"Na porządku dziennym". Mówią, co dzieje się na polskich osiedlach
- Nie znamy swoich nazwisk, bo mało kto zgodził się podać je na domofonie. Mówimy sobie "dzień dobry" bez wchodzenia w dłuższe rozmowy - opowiada WP Paweł Pietrzyk z gliwickiego osiedla Kopernika. Tak wyglądają relacje na większości polskich osiedli.
Oto #HIT2024. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Z raportu "W dobrym sąsiedztwie. Osiedla mieszkaniowe w Polsce" wynika, że 87 proc. osób podejmuje z sąsiadami jedynie niezobowiązujące rozmowy, 50 proc. badanych nie ma w pobliżu zamieszkania nikogo zaufanego, a 20 proc. nie jest w stanie podać imienia nawet jednego sąsiada. Tylko 9 proc. ankietowanych przyjaźni się z wybranymi mieszkańcami swojego osiedla. Jak to wygląda w praktyce?
Magdalena Denik mieszka na osiedlu Fajny Dom w Krakowie od 14 lat. Swoich sąsiadów poznawała najpierw na forum internetowym, a później - na grupie facebookowej.
- Gdy kończyłam przeprowadzkę pod koniec roku, sąsiedzi z piętra niżej zaprosili mnie na sylwestra, choć praktycznie się nie znaliśmy. Przyszło sporo osób z osiedla - balowaliśmy do rana, a jedną z rozrywek było bieganie od mieszkania do mieszkania i oglądanie, kto jak się urządził. Już wtedy dało się wyczuć, że ta nowa społeczność potrzebuje między sobą kontaktu - opowiada WP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przyjazne relacje okazały się pomocne szczególnie na etapie urządzania mieszkania. Pożyczanie narzędzi czy udostępnianie łazienki było codziennością. Gdy pojawiły się dzieci, życie towarzyskie nieco się wyciszyło, choć - jak zapewnia pani Magda - do tej pory grupa sąsiadek raz w roku organizuje "babskie spotkanie" i wyjście na miasto.
- Całe dzieciństwo mieszkałam na Ruczaju, sąsiedzi się znali, jednak nie pamiętam, by jeden drugiemu pomagał tak bezinteresownie - mówi. - Nieraz się śmieję, że gdyby doszło do zabójstwa i ktoś potrzebował pomocy z ukryciem zwłok, jeden przyniósłby worek, drugi - łopatę, a ktoś inny udostępniłby działkę pod lasem.
Nie ma chemii
Czynnikiem integrującym są dzieci i psy. Katarzyna Sekunda-Piszczek z krakowskiego osiedla Symbioza poznała sąsiadów na placu zabaw, gdzie bawił się jej najstarszy syn.
- Mamy grono 10 rodzin, z którymi utrzymujemy bliski kontakt. Możemy liczyć na siebie w każdej sytuacji: razem wyjeżdżamy na wakacje, świętujemy urodziny, Boże Narodzenie i sylwestra. Zawsze znajdzie się ktoś chętny do pomocy, przypilnowania dzieci czy wypłakania w rękaw.
Są jednak i tacy, którzy nie mają ochoty na bliższe poznanie, a nawet na rozmowę: - Albo ta chemia jest, albo jej nie ma. Osobiście uważam, że dobrze jest mieć wokół siebie przyjaznych ludzi.
- Najlepsze relacje łączą nas z sąsiadami, którzy mają dzieci w podobnym wieku - dodaje Monika Pobiega, która najwięcej kontaktów sąsiedzkich nawiązała przy piaskownicy. - Gdy się wprowadziliśmy, poznaliśmy prawie wszystkich. Z czasem osiedle się rozrosło, pojawili się "tymczasowi" sąsiedzi, z którymi nie bardzo chciało się nawiązywać kontakty. Najbardziej stali mieszkańcy to ci z dużych mieszkań.
Podejść, zapukać i wyjaśnić
Złe parkowanie, psiaki załatwiające potrzeby na terenie osiedla, traktowanie przestrzeni wspólnej jak własnej albo dzieci urządzające wyścigi w garażach podziemnych. Powodów do sąsiedzkich kłótni nie brakuje. Zazwyczaj dochodzi do nich na zamkniętych grupach facebookowych - wielu nie ma odwagi zapukać do sąsiada i porozmawiać osobiście. Łatwiej jest wypisywać niewybredne komentarze i skakać sobie do gardeł w internecie.
- To nagminne na wielu osiedlach i znak naszych czasów - uważa Iwona Szymańska, mieszkanka osiedla na Ursynowie. - Na moim piętrze potrafi stać kilka rowerów uniemożliwiających przejście. Inni mają po dwa samochody, ale żadnego miejsca parkingowego. Porzucają więc auta, gdzie popadnie, a później się dziwią, że komuś to przeszkadza. Donosicielstwo i telefony do straży miejskiej są na porządku dziennym.
W wielu przypadków udaje się jednak dogadać: - Kiedy sąsiadka nie zamontowała pojemnika przy klimatyzacji i woda z jej balkonu kapała mi na głowę, wystarczyło podejść, zapukać i wyjaśnić, o co chodzi. Niekiedy nie zdajemy sobie sprawy, że innej osobie może coś przeszkadzać.
Nie podoba się? Do widzenia
Nie wszyscy jednak chcą się "dogadać". Pani Barbara (nazwisko do wiadomości redakcji) z osiedla Botanika w Krakowie miała już dość zapachu petów w swoim mieszkaniu i zapukała do młodego sąsiada, który co pół godziny wychodził na balkon zapalić. - Nikt mi nie otworzył, choć na pewno ktoś był w domu - uważa.
