To miała być niewielka akcja. Dziś zagraniczne media chcą robić z nim wywiady
"Pragnąłem tylko pomóc dzieciakom" - mówi w rozmowie z WP Kobieta Tomasz Grzywiński. Inicjator niezwykłego przedsięwzięcia postanowił wesprzeć najmłodszych uchodźców, którzy przybywają do Polski z Ukrainy. Reakcja kilkuletniej dziewczynki wzrusza i przedstawia, czego najbardziej potrzebują dzieci w tym trudnym czasie.
Wszystko zaczęło się od przyjęcia pod swój dach rodziny, która przedostała się z objętej wojną Ukrainy do Polski. Wśród uchodźców znajdowały się również dzieci. Tomasz Grzywiński przyznaje, że bardzo przejął się ich losem i poczuł, że musi zacząć działać. Aby przekonać do siebie najmłodszych i dodać im nieco otuchy, przebrał się w kostium, który spodobał się jego własnym dzieciom. Wziął torbę słodyczy i pojechał na Dworzec Centralny. To, co dzieje się teraz, przerosło jego najśmielsze oczekiwania.
"Widok dzieci mnie przytłoczył"
Tomasz z dziewczyną i znajomymi najpierw wybrali się na wspomniany dworzec, aby zawieść przygotowane kanapki. Nikt jednak nie spodziewał się tego, co ich czekało na miejscu.
- Widok dzieci mnie przytłoczył i wzruszył. Maluchy, które wyglądają jak moje własne, a które w Kijowie jeździły z rodzicami na basen czy na wycieczkę, normalnie ubrane. Teraz zostawiły wszystko, aby uciec przed wojną - wspomina w rozmowie z Wirtualną Polską.
Na całym obszarze dworca jest mnóstwo dzieci w różnym wieku. Wtedy pojawił się pomysł przebrania się za postać, która wzbudzi w najmłodszych zaufanie.
- Jak zdobyłem strój, sprawdziłem odzew swojego siedmioletniego syna i pięcioletniej córki. Usłyszałem: tato, jakie to super! - dodaje Grzywiński.
Za pierwszym razem w przebraniu pojechał zupełnie sam, aby przełamać się i rozeznać, jak zareagują młodzi Ukraińcy.
- Trzy minuty na dworcu i już wiedziałem, że to jest to. Chodziłem godzinę; w kostiumie jest bardzo gorąco i w pewnym momencie widziałem jedynie na 1,5 metra. Dlatego robię to takimi strzałami, maksymalnie po godzinę, półtorej. Po pierwszym wyjściu, jak zadzwoniła do mnie dziewczyna z zapytaniem, jak poszło, nie mogłem rozmawiać, tak się popłakałem.
Na dworcach wciąż panuje chaos. Dowiadujemy się, że w górnej części Dworca Centralnego koczują rodzice z dziećmi. Trudno stwierdzić, czy są tam od doby, czy dłużej.
- Wiele z nich ma za sobą traumatyczne przejścia, jak np. przebijanie się przez ogrom ludzi na dworcu we Lwowie. W pewnym momencie znajdowało się tam 200 tysięcy osób różnych nacji. Wszyscy przepychali się, aby wsiąść do pociągu i uciec. Są też takie rodziny, które miały ciut lepszą podróż samochodem.
Dzieci cieszą się ze słodyczy, ale jest też coś, czego potrzebują bardziej. Zwykłego przytulenia
- Reakcje były przeróżne. Moim celem było wyrwać dzieci z tego masowego marazmu. Jednego dnia spotkałem dziewczynkę, około 2,5 roku, która podeszła i chwyciła dinozaura za nogę. Stała tak przytulona. To mnie totalnie rozwaliło. Ona nie chciała żadnych słodyczy, potrzebowała tylko przytulić się, choć na chwilę. Prawie codziennie spotykam takie dzieci. Są też takie, które podbiegają, przybiją piątkę. Jeszcze inne są mocno przestraszone - wyznaje inicjator akcji.
Tomasz dodaje, że w oswojeniu dzieci pomogło nauczenie się kilku słów w zrozumiałym dla nich języku.
- Ja nie mówię po ukraińsku ani rosyjsku. Teraz wiem już, że dinozaur to jest khorosho, czyli dobry, ja nie kusayus - ja nie gryzę, więc jak jakiś mały człowiek się boi, od razu to mówię - tłumaczy.
Akcja szybko rozrosła się w ogromne przedsięwzięcie
Wyjście w stroju dinozaura spotkało się z ogromnym zainteresowaniem wśród najmłodszych, którzy choć na chwilę mogli oderwać się od stresującej sytuacji. Już po dwóch dniach do Tomasza dołączyli jego znajomi. Przedsięwzięcie nabierało tempa. Zaczęły się zgłaszać firmy oferujące hurtowe dostawy, powstała również oficjalna zbiórka funduszy.
- Nie chciałem początkowo mieszać w to kasy. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem. Chciałem tylko pojechać i rozdać słodycze, ale tyle ludzi zaoferowało pomoc, że stwierdziłem - dobra, wykorzystajmy to. Teraz zastanawiamy się, jak z głową zainwestować te zebrane pieniądze, aby nie rozdawać samych słodyczy. Na trzeci dzień mamy tych dzieci dziękowały za pączki i batoniki, ale słusznie zauważały, że one muszą zjeść coś normalnego, bardziej odżywczego.
"Moim priorytetem i tak będą dzieci i sprawienie im uśmiechu"
Za sprawą nagranego TikToka, który zaczął być udostępniany dosłownie wszędzie, akcją zainteresowały się również zagraniczne media, które pragną stworzyć o niej materiał. W samą dinozaurową inicjatywę włącza się coraz więcej osób.
- Zamówiłem już trzy kostiumy i dwóch kumpli będzie mi pomagać i chodzić, też w strojach dinozaurów. Cudowne jest to, że akcja stała się iskrą dla innych osób do tego rodzaju działań. Wczoraj byłem na Dworcu Wschodnim i spotkałem ludzi, którzy też się przebierają w ten sam kostium. Powiedziałem, że robią super robotę. Staramy się zorganizować i skoordynować, aby się nie dublować w kolejnych miejscach - tłumaczy Grzywiński.
Tomasz wyznaje, że jest poruszony odzewem, z jakim spotkał się jego pomysł. Wciąż, mimo własnych zawodowych i osobistych zobowiązań, jeździ na dworzec. W rozmowie z WP Kobieta dodaje również, co przynosi mu największą radość.
- Dla mnie ważniejsze od tysiąca wywiadów jest właśnie jedno przytulenie takiego dziecka, albo jak uda się rodzinie zapewnić dom. To jest powód, dla którego to robię - podkreśla.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!