„Umierała na moich oczach”. Jego żona cudem przeżyła poród. Napisał wzruszający list
- Jeśli wiedziałbyś, że na zawsze stracisz ukochaną osobę, co byś jej powiedział? – zastanawia się Dawson Willford. Mężczyzna nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie, kiedy patrzył, jak jego żona przeżywa koszmar podczas porodu. Lekarze cudem ją uratowali, a jej mąż postanowił napisać wyjątkowy list, w którym zawarł wszystko to, co czuł tego dnia.
30.09.2016 18:34
Dla Dawsona Willforda to miał być jeden z najszczęśliwszych dni w życiu. 7 czerwca 2016 roku na świat przyszedł jego syn, Gabriel. Wcześniej jednak okazało się, że w trakcie porodu pojawiły się komplikacje i by uratować matkę i dziecko, trzeba przeprowadzić cesarkę i serię zabiegów.
Chłopiec przyszedł na świat zdrowy, ale jego mama otarła się o śmierć. Organizm Jacqueline nie mógł poradzić sobie z zabiegiem i zaczęła się wykrwawiać. Walka o jej życie trwała kilkanaście godzin. Serce Jacqueline zatrzymało się tego jednego dnia dwukrotnie.
Kobieta przeżyła, a po kilku miesiącach w sieci pojawiła się ich historia, opowiedziana z perspektywy Dawsona, który bał się, że będzie musiał pożegnać się z żoną.
- Nie mogłem pokazać jej, jak bardzo jestem przerażony. Stałem obok i zastanawiałem się, czy to nasze ostatnie chwile. Co byś powiedział ukochanej osobie w takim momencie? Próbowałem ją jakoś pocieszyć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze – opisuje w liście opublikowanym w mediach społecznościowych.
Jego wpis udostępniono już blisko 50 tys. razy. Willford wspomina, że nie mógł nawet cieszyć się synem. Jacqueline straciła ponad litr krwi podczas zabiegu, co chwilę traciła przytomność.
- Mogłem tylko tak patrzeć na nią. Nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Zaraz ktoś znowu zaczął krzyczeć, że sytuacja jest zła. Serce mi stanęło. Lekarze biegali dookoła żony, mnie cały czas odpychali z dala od niej. Zabrałem syna do innego pokoju. Zobaczyłem moją rodzinę. Chciałem, żeby ktoś mnie objął. Tak, nie chciałem już być dojrzałym facetem. Kiedy mama zapytała mnie, jak trzyma się moja żona, nie wytrzymałem. Płakałem jak dziecko – pisze.
- Rodzinie powiedziałem, że nic nie wiem. Kłamałem. Dobrze zdawałem sobie wtedy sprawę z tego, że ona umiera. Chciałem pobiec do niej i trzymać ją za rękę, ale musiałem myśleć też o moim synu. Trzeba mu było podawać antybiotyki przeciw infekcjom. Ubłagałem jednak pielęgniarkę, żeby zabrała mnie do żony. W połowie drogi zacząłem znowu ryczeć. Nie chciałem wiedzieć, jeśli ona odeszła – dodaje.
Jacqueline przeżyła i razem ze swoją rodziną wróciła po kilku dniach do domu.
- Jeśli zobaczycie mnie w kościele, nawet nie pytajcie, co tu robię – kończy swój list Dawson.