GwiazdyUnikat

Unikat

Unikat
Źródło zdjęć: © WP.PL
15.05.2006 15:53

„Unikat” jest płytą o bardzo nostalgicznym klimacie. Sporo tu wersów o przemijaniu. Z Renatą Przemyk rozmwiał Wojciech Lada

„Unikat” jest płytą o bardzo nostalgicznym klimacie. Sporo tu wersów o przemijaniu. Z Renatą Przemyk rozmwiał Wojciech Lada

- „Unikat” jest płytą o bardzo nostalgicznym klimacie. Sporo tu wersów o przemijaniu. Czy upływ czasu wpływa jakoś na charakter pani nagrań?

– Przede wszystkim ma wpływ na dojrzewanie. Kolejne doświadczenia, zdobyta wiedza, nowo poznani ludzie i relacje z nimi nakładają się na poprzednie, budując mnie i jako człowieka, i jako twórcę. Potrzeba czasu, żeby nabrać zdrowego dystansu do siebie, umieć ocenić, co jest najważniejsze, odnaleźć w sobie zgodę na przemijanie. Trzeba pozwolić odejść roślinie, zwierzęciu, ludziom. Zgodzić się na chwilową zimę, żeby mogła nadejść wiosna. Czas jest zbawienny, daje szanse na nowe, lepsze. Ma wpływ na mnie, więc i na wszystko, co robię.

* – Takie słowa jak „Co ma być, to mnie nie ominie/gdyby był koniec świata, wolę tego nie widzieć” brzmią niemal jak deklaracja stoicyzmu albo manifest kompletnego dystansu do świata. Co wywołuje taką postawę? Mieszkanie poza miastem? Dojrzałość?*

– Raczej budowanie i docenianie życia w mikroskali, niemal intymnie. Dostrzeganie i pielęgnowanie maleńkich ziarenek wartości, uczuć. Dalej w tej piosence jest napisane: „ja podlewam czystą wodą ziarno, które będzie kwiatem”. Nigdy nie wierzyłam, że mam jakiś wielki wpływ na losy świata. Ale wiem, że mogę mieć wpływ na kilka osób i ich sposób postrzegania rzeczywistości. Ciągle naiwnie wierzę w dobro tkwiące w drugim człowieku, głęboką wrażliwość. Korespondencja myśli i uczuć, poczucia humoru czy ironii budzi w człowieku twórcę – nawet jeśli sam siebie o to nie podejrzewa. Chciałabym, żeby moje piosenki wywoływały właśnie takie reakcje, refleksje. Wierzę, że „co ma być, to mnie nie ominie”, ale to nie stoicyzm, raczej parafraza carpe diem.

– O pani fascynacjach muzycznych wiadomo sporo, co jednak z inspiracjami literackimi? Śpiewa pani, że „każde słowo ma swój zapach”. Słowa są więc dla pani co najmniej równoważne z muzyką...

– W piosence, tak jak w życiu, słowa są najważniejsze. Od nich się wszystko zaczyna. Należę do ludzi, którzy poddają się lekturze, wchodzą w świat literacki tak głęboko, że prawie tracą kontakt z rzeczywistością. Czytanie jest tak wielką przyjemnością i ulubionym sposobem na odpoczynek, że kiedy brakuje mi na nie czasu, czuję się osierocona. Muzyka bywa o czytanie bardzo zazdrosna, tym bardziej że oprócz komponowania również ją aranżuję, a na samym końcu produkuję. Czytam teraz „Chwile istnienia”, zbiór autobiograficznych esejów Virginii Woolf, i podobnie odczuwam główną tezę ostatniego z nich. Że najwartościowsze w życiu są te esencjonalnie, intensywnie przeżyte chwile, reszta to mała codzienność – nieistnienie. Lubię biografie, jedna naprowadza mnie na trop następnej. Czytam już chyba trzecią biografię Prousta, żeby porównać opisy osób i zdarzeń. Podobnie było z Rilkem i Gombrowiczem. Także dzieła inspirują do zainteresowania ich twórcą. Od Picassa przeszłam do Gertrudy Stein i osób u niej bywających.
Ludzie sztuki w minionych epokach utrzymywali ze sobą kontakt, spotykali się w salonach, tworzyli tak interesujące grupy, jak choćby londyńskie Bloomsbury. Czasem żałuję, że za późno się urodziłam. * – Komentując plotki o pani małżeństwie z Janem Rokitą, stwierdziła pani, że to bzdura, bo „po pierwsze jest politykiem”. Co wzbudza w pani taką niechęć do polityków?*

– Polityk, żeby coś osiągnąć, musi być żądnym władzy relatywistą kierującym się zasadą, że cel uświęca środki. Są też materialiści z rozbudowanym ego, są niedouczone oszołomy rzekomo z poczuciem misji. A garstka uczciwych ideowców miota się bezskutecznie w tej tautologiczno-demagogicznej magmie. Każdy, kto nie idzie w politykę jedynie po to, żeby się wzbogacić materialnie czy podbudować marne ego, na pewno cierpi. I czym się tu zachwycać?

– Środowiska artystyczne po ostatnich wyborach prezydenckich zagrzmiały ze zgrozy. Pani też zagrzmiała?

– No cóż, pełna nadziei i entuzjazmu nie jestem...

– Niezależnie od charakteru kolejnych pani płyt, we wszystkich przewijają się wątki etniczne. Co panią tak do nich przyciąga?

– W brzmieniach wywodzących się z wielowiekowych tradycji kulturowych różnych narodów tkwią atawistyczne, porywające emocje. Trudno im się oprzeć, zwłaszcza że idealnie harmonizują z tym, co chcę zawrzeć w muzyce – i ideowo, i brzmieniowo. Lubię eksperymentować i łączyć ze sobą pozornie niepasujące gatunki, szukać nowych harmonii. Robię to jednak instynktownie, podświadomie coś wykorzystuję i dopiero po czasie orientuję się, że dałam się ponieść muzyce.

– Brała pani udział w „Szansie na sukces”. Jak ocenia pani wszelkie telewizyjne show muzyczne? Wybieranie gwiazd podczas castingu itp.?

– Na początku brałam udział w kilku festiwalach, żeby się sprawdzić, pokazać i upewnić, czy na pewno chcę i potrafię śpiewać na żywo. Ale już wtedy śpiewałam własne piosenki. W „Szansie na sukces” byłam jurorem, to oczywiście show, ale nikt nie bywa wobec uczestników okrutny. Ale cieszę się, że debiutowałam wcześniej i inaczej (w takim na przykład Jarocinie), chwilę przedtem, zanim pojawiły się wszystkie te castingi na gwiazdę. Nie musiałam narażać się na upokorzenie jak ludzie w polsatowskim „Idolu”, sprowadzenie do roli produktu medialnego. Z drugiej strony wiem, że od czegoś trzeba zacząć, a od siły charakteru i determinacji debiutanta zależy, jak potoczą się jego losy.

– Nie grzeszy pani nadmierną aktywnością. Wydający płyty raz na trzy lata Lech Janerka mówił, że czas między kolejnymi nagraniami wypełnia mu spanie do południa, granie w gry komputerowe oraz czytanie filozofii. Co wypełnia czas Renacie Przemyk?

– Dorzuciłabym do tego jeszcze kino, telewizję i ogród latem. Ale za mało mam czasu na takie leniuchowanie. Zbyt wiele jest zajęć i planów. Więc jeśli nie wyskakuję z każdego telewizora i lodówki, to nie dlatego, że nic nie robię. Zwłaszcza ostatni rok był wypełniony intensywną pracą. Przygotowałam wspólnie z autorką tekstów Anką Saraniecką czternaście piosenek do spektaklu „Odjazd”, którego premiera odbyła się w chorzowskim Teatrze Rozrywki jesienią ubiegłego roku. Prawie równolegle pracowałam nad materiałem do mojej najnowszej płyty „Unikat”, do końca zeszłego roku trwały nagrania studyjne. Praca nad muzyką zabiera mi mnóstwo czasu, bo najpierw ją muszę wymyślić, a później towarzyszę jej do momentu opuszczenia studia. W konsekwencji czytam po nocach, rano wyglądam na zamyśloną i sprawiam wrażenie rozkojarzonej. Nie zawsze poznaję znajomych na ulicy. Oto jak pozory mogą mylić!

Rozmawiał Wojciech Lada

Źródło artykułu:WP Kobieta