Blisko ludziTradycyjne bale debiutantek

Tradycyjne bale debiutantek

Tradycyjne bale debiutantek
Źródło zdjęć: © AFP
11.02.2009 15:27, aktualizacja: 27.06.2010 21:14

Zwiewne suknie od najlepszych projektantów, mieniące się na szyi rodowe klejnoty. Karnawał bez balu nie jest karnawałem. Wiedziała o tym przed wiekiem każda dobrze urodzona panna, wiedzą dzisiejsze debiutujące na salonach dziewczyny.

KARNAWAŁOWE TRADYCJE

Niech żyje bal

Zwiewne suknie od najlepszych projektantów, mieniące się na szyi rodowe klejnoty. Karnawał bez balu nie jest karnawałem. Wiedziała o tym przed wiekiem każda dobrze urodzona panna, wiedzą dzisiejsze debiutujące na salonach dziewczyny.

Pod Wawel, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, ściągali z całej Polski arystokraci i ziemianie. Szczególnie ci, którzy mieli córki na wydaniu. Kraków zyskał wtedy miano matrymonialnego targu. – Tak nazywano go przede wszystkim w okresie karnawału. Stanisław Koźmian (polityk, reżyser, krytyk teatralny, publicysta i historyk żyjący w latach 1836–1922 – red.) przyznawał już w latach 70. XIX w., że pojawienie się okazałych posagów jest przyczyną ożywienia miasta – mówi Anna Gabryś, historyk, autorka książki „Salony krakowskie”.

Doskonale obrazuje to ogłoszenie zamieszczone w 1901 roku w gazetce karnawałowej: „Rzadka okazja. Majątek około 600 mórg gruntu 9 (w tym stu mórg lasu) zostanie rozparcelowany pomiędzy przyszłych mężów trzech moich córek. Zgłoszenia osobiste przed Popielcem. Kandydaci, mogący się wykazać biletem na bal prasy i zapłaconymi rachunkami, będą mieli pierwszeństwo. Bliższa wiadomość na linii A–B, w godzinach spacerowych”.

POLECAMY

Ofiarą takich zabiegów padł Wojciech Kossak, który tak opisał jedną ze swoich przygód: „Wtem pani Krasińska pyta: »Tańczysz pan pierwszego kontredansa? Nie? No to proszę pana«. Wchodzimy do sali, zatrzymujemy się przed Martusią Witosławską, okropnym potworem niczym ichtiozaurus przedpotopowy”. Kossak wpisał się do annałów balowych anegdot wyprowadzeniem z kostiumowej reduty armii krakowskiej młodzieży, przebranej w mundury rozmaitych wojsk, która pojawiła się w karnym szyku na porannej mszy w kościele Mariackim, budząc zachwyt mieszczan. Jednak malarz szybko został wykluczony z towarzystwa po jednym z wieczorów u Potockich, gdzie naraził się pani Adamowej „zalotami w garderobie pań z arystokracji”. A oczywiście na przedwojennych balach należało zachowywać się przyzwoicie i według konwenansów.

Złamał je jeden z młodych Potockich, który na środku sali balowej pocałował swoją tancerkę. Nazajutrz jego rodzice poprosili o rękę tej panny. Spotkali się jednak z odmową, a dziewczyna za karę została odprawiona do klasztoru. – Małżeństwa z miłości były w tym czasie rzadkością. Związki najczęściej organizowały osoby trzecie. Najważniejsze było to, by odpowiednia żona mogła sprostać ambicjom rodziny i poradzić sobie w towarzystwie – twierdzi Anna Gabryś.

Bez wątpienia ówczesna panna mogła robić wrażenie dzięki pięknej białej sukience, która była obowiązkowym strojem debiutantek. Zawsze towarzyszyły im matki i siostry, które też musiały wyglądać wyjątkowo. Większość pań korzystała z pomocy sztabu krawcowych lub zamawiała gotowe modele z paryskich katalogów mody.

