyła, że pielęgnacja pępka jest niezwykle istotna, a zaniedbania mogą mieć poważne konsekwencje, to będą ten pępek przemywać non stop, wstawać w nocy co godzinę i sprawdzać, czy nic się złego nie dzieje. Jeżeli doświadczona koleżanka z pracy poradziła, że lepiej ubranka prasować z dwóch stron, będą to robić maniakalnie, mimo pełnego politowania wzroku żony. A jeśli wyczytali, że bakterie w kupie są groźne dla malca, to
skrajnie częste zmienianie pieluchy stanie się ich prawdziwą namiętnością.

Niezliczone patenty ułatwiające życie – to także ojcowska mocna strona. Butelkę z mlekiem na noc można przecież położyć pod poduszkę lub na kaloryfer – i wtedy nie trzeba wstawać, podgrzewać, niepotrzebnie się męczyć! A jeśli dziecko nie chce zasnąć, to najlepiej przejechać się z nim samochodem po mieście albo... włożyć do wózka i jeździć nim po własnych stopach, aby maluch myślał, że to wertepy na osiedlowych alejkach!

Co się kryje w pieluszce?

Niewiele zmieniło się w kwestii ubierania. Dobór dziecięcych kreacji pozostaje w gestii mam. Nasi tatusiowie twierdzą co prawda, że próbowali i tu być równorzędnymi partnerami, ale nie umieli sprostać zadaniu, a raz skrytykowani – zniechęcali się na długo. Jak trzeba – pomogą ubrać malca, ale raczej woleliby w tym czasie wyprowadzić wózek i spakować torbę. Na szczęście przewijanie nie napawa ich takim lękiem jak ubieranie. Nasi panowie uważają, że to czynność jak każda inna. O ile wcześniej, nim zostali ojcami, wydawało im się to – delikatnie mówiąc – mało przyjemne, potem do kup przywykli bardzo szybko. A gdy przewijany maluch siknie im prosto w nos, opowiadają o tym ze śmiechem znajomym. „Skoro nie robią na mnie wrażenia moje własne wizyty w toalecie, to czemu miałyby mnie poruszać kupki dziecka?” – zastanawia się jeden z tatusiów. W kwestii kup ojcowie wydają się specjalistami – dokładnie je oglądają, analizują, wąchają. Wiedzą bowiem od lekarzy i z książek, że ich wygląd może bardzo wiele powiedzieć o
zdrowiu niemowlęcia. Pielęgnują, karmią, bawią, przewijają... Nie ma rzeczy, której nie zrobiliby przy dziecku. Korzystają na tym wszyscy – i oni sami, i dziecko, i my, kobiety. Igor Susid, 27 lat, pracownik synagogi, tata 2-letniego Wadima i 8-miesięcznej Adeli.

Jak się nam pierwsze dziecko urodziło, chciałem bardzo, bardzo dużo robić. Jestem ratownikiem medycznym, więc się znam, nie boję się. Ale jestem masywnym mężczyzną, więc mama, teściowa, babcia broniły dostępu. Nawet jakbym się bardzo prosił, i tak bym się nie dopchał. Zdarzało się, że do kąpieli ustawiała się kolejka – koleżanki żony, wszystkie w takim macierzyńskim okresie. Jedne chciały się nauczyć, przygotować do roli mamy, inne pokazać, jak to najlepiej robić. Organizowałem więc zaplecze logistyczne, robiłem wszystko na około: zakupy, sprzątanie, gotowanie. Przewijanie? Jak się od początku przewija, to się człowiek przyzwyczaja do ewolucji kupy. A mnie kobiety nie dopuszczały, więc było ciężko. Jak mały miał biegunkę, musiałem się ostro postarać, aż miałem łzy w oczach. Przy drugim dziecku było inaczej, mieszkaliśmy sami. Teraz nie ma takiej rzeczy, którą żona zrobi, a ja nie. Gdy mam wolne, robię przy dzieciach wszystko.

Piotr Pangowski, 31 lat, prawnik, tata 3-letniej Ali, drugie dziecko w drodze.

Starałem się chodzić do szpitala, żeby od początku uczestniczyć w czynnościach pielęgnacyjnych. Patrzyłem jak to robią położne. Dużo mi pomogła szkoła rodzenia i to, że sami się dzieckiem zajmowaliśmy – wziąłem dwutygodniowy urlop – nikt się nie wtrącał. Najlepszą nauką jest praktyka. Kupa, siku – to normalne sprawy, przecież dziecko jest częścią mnie, to naturalne. Za to ubieranie to żmudna robota, były spory między mną a żoną, ja chciałem lżej, ona cieplej. Wiedziałem ze szkoły rodzenia, że dziecko trzeba jak dorosłego ubierać, no może troszkę cieplej. Jeśli miałem na coś zajawkę, to byłem upierdliwy. Moją obsesją był pępek. Ciągle go przemywałem – w dzień i w nocy. Z sukcesem, bo odpadł po dwóch tygodniach! Inną obsesją była temperatura w pokoju dziecka. Wciąż sprawdzałem, mierzyłem. Jak już coś robiłem, to starałem się dokładnie, może trochę przesadnie. Wydaje mi się, że jak się ludzie dobrze rozumieją, to takie rzeczy jak podział obowiązków same po prostu wychodzą, nie trzeba najpierw wszystkiego
ustalać. Kto akurat może, ten się dzieckiem zajmuje.

Michał Kosiarski, 29 lat, dziennikarz, tata 11-miesięcznego Jacusia.

Przewijanie jest bardzo fajne, żona to w ogóle nie chce się do kupy dotykać. Po Jacusiu od razu widać jak robi – tak się napina i jest kupa! Bardzo szybko się przyzwyczaiłem, pupa pod kran, raz, dwa i po robocie. To jest rutyna. Przy zmianie pieluch czasem zdarza się, że mały zaczyna siusiać, fontanna w twarz. Ale to fajne, bardziej sytuacja humorystyczna niż problem. Pielęgnacja to dla mnie forma spędzania czasu z synem. Jacuś jest bardziej z Anią związany niż ze mną, bo ja pracuję poza domem. To trochę widać. Dlatego świadomie poświęcam Jacusiowi jak najwięcej czasu.

Sławomir Jagiełło, lat 42, nauczyciel matematyki i fizyki, tata półtorarocznej Basi.

Pielęgnowanie dziecka uważam za normalną czynność: myję zęby, myję córkę, zmieniam skarpety, zmieniam pieluchy, zero problemu. Wszystko zrobię: wytrę pupę, nasmaruję, wyrzucę pieluszkę do kosza. Już nie chcę mówić, kto tu prędzej zostawi pieluchę na wierzchu… Czasami wkurza mnie, gdy Baśka nie chce jeść. Uważam, że nie należy wmuszać jedzenia. Mówię więc: „Basta!” i przestaję karmić. U nas nie było podziału – to zrobisz ty, to ja. Kto mógł – to robił. Kąpielą jednak na początku ja się zajmowałem, pełniłem główną funkcję, uważałem, że umiem Basię bezpieczniej kąpać, byłem spokojniejszy.

Wojtek Młotkowski, 26 lat, tłumacz, tata 2-letniej Julii.

Jula zawsze dobrze jadła. Jednak karmieniem zajmowała się głównie moja żona. Dla mnie to było strasznie żmudne. Stwierdzałem, że jak nie je, to nie jest głodna. Nie chciało mi się. Raz dałem jej swoje jedzenie do buzi. Zjadła, zasmakowało i zupek już więcej jeść nie chciała. Żona się przeraziła, ale nic się Julce nie stało. W ogóle nasze dziecko nie było trzymane pod kloszem i zdrowo się chowało. Pierwsze miesiące wspominam bezproblemowo. Myślę, że naprawdę dobrze i dużo zajmowałem się dzieckiem. Co mogłem zrobić lepiej – to więcej myśleć raczej o domu i żonie. Dziecko bardzo absorbuje uwagę.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także