Gdy napisała na osiedlowej grupie, że przeszkadza jej gryzący dym wdzierający się do środka i prosi o palenie "we własnych pieleszach", odpowiedź przyszła błyskawicznie:
"Jeśli ma pani z tym problem, proszę się wyprowadzić za miasto. Każdy może palić, gdzie chce. Wszystkim wszystko przeszkadza: pies szczeka, sąsiad wierci, ktoś źle wyrzucił śmieci albo krzywo zaparkował. Żyjemy w blokowisku, jak się nie podoba, do widzenia".
Nadmierne zaangażowanie
Wielu woli donosić na sąsiada wspólnocie mieszkaniowej, niż pofatygować się do niego osobiście i próbować rozwiązać problem. - Mieszkańcy często wybierają kontakt z administracją, nawet w kwestiach, które mogliby rozwiązać między sobą - opowiada Weronika Truszczyńska-Iwan z Grupy Biurowiec X Sp.J, zarządcy kilku krakowskich i katowickich osiedli.
- Obserwujemy, że na większych osiedlach mieszkańcy mają mniejsze zaufanie do sąsiadów. Relacje budowane są z większą ostrożnością, a więzi rzadko wykraczają poza podstawowe interakcje. Więcej inicjatyw pojawia się na kameralnych osiedlach, które sprzyjają budowaniu relacji opartych na zaufaniu - dodaje.
Sąsiedzi, którzy angażują się w życie wspólnoty, często traktowani są z niechęcią i brakiem zrozumienia ze strony reszty.
- Takie osoby bywają postrzegane jako nadmiernie zaangażowane, co niestety nie zawsze sprzyja tworzeniu więzi sąsiedzkich. Z drugiej strony, zdarzają się pozytywne inicjatywy, które świadczą o chęci budowania wspólnoty. Przykładem jest "Dzień Choinki" dla dzieci, wspólne sprzątanie terenów zielonych czy sąsiedzkie wymiany książek. Choć to działania rzadkie, pokazują, że nie wszyscy są obojętni - mówi Truszczyńska-Iwan.
Nie znamy swoich nazwisk
Paweł Pietrzyk z gliwickiego osiedla Kopernika kłania się sąsiadom na klatce, ale po szklankę cukru by nie poszedł, choć mieszka tam od 11 lat.
- Nie znamy swoich nazwisk, bo mało kto zgodził się podać je na domofonie. Mówimy sobie "dzień dobry" bez wchodzenia w dłuższe rozmowy. Na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, kiedy zaoferowałem komuś wniesienie zakupów na trzecie piętro. Kontakty ograniczają się do przejęcia paczki od kuriera albo zebrania pieniędzy na wieniec, gdy umiera jeden z sąsiadów - mówi.
Gdyby zabrakło mu soli, wolałby iść do sklepu niż poprosić sąsiada: - Byłby to dla mnie spory dyskomfort. Zazwyczaj nie otwieram drzwi obcym, pomijając kuriera albo listonosza, których znam. Na klatce nie brakuje nieznajomych albo domokrążców.
Bezkonfliktowo, ale obok siebie
Zdaniem prof. Marka Nowaka, socjologa z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, ludzie zaczynają nawiązywać relacje sąsiedzkie dopiero, gdy czują się u siebie i identyfikują z konkretnym miejscem.
- Z naszych badań wynika, że potrzeba 5 lat, by relacje z sąsiadami zaczynały się pogłębiać. Muszą być jednak częste i intensywne. Dokonujemy też castingu na sąsiada. Z drugiej strony, jeśli ktoś poszukuje anonimowości, w żadne relacje nie wejdzie. To zawsze jest nasz wybór - mówi socjolog.
Gdy badał blokowiska z okresu późnego socjalizmu, gdzie mieszkali przedstawiciele różnych klas społecznych, wyszło, że różnorodność sprzyja zacieśnianiu więzi. Na osiedlach klasy średniej jest inaczej: widoczna jest pewna "pasywność" relacyjna.
- Wyniki rankingu są dosyć pesymistyczne i sugerują fundamentalny problem. Być może badania były realizowane w społecznościach, które stosunkowo krótko zamieszkiwały dane bloki. Tak bym to wytłumaczył - mówi badacz.
W ciągu ostatnich kilku lat - jak wskazuje - pojawili się imigranci i doszło do radykalnego, skokowego wzrostu kontaktów wielokulturowych. Nauczyliśmy się żyć w różnorodnym społeczeństwie, jednak jakość naszych relacji pozostawia wiele do życzenia.
- Funkcjonujemy bezkonfliktowo, ale obok siebie. Z budowaniem towarzyskich więzi wciąż mamy problem.
Zbędny wysiłek emocjonalny
Psycholożka Paulina Filipowicz zwraca z kolei uwagę na "indywidualizację życia", która wpływa negatywnie na kontakty międzysąsiedzkie.
- W dzisiejszym szybkim życiu, pełnym zawodowych i domowych obowiązków, wiele osób traktuje dodatkowe relacje jako zbędny wysiłek emocjonalny. W efekcie kontakty z sąsiadami stają się mniej istotne - tłumaczy.
Brak głębszych więzi sąsiedzkich może wynikać też z lęku przed oceną lub odrzuceniem: - Często boimy się, że bliższe relacje będą wymagały emocjonalnego zaangażowania, na które nie jesteśmy gotowi. To zjawisko widać szczególnie w dużych miastach, gdzie prywatność jest wysoko ceniona, a tempo życia intensywne. W tej sytuacji dla wielu osób wygodniejsze są relacje neutralne, niezobowiązujące rozmowy.
Piotr Parzysz, dziennikarz Wirtualnej Polski