– Katastrofą było pojawienie się na balu dwóch tych samych sukien. W takich wypadkach jedna z pań, a nawet obydwie, dyskretnie udawały się do domu – opowiada Anna Gabryś. – Oczywiście na sukniach się nie kończyło. Konieczne były jeszcze atłasowe pantofelki, których w czasie jednego balu panie potrafiły zedrzeć trzy lub cztery pary – w zależności od wzięcia tancerki. Natomiast panowie zmieniali regularnie w trakcie nocy sztywne kołnierzyki od koszuli.

POLECAMY

Potrzebna była jeszcze fryzura, układana misternie przez zamówionego fryzjera za pomocą denaturatu i żelazka. Włosy, by mogły się przez całą noc utrzymać w nienagannym stanie, musiały być bardzo mocno przypieczone. Panowie radzili sobie za pomocą pomady. – Wyobraźmy sobie zatem zapach, który unosił się w sali balowej – dodaje Anna Gabryś. A to, jak wyglądały damy, było naprawdę bardzo ważne, bo najładniejsze stroje opisywał „Ilustrowany Kurier Codzienny”. „Panowie byli nie tylko w stanie zaharować się na śmierć, by toalety ich żon i córek były najwspanialsze, ale też zrobić coś więcej” – pisała w swoich wspomnieniach dziennikarka Zofia Ordyńska, która prowadziła kronikę towarzyską. Kiedyś przez całą noc redaktorkę „Kuriera” obtańcowywał pewien interesujący mężczyzna, by nad ranem zachwyconej kobiecie szepnąć do ucha: „Bardzo bym panią prosił, żeby pani umieściła moją żonę w sprawozdaniu”.

Prasa pojawiała się też na warszawskich balach, z których najsłynniejsze organizowano w Bristolu. Bywała tam przed wojną Stefania Grodzieńska. Kiedyś sama wytłumaczyła, jak biedna artystka kabaretowa trafiła do tak znamienitego towarzystwa. – Był wówczas pewien, mówiąc dzisiejszym językiem, wielki krawiec. Nazywał się Herse. Taki nasz polski Dior. Na rogu ul. Kredytowej i Marszałkowskiej miał swój dom mody. No i ten Herse wybierał sobie modelki. Najczęściej spośród tancerek, bo wiedziały, jak się poruszać, nie trzeba było ich uczyć. Zaliczałam się do tej „kadry” Hersego. To była szalenie dobra praca. Raz, że płacił nieźle, dwa, że z kolekcjami Hersego miałam możność bywać na eleganckich balach, a przy okazji podglądałam wielki świat – opowiada Grodzieńska.

Dziś dobrze urodzone panny pokazują się na paryskim balu, który magazyn „Forbes” zaliczył do 10 najważniejszych wydarzeń towarzyskich na świecie. Modelkami, którymi kiedyś były tancerki, są tam, ubierane przez największych kreatorów mody, debiutantki. Słynne domy mody na ten wieczór ubierają panny w absolutnie wyjątkowe suknie haute couture. O ten przywilej zabiegają nawet najpopularniejsi projektanci: Vivienne Westwood, Christian Lacroix, Dior, Chanel, Armani czy Valentino. Biżuterię wypożycza m.in. japońska firma Mikimoto Pearls. Rodowe kolie są także mile widziane, jednak nie wszystkie debiutantki mogą upiększyć dekolt starą, rodzinną biżuterią.

Coraz częściej wśród zaproszonych 24 młodych dam z francuskich, niemieckich, włoskich czy japońskich rodów pojawiają się osóbki, które nie mogą pochwalić się hrabiowskim czy książęcym tytułem. Bywają wśród nich na przykład Lily Collins, córka muzyka rockowego Phila Collinsa, który ze wzruszeniem przyglądał się jej pierwszym krokom w eleganckim świecie. Niedawno gościła na paryskim balu córka saudyjskiego miliardera Tatiana Ojjeh i Amerykanka Alexis Saperstein, córka miliarderki z Los Angeles. Bawiły się one razem z najbogatszą europejską księżniczką Caroline von Thurn und Taxis z Niemiec i hrabianką Anastazją Tołstoj.

POLECAMY

Kilka lat temu do francuskiego hotelu Crillon została zaproszona córka ówczesnego prezydenta Polski, Aleksandra Kwaśniewska. Jak wspominała po powrocie, bal rozpoczął się tradycyjnym walcem i kolejnymi klasycznymi tańcami. Jednak nawet najbardziej arystokratycznym debiutantkom po dwóch godzinach znudziła się dawna muzyka i zażądały normalnej dyskoteki.

Taka sytuacja nie mogłaby mieć miejsca na balu w Operze Wiedeńskiej, który organizowany jest niezmiennie od 1936 roku – z przerwą na II wojnę światową i wojnę w Zatoce Perskiej – w czwartek poprzedzający Popielec. Eleganckie pary do białego rana wirują tam w takt straussowskich walców, granych przez znakomitą orkiestrę. Bal w Wiedniu też był niegdyś okazją do wprowadzenia w świat panien z arystokratycznych domów. Ubrane w białe, symbolizujące niewinność, suknie dziewczęta w wieku od 16 do 18 lat po raz pierwszy miały okazję zaprezentować swe wdzięki. Ich rodzice dawali tym światu do zrozumienia, że ich córki są gotowe do zamążpójścia i zaczynają stanowić poważną kartę przetargową na matrymonialnym rynku najwyższych sfer.

Dziś kojarzenie małżeństw na wiedeńskim balu nie jest już raczej praktykowane. Mimo to bal w operze wciąż jest modny w snobistycznych towarzystwach. I choć jego wystrój i oprawa w zasadzie się nie zmieniły, to jednak zmienili się uczestnicy. Arystokracja na parkiecie należy już do rzadkości. Teraz każdy, kogo na to stać, może kupić sobie bilet wstępu. Dwa lata temu pojawiała się tam Paris Hilton, a parę lat wcześniej Pamela Anderson.

Znacznie bardziej konserwatywne bale debiutantek odbywały się do niedawna jeszcze w Warszawie. Ich organizatorką był Związek Zakonu Kawalerów Maltańskich i hrabina Jolanta Mycielska, która twierdziła, że robi to po to, by młodzi polscy arystokraci poznali się, podtrzymywali ze sobą kontakty, a przez to uświadomili sobie, jak ważne są wartości, które powinni przekazywać z pokolenia na pokolenie.

– Za udział w balu debiutantek w Wiedniu trzeba zapłacić. Organizatorem paryskiego jest dom mody promujący swoje kreacje. Nasze debiutantki występują w kreacjach polskich projektantów. Na polski bal nie można się zapisać ani wykupić w nim udziału. Tylko ja mam przywilej zapraszania młodych ludzi. Szukam wartościowych młodych o ciekawych osobowościach. Nie zależy mi na dzieciach biznesmenów ani VIP-ów. Sięgam raczej do środowiska ludzi kultury, nauki, naturalnie do rodzin maltańskich, arystokratycznych, ziemiańskich. Trzymam się zasady, że panna powinna mieć skończone 17 lat i nieprzekroczone 25. Kawaler skończone 18 lat i nieprzekroczony 30. rok życia – opowiadała hrabina w jednym z wywiadów.

Zaproszeni przez Jolantę Mycielską debiutanci, by nie odstawali poziomem od swoich przodków, przez dwa tygodnie pod okiem choreografów musieli ćwiczyć klasyczne tańce. Bo bale organizowane w najwyższych kręgach towarzyskich są nie tylko dobrą zabawą, pokazaniem szyku i elegancji, ale również kultywowaniem tradycji. A to również ma swój urok.

POLECAMY

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces