Ty i Ja, i wszyscy, których znamy
Matka wszystkich romansów wreszcie na wielkim ekranie. Ten film to idealna prezentacja pewnego klasycznego dylematu: czy ten, kto pierwszy namalował jelenia na rykowisku, popełnił dzieło, czy kicz?
27.12.2005 | aktual.: 27.03.2006 17:47
I czy dzisiejsza reprodukcja tegoż obrazu czymś się będzie wyróżniać w ogólnej zalewie jeleni na rykowiskach? Takiż właśnie problem jest z tym filmem. To świetna, wierna i idealnie oddająca ducha oryginału filmowa „reprodukcja” klasycznej powieści Jane Austen. Powieści, która jest absolutnym wzorcem i pierwowzorem całego współczesnego gatunku romansów – zarówno książkowych harlequinów, jak i filmowych najróżniejszych tzw. komedii romantycznych. Jest on, ona, trochę tarć, trochę nieporozumień i wielki szczęśliwy happy end. I obowiązkowy pocałunek ze wschodzącym słońcem w tle.
Twórcy nowej wersji „Dumy i uprzedzenia” stanęli przed nie lada wyzwaniem – musieli zmierzyć się ze sławą słynnego serialu BBC (tego, o którym wciąż wspomina Bridget Jones), ale podołali. Osiągnęli to świetną obsadą, zarówno pan Darcy, jak i panny Bennett są świetnie dobrani, a pokazujący się na drugim planie Donald Sutherland czy Judi Dench świetnie uzupełniają obraz. To jednak, co najbardziej urzeka w tym filmie, to jego nieoczekiwany efekt komediowy. Okazuje się, że opowieść stworzona przez Austen dziś jest po prostu śmieszna. I film będący jej wierną i uczciwą ekranizacją staje się jedną wielką komedią. Pewnie tak też będzie z naszymi historiami, gdy oglądać je będą „późne wnuki”.
Kamil Śmiałkowski