Blisko ludziW tajskim klubie go-go

W tajskim klubie go‑go

Tajlandia to kraj znany z seksturystyki. Nie da się tego nie zauważyć w każdym większym mieście czy kurorcie, w którym jest tłoczno od turystów. Na ich potrzeby funkcjonują tysiące klubów nocnych, pubów, salonów masażu i klubów go-go. Te ostatnie dają niecodzienną porcję rozrywki grającej na najniższych pobudkach ludzkiego instynktu, wywołując skrajne emocje.

W tajskim klubie go-go
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

18.02.2009 | aktual.: 26.05.2010 21:27

Tajlandia to kraj znany z seksturystyki. Nie da się tego nie zauważyć w każdym większym mieście czy kurorcie, w którym jest tłoczno od turystów. Na ich potrzeby funkcjonują tysiące klubów nocnych, pubów, salonów masażu i klubów go-go. Te ostatnie dają niecodzienną porcję rozrywki grającej na najniższych pobudkach ludzkiego instynktu, wywołując skrajne emocje.

Początkowo, przejeżdżając przez Patpong w Bangkoku, dzielnicę seksualnych rozrywek, stwierdziłam, że po pierwsze, nie jestem zainteresowana przechadzką po tych ulicach, a po drugie - nie mam po co iść do klubu go-go, bo nie znajdę w takim przybytku niczego ciekawego dla siebie. Potem, słuchając opowieści, jak wygląda wieczór w takim miejscu i co można zobaczyć, zmieniłam zdanie. Niestety było już za późno, żeby nadrobić tę zaległość, bo wtedy już byłam poza Bangkokiem. Ale okazało się, że trafiając do Pattayi – nadmorskiego kurortu stworzonego niemal wyłącznie z ponad setki kilkunastopiętrowych, betonowych hoteli, mogłam się przekonać, że to nic straconego. Bangkok ma jeszcze choć tyle przyzwoitości, że seks wychodzi na ulice dopiero pod wieczór i w nocy. W Pattayi zaś jest na ulicach przez cały dzień.

Dzień za 20 euro

Niby przyjeżdża się tu nad morze. Ale to pozory, bo plaża jest wąska, obstawiona leżakami, a morze pełne śmieci. Za to kurort jest pełen ślicznych, niedużych i uśmiechniętych Tajek, gotowych spędzić cały dzień z każdym, kto zapłaci za to 20 euro. Jeśli dostępność kobiet, ich uległość, przymilny charakter i posłuszeństwo to rzadkie cechy poszukiwane przez mężczyzn, to z całą pewnością Pattayę mogliby nazwać rajem. Facet nie musi się tu wysilać, by zdobyć kobietę ani intelektem, siłą, humorem, wyglądem, błyskotliwością, ani nawet grubością portfela, mimo, że usługi dodatkowe nie są wliczone w całodzienną stawkę. Nie ma znaczenia także grubość delikwenta, czy wręcz przeciwnie – jego nadmierne przesuszenie, jak też zaawansowany wiek. Kto ma problemy ze swoimi funkcjami seksualnymi, ten łatwo się ich pozbędzie w dowolnej aptece – niemal każda ma jaskrawy neon, szyld, planszę czy choćby zwykły napis na szybie czy kartce, głoszący, że: „my mamy viagrę!”.

Te miłe dziewczyny, które niekiedy nie mają nawet 18 lat, spędzają ze swoimi klientami cały dzień – nacierają olejkiem na plaży ich blade cielska, chodzą z nimi do barów i klubów, a w nocy… no cóż, każdy się domyśla, co się wówczas dzieje. Dla wielu z tych młodziutkich kobiet ta praca to niezwykle dochodowe źródło utrzymania, czasem całych kilkunastoosobowych rodzin. Za dnia dziewczyny przyprowadzają swoich podtatusiałych, łysych, brzuchatych i nad wyraz, często obleśnie, uśmiechniętych facetów na kocyk do swojej rodziny odpoczywającej na plaży. Robią im masaż, nacierają olejkami, idą się kąpać, a w międzyczasie mogą porozmawiać z matką, ojcem, siostrą. I jest społecznie akceptowane. Jakby od wieków kobieta w Tajlandii była po to, żeby sprawiać białemu mężczyźnie przyjemność. Nocne życie kurortu

Jeśli to kogoś mierzi za dnia, to w nocy może się spodziewać, że będzie zgorszony. Wówczas otwiera swoje podwoje kilkadziesiąt klubów go-go. To turbo napęd tego kurortu. Tego, co się w nich dzieje, nie zobaczy się w podobnych przybytkach w innych częściach świata. Zachęcone opowieściami znajomych, wybieramy się z koleżanką same ocenić, na ile jest to prawda. Na pełnym zgiełku, rozmigotanym neonami, deptaku Walking Street ciągną się dyskoteki, puby i kluby go-go. Przed nimi stoją dziewczyny przyodziane w coś, co ledwo im zakrywa wdzięki. Kuszą przybyszy uśmiechem, zmysłowym tańcem, zalotnymi spojrzeniami. Naganiacze biegają z ulotkami usiłując namówić na zabawę właśnie w tym, a nie innym miejscu.

Jeden z nich, kilkunastoletni chłopiec podbiega i podtyka nam pod nos ofertę klubu go-go w wersji angielskiej i mówi: „Tylko 600 bathów”. Jasno określa wszystkie warunki, w tym również informuje nas, że nie w klubie wolno robić zdjęć – Tajowie tłumaczą ten zakaz zapewnieniem dyskrecji swoim gościom. Kiedy wymieniamy ze sobą uwagi, rozpoznaje słowiański język, odwraca ofertę na drugą stronę, gdzie cyrylicą spisana jest oferta po rosyjsku. Jeden z punktów nie pozostawia wątpliwości, co można obejrzeć. Hasło „Żenszina kurit cigariety organami” jest jednoznaczne.

Uzgadniamy cenę na połowę pierwotnej stawki. Chłopak prowadzi nas w boczną alejkę. Tam przejmuje nas kolejny młokos, a naganiacz wraca na ulicę główną, by znaleźć kolejnych klientów. Wchodzimy do klubu, gdzie tłum ludzi siedzi dokoła usytuowanej na środku klubu podwyższanej sceny otoczonej chromowanymi rurami. Na scenie skąpo odziana dziewczyna, która wykonuje pierwszy numer, jaki oglądamy...

Pikantna rozrywka tajskich klubów go-go przyciąga z jednej strony ciekawskich, tych, co chcą tylko obejrzeć nietypowe umiejętności tutejszych dziewczyn, a z drugiej klientów, którzy skorzystają z usług seksualnych. Nie ma chyba w Pattayi tak perwersyjnego życzenia seksualnego, które nie mogłoby być spełnione. Show w tajskim go-go to porcja silnych wrażeń. Trudno znaleźć podobną atrakcję w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. Nawet będąc przygotowanym na ostre doznania, można czuć się tu zaskoczonym czy zbulwersowanym. Bynajmniej nie zawsze z powodu tego, co pracujące tu panie robią na scenie. Czasem to goście klubu są tego przyczyną

